Troyes to strategiczna gra dla 2-4 graczy (z dodatkowym wariantem solo) z mechaniką dice manipulation i worker placement. Na 90 minut zanurzamy się w średniowiecznej Francji zdobywając wpływy w trzech najważniejszych obszarach życia: religijnym (budowa katedry), militarnym (pokonywanie niesprzyjających wydarzeń) i cywilnym (denary, denary i jeszcze raz denary, bo za coś przecież trzeba tę katedrę budować i wojny prowadzić)
Zasady
Na początku rundy gracze otrzymują stały dochód w postaci 10 denarów i muszą opłacić obywateli (meeples stojące w budynkach) a następnie pobierają kostki po jednej za każdego ludzika – białej za każdego ludzika w rezydenzji biskupa, czerwonej za pałac i żółtej za każdego obecnego w ratuszu. Kostki te przerzucają i umieszczają w swojej dzielnicy.
Faza wydarzeń, która teraz następuje, polega na rozpatrzeniu negatywnych skutków obecnych na planszy wydarzeń (co rundę dokładane są nowe) – np. umieszczenie neutralnego ludzika w jakimś budynku, zdejmowanie kosteczek graczy z kart wydarzeń lub z katedry, utrata denarów przez graczy itp. a następnie rzuceniu czarnymi kośćmi w liczbie wskazanej na kartach. Gracz rozpoczynający obowiązany jest pokonać najwyższą kość (tj. odrzucić własną kość/kości o wartości co najmniej równej owej czarnej kości – przy czym kostki czerwone na tym etapie liczą się podwójnie). Za każdą pokonaną czarną kość otrzymuje jeden punkt wpływu. Jeśli zostały jeszcze jakieś kości do pokonania (gracz mógł pokonać ich więcej, ale nie musiał) obowiązek pokonania kolejnej kości przechodzi na następnego gracza – i tak do momentu pokonania ich wszystkich.
W końcu dochodzimy do sedna, czyli fazy akcji – począwszy od pierwszego gracza każdy wybiera 1-3 kości w jednym kolorze, sumuje ich oczka i wykonuje możliwą akcję. Np. buduje katedrę (wstawia swoje małe kosteczki na pola katedry w odpowiednie miejsca wskazywane przez kostki – białe kostki), walczy z wydarzeniami tj. wstawia odpowiednią liczbę kosteczek na wybrane wydarzenie (tyle ile umożliwiają punkty i kolor kostek – a gdy karta wydarzenia zapełni się rozdziela się punkty zwycięstwa za pierwsze i drugie miejsce i karta spada ze stołu do przepastnych zasobów zwycięzcy), uprawia ziemię (żółte kostki przynoszą w tej akcji – mierny, bo mierny, ale jednak – dochód), aktywuje kartę w mieście wcześniej wstawiając na nią meepla jeśli go tam nie posiadał i opłacając jego koszt – w zależności od tego, czy będą to karty białe, żółte czy czerwone – takich będzie używał kostek i takie akcje będzie mógł wykonać.
Kostkami można manipulować – wystarczy wydać na to odpowiednią ilosć punktów wpływu – można takie kostki przewrócić na drugą stronę (a suma na przeciwległych ściankach jest zawsze 7, a więc np. z 1 robimy 6), można je przerzucać, za punkty wpływu najmujemy również obywateli z ogólnych zasobów (startujemy z niewielką ich liczbą – ot tyle, by zająć miejsca w budynkach na początku gry). Nie ma też obowiązku używania wyłącznie własnych kostek – zawsze można kupić kostki innych graczy. Bywa to jednak kosztowne. Jeśli używamy tylko jednej kostki do akcji, to kupno jej wynosi dwa denary. Ale jeśli używamy grupy trzech kostek, to każda zakupiona kostka kosztuje ich aż sześć (jeśli chcesz kupić wszystkie trzy płacisz aż 18 denarów). Trzeba też pamiętać, że denary kosztuje wstawianie meepli na karty – zatem te 10 denarów z początku rundy to kropla w morzu potrzeb (zwłaszcza, gdy trzeba zapłacić po dwa denary za każdego meepla w pałacu i po jednym w rezydecji biskupa). I tu przychodzą z pomocą żółte kostki, dzięki którym można będzie „odpalić” akcję, która podreperuje nasz nadwątlony budżet.
Gdy nie ma już kostek w mieście lub wszyscy gracze spasują – kończy się runda. Rund gra się kilka – w zależności od liczby graczy a na koniec sumuje punkty uzyskane w trakcie gry, punkty z kart w mieście, na których stoją nasze meeples oraz z kart postaci, którą każdy gracz dostał na początku gry, a która premiuje (wszystkich graczy – mimo, że cel był znany tylko jednemu z nich) za określone działania – np. liczbę zdobytych kart wydarzeń, za punkty wpływu, za niebagatelną sumkę w denarach, obywateli w budynkach lub kartach miast. Zwyciężcą zostaje gracz z najwyższym wynikiem.
Wrażenia
W Troyes zakochałam się gdy po raz pierwszy pokazał mi ją KubaP. Bardzo lubię dice manipulation, a w Troyes mechanika ta jest istnym majstersztykiem. Do tego jest niesamowicie grywalna – nigdy nie wchodzą do gry wszystkie karty wydarzeń. Jeszcze mniej wchodzi kart miast. Również tajne cele są naprawdę tajne, bo nawet przy pełnej obsadzie dwa z nich na pewno się nie pojawią. To wszystko sprawia, że za każdym razem trzeba główkować od początku nad najlepszą strategią – nawet jeśli dobrze znamy grę i wiemy czego się po niej spodziewać. Do tego dochodzą rzuty kostkami, którym nie można odmówić losowości. Regrywalność mamy zapewnioną na najwyższym poziomie.
Zależności w Troyes są wielopłaszczyznowe. Za denary kupujemy kostki od innych graczy, opłacamy obywateli (będących w prosty sposób przełożeniem na liczbę i rodzaj otrzymywanych na początku rundy kości), opłacamy też nimi koszt wstawienia meepla na kartę z akcją. Nie wystarczy jednak mieć dużo kasy. Równie ważne są punkty wpływu, które zdobywamy głównie walcząc z wydarzeniami i budując katedrę a wydajemy na przerzuty lub przekręty kości, a także na pozyskiwanie nowych obywateli. Potrzebujemy ich wciąż więcej i więcej, bo wstawiamy ich na karty akcji, co umożliwia nam aktywowanie tych akcji (tym razem za pomocą kostek) a przy okazji daje na koniec gry również punkty zwycięstwa. Jednak podstawą wykonywania akcji są kości. To nimi manipulujemy i to za ich pomocą wykonujemy te wszystkie akcje (do których często potrzeba kasy i wpływów).
Sposobów na zdobycie punktów zwycięstwa jest sporo – jednak w moim odczuciu strategia na pokonywanie wydarzeń jest tą najbardziej słuszną i w prostej linii prowadząca do celu. Za każdym razem, gdy komuś się odpuściło i poszedł w militaria – bezkonkurencyjnie wygrywał. Jednak nie jest to wada gry (raczej obserwacja, że tej ścieżki nie wolno zaniedbać) – nie da się grać pod same militaria, to raz. A dwa – po prostu widać, że z tych kart kosi się dużo PZ i tyleż samo punktów wpływu za jednym zamachem – więc dlaczego tego nie robić? I tak to się powolutku toczy, prześcigamy się w pokonywaniu wydarzeń nie zasypiając gruszek w popiele jeśli chodzi o mamonę i wpływy. Wybory jednak nie są oczywiste, bo z jednej strony pęd ku wydarzeniom jest oczywisty, z drugiej – warto łapać też dobre miejsca w mieście (bez aktywowania akcji cywilnych i duchownych też nie będzie łatwo, a czemuż zadowalać się mniejszą liczbą punktów przy okazji wstawiania meepla, jeśli można większą, gdy wstawię go wcześniej niż przeciwnik?).
Troyes to sztuka dokonywania właściwych wyborów…
To świetna gra. Choć losowość jest obecna – nie przytłacza. Z jednej strony – niemal w każdej rundzie słychać westchnienie rozpaczy gdy gracz zobaczy swoje kości, bo wszyscy chcielibyśmy rzucić szóstki. Ale śmiem twierdzić, że to tylko emocje. Wypadła jedynka a Ty masz piątkę? To kupię tę kostkę od ciebie… a ty mi tego nie możesz odmówić. Większy wpływ na przebieg rundy ma to, czy jesteś pierwszym czy ostatnim graczem, niż to co wypadło na kostkach… Po to ustawiamy nasze meeple na kartach miast, by móc podwędzić komuś kostki za darmo, zamienić jeden kolor na inny, zdublować kostkę etc – słowem: pełna manipulacja. I to jest w tej grze piękne.
I jeszcze do tego wszystkiego gra dobrze się skaluje. Najlepiej chyba chodzi na trójkę, ale zarówno we dwie osoby (w zasadzie ciągle gramy, ale za to mamy tylko jednego przeciwnika) jak i w cztery (mało kostek, dłuższy czas oczekiwania, ale za to nieco ciekawiej na planszy) gra się bardzo przyzwoicie. Tryb solo jest z tego wszystkiego najsłabszy, choć w zasadzie nie odbiega poziomem od trybów solo w innych tego typu grach. To specjalnie przygotowany wariant, w którym mierzymy się z wyimaginowanym przeciwnikiem. Nie zdobywa on denarów ani punktów wpływu, ale posiada swoje kostki i wykonuje akcje determinowane rzutami kostką. I choć wydaje się to bardzo losowe to jednak jest to dobrze dopracowany wariant… nie udało mi się z nim wygrać. Le Roy najzwyczajniej w świecie zmiażdżył mnie…
Summa Summarum
Troyes to pozycja typu must have dla wszystkich miłośników worker placement + dice manipulation. Nie jest to gateway wprowadzający w planszówki, ale nie jest to też pozycja bardzo skomplikowana. Dla geeków, dla średniozaawansowanych graczy, dla grających już od jakiegoś czasu rodzin (również takich ze starszymi dziećmi – ja testowałam na 13+, ale to były ograne dzieciaki). Troyes serdecznie polecam.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.