Temat gotowania w naszym kraju to, obok tańca, chyba jedno z tych zjawisk, które przez ostatnich kilka lat niesamowicie przybrało na popularności. Największa chyba w tym zasługa naszych rodzimych stacji telewizyjnych, ale także coraz większej świadomości żywienia oraz poszukiwania coraz to nowych smaków. Nowa gra Mariusza Milewskiego pozwala nam, jak żadna inna, chociaż trochę zanurzyć się w świecie niesamowitych potraw oraz wymyślnych przypraw i to wszystko bez konieczności późniejszego zmywania.
Patrząc na samo pudełko Top Kitchen, nie można mieć żadnych wątpliwości, co do tematyki gry. Na wieku zobaczymy dwa combry jagnięce na patelni i mnóstwo porozrzucanych przypraw. Należy docenić logo gry, które mi osobiście przypomina emblemat restauracji. Po uchyleniu wieka zobaczymy wypraskę typu „wąwóz” i całkiem sporo elementów. Pierwsze co się rzuca w oczy to … patelnia. Jest to najdziwniejsze akcesorium, jakie znalazłem w pudełku, przez co łatwo zapada w pamięć i Top Kitchen już na zawsze zostaje „tą grą z patelnią”. Dalej znajdziemy elementy wykonane z drewna: podstawki pod karty oraz znaczniki graczy w kształcie czapek kucharskich. Są to jedna z wielu elementów, po których widać ogromne przywiązanie do tworzenia klimatu gry, bo przecież można było wsadzić po prostu sześciany albo pionki. Żeby jednak wielbiciele sześcianów nie poczuli się w żaden sposób pokrzywdzeni, to w woreczku znajdziemy aż 90 kostek k6. Przy pierwszym otworzeniu pudełka trochę się zdziwiłem, bo są to malutkie kostki i wszystkie mieszczą się w dłoni, na zdjęciu możecie porównać je ze standardowym k6. Mały rozmiar jest tutaj akurat uzasadniony, bo będziemy rzucać nawet kilkoma kośćmi i inaczej ciężko byłoby je pomieścić w garści.
Dalej mamy całe naręcze kart, jest ich aż 160. Wykonane są estetycznie, chociaż martwi mnie odrobinę ich grubość, ciężko powiedzieć, jak będą wyglądać po wielu partiach. Karty są czytelne i mogą się podobać, w szczególności te z przyprawami, które nie tylko mają bardzo ładny rewers, ale też posiadają ilustracje przedstawiające daną ingrediencję. Niestety, na kartach z poszczególnymi daniami, które będziemy gotować, tych ilustracji już brakuje, co jednak jest zrozumiałe, ponieważ dania są bardzo wymyślne i zróżnicowane i podejrzewam, że ich zilustrowanie pochłonęłoby niebagatelne ilości czasu i pieniędzy. Ostatnim typem kart są karty akcji i tych jest najwięcej. Tutaj na uznanie zasługują czarno-białe ryciny, które są naprawdę bardzo ładne i znakomicie oddają atmosferę działania restauracji. Omawiając elementy nie można oczywiście pominąć sporej planszy głównej, która swoimi kolorami od razu skupia na sobie wzrok graczy. Jest wykonana w formie straganu co podkreśla jej rolę i, po prostu, ładnie wygląda. Jest też dobrze przemyślana, a odpowiednio dodane tu i ówdzie podpowiedzi o rozmieszczeniu elementów skutecznie eliminują potrzebę zerkania do instrukcji. Ostatnim elementem są planszetki graczy, także wydane na grubej tekturze i cieszące oko. Podsumowując, muszę oddać projektantowi konsekwencję w projektowaniu elementów. Wszystko jest spójne, dobrze rozplanowane i praktyczne, co w efekcie skutecznie buduje klimat gry.
Rozgrywka w Top Kitchen nie jest zbyt skomplikowana, a na jej złożoność trzeba patrzeć przez pryzmat tego, że nawet na pudełku podkreślona jest jej „familijność”. Z pewną rezerwą muszę się odnieść do instrukcji, która moim zdaniem jest, co najwyżej, przeciętna i mało przystępna. Podchodziłem do niej ze 3 razy i jakoś ciężko mi było przez nią przebrnąć. Niektóre zagadnienia były dla mnie niejasno opisane i musiałem czytać je po kilka razy, żeby złapać ich sens. Zdecydowanie brakuje większej liczby przykładów, a najlepiej byłoby, gdyby dodano przykłady ilustrowane.
Każda z rund gry podzielona jest na trzy fazy.
- W pierwszej fazie („Organizacja”) uzupełniamy brakujące surowce, wypłacamy sobie pensję i dociągamy karty. Ze stosu kart akcji dobieramy do 5 kart i, jeśli chcemy, możemy je wymienić. Ma to dość spore znaczenie, możemy się nastawić na rozbudowę naszej restauracji lub na przeszkadzanie przeciwnikowi. Dobieramy także 5 kart menu, z czego musimy zostawić sobie przynajmniej 3 potrawy. To tutaj rozgrywa się cała strategia gry. Potrawy powinny być dobrane z uwagi na składniki, jakich wymagają i ich potencjalnego kosztu. Drugą sprawą jest liczba wybranych potraw; jeśli podejdziemy do tego zbyt ambitnie i nie uda nam się kupić potrzebnych składników, to czekają nas punkty karne.
2. Następnie przechodzimy do drugiej fazy, czyli „Licytacji”. Aby ustalić kolejność zakupów, każdy z graczy potajemnie wybiera kwotę i ten, który postawi najwięcej, zaczyna. Trzeba pamiętać, że wygrany, jak i pozostali, oddają pieniądze, którymi się licytowali. Teraz już zgodnie z ustaloną kolejnością gracze kupują potrzebne im składniki. Haczyk tkwi w tym, że im więcej danego surowca zostało kupione, tym droższe będą kolejne porcje i dlatego tak ważne jest odpowiednie ustawienie się w fazie licytacji.
3. Gdy zakupy na targu zostaną zakończone, rozpoczyna się faza trzecia, czyli „Gotowanie”. Gracz pierwszy dostaje patelnię na swój palnik i osoba obok losuje z jego menu potrawę, którą będzie gotował. Tutaj też autor przemycił trochę klimatu, bo według instrukcji osoba zamawiająca powinna wykrzyczeć nazwę dania niczym w prawdziwej kuchni. Gracz gotujący dobiera kości potrzebne do przygotowania dania i rzuca je na patelnię. Jeśli suma oczek zgadza się z tym, co jest na karcie, to danie jest gotowe, a kucharz zbiera pieniądze za zamówienie oraz dodaje sobie punktów prestiżu. Jednak jeśli nie wszystko pójdzie po jego myśli, to składniki spełniające wymagania zostają, pozostałe wracają do ponownego użycia, a jedna z potraw „spada”. Jeśli potrawa spadnie ostatecznie, to jest uznana za porażkę i kucharz dostaje punkty ujemne. Gracze gotują na zmianę, aż wszyscy zakończą swoje ruchy.
Gra w Top Kitchen jest dość szybka i nie jest tak skomplikowana, jakby to się mogło na początku wydawać. Grałem głównie w wariant dwuosobowy i wydaje mi się, że jednak lepiej się sprawdzała w większym gronie. Przy dwóch osobach element licytacji nie ma aż takiego znaczenia i zwykle udawało mi się kupić to, czego potrzebowałem, bez większego użycia kart akcji. Przy większej liczbie osób ciekawszy jest także element przeszkadzania sobie wzajemnie. Przy dwóch osobach zwykle bardziej opłacało się odkładać karty, aby przyniosły nam punkty na koniec gry, niż faktycznie je stosować. To chyba jedyny mój zarzut odnośnie tej gry, ten element jest dość niezbalansowany i potrafi dać sporo punktów. Decydując się na Top Kitchen, trzeba mieć też na uwadze fakt, że jest to gra dość losowa. Losowe są dania, karty akcji i same kości. Co prawda, istnieją modyfikatory kości, ale jak coś czasem „nie wejdzie”, to nie ma zmiłuj i trzeba próbować raz jeszcze.
Jak wcześniej wspomniałem, jest to gra z gatunku rodzinnych i w takim zastosowaniu sprawdzi się najlepiej, a gracze znający cięższe tytuły mogą się szybko znudzić. Ze względu na urok i wykonanie powinna także świetnie się sprawdzić jako gra dla ludzi, których chcemy wprowadzić w planszówki lub jako pierwsza gra w ogóle. A! I trzeba dodać, że gra ma też element edukacyjny, bo czasem przy wykrzykiwaniu nazw potraw sprawdzaliśmy, co to w ogóle jest, a jedna karta stała się nawet inspiracją obiadu. Top Kitchen jest też moją pierwszą grą opartą na kościach i dzięki niej wiem, że podoba mi się ten kierunek i pewnie będę szukał czegoś bardziej złożonego. Jednak przy tym tytule bawiłem się całkiem nieźle i jestem pewien, że jeszcze nie raz zagości na moim stole przy okazji luźnych spotkań z innymi graczami.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
Jeżeli spodobały Ci się takie kościanki to polecam Dice Brewing. Gra jest również mocno osadzona w temacie, kośćmi można nieco manipulować więc prawie nie ma złych rzutów (choć są słabsze i lepsze).
W Top Kitchen nie grałem, ale z tego co piszesz to wydaje mi się, że gry są na podobnym stopniu trudności.
Oczywiście możesz znaleźć też kościanki trochę (Roll for the Galaxy, El Gaucho) lub dużo bardziej skomplikowane (Zamki Budbundii, Nowe Pokolenia, Troyes), za to dające wiele więcej kontroli i decyzji.
Zamki BUDBUNDII wymiatają :D
Zwane też Zamkami Burgundii ;)