Bilet na wycieczkę po Hollywood dostałem zaledwie tydzień temu. Od tego czasu byłem tam dopiero dwukrotnie, za pierwszym razem tylko z żoną, w kolejnym podejściu zabraliśmy także znajomych. Jakie są pierwsze wrażenia z odwiedzin Fabryki Snów. Zapraszamy na pokaz przedpremierowy.
Wszystkiego jeszcze nie widzieliśmy, dlatego o ocenę na razie się nie pokuszę, ale tę obiecuję wkrótce wystawić po dokładnym odkryci wszystkich ciekawostek i niuansów, z którymi możemy się zetknąć podczas podróży po Hollywood.
Pierwsze wrażenia, jakie się nasuwają po przybyciu, to oczywiście wrażenia estetyczne. Od razu zalewa nas tłum aktorek, aktorów, reżyserów, scenarzystów, montażystów, choreografów, dźwiękowców i im podobnych. Niestety nikogo znanego, a na dodatek wszyscy jacyś… tacy sami. Przedzieramy się z żoną przez tłumy, licząc po cichu na spotkanie jakiejś gwiazdy… „Patrz, patrz! To chyba Nicole Kidman!” – krzyczę po chwili. „O, a tam druga… i trzecia… i czwarta? Eee, to chyba tylko sobowtóry” – stwierdzam zawiedziony.
Przyznam, że tutaj liczyłem na więcej. Nie mówię, żeby każdy aktor czy aktorka był inny, ale wszyscy identyczni to już chyba lekka przesada. Można by ich chociaż podzielić ze względu na rodzaj filmów, w jakich się specjalizują, a tu aktor stylizowany na francuskiego Gigolo z głupawym uśmiechem i kozią bródką może się specjalizować zarówno w komediach, jak i dramatach czy horrorach. Na dodatek i „gwiazdy” są kropka w kropkę identyczne, jakby wylano je z jednej foremki.
Aha, zapomniałem wspomnieć, że teraz w Hollywood taka moda, że jak szef studia chce zatrudnić jakiegoś aktora lub aktorkę, ekipę filmową czy zakupić scenariusz, to nie zaprasza ludzi na rozmowy i nie negocjuje gaż, warunków kontraktu, nie wypisuje czeków, tylko używa do tego kart z podobiznami delikwentów, żetonów licytacji i specjalnej planszy, na której wytwórnie zaznaczają stan swojego majątku (pewnie ktoś wymyślił modę na taki powrót do korzeni – wiecie liczydła i te sprawy zamiast superszybkich komputerów i wirtualnych kont bankowych).
Przed wejściem do studia, w którym mieliśmy pobawić się w producentów filmowych, zebrać ekipę filmową i stworzyć filmy (tak atrakcja turystyczna), natknęliśmy się na tłum ludzi oblepiających jedną z gablot niczym muchy beczkę miodu. Od razu domyśliliśmy się, co jest w środku. Otóż producent, do którego wytwórni zmierzaliśmy, był zdobywcą aż trzech Oscarów. Kiedy w końcu dopchaliśmy się do gablotki, naszym oczom ukazały się… Oscary? Cóż, podejrzewałem, że Oscary nie będą wykonane ze szczerego złota, ale tektura? To już chyba lekkie przegięcie. Przyznam, że liczyłem chociaż na jakieś plastikowe statuetki. No ale cóż, Oscar to Oscar, liczy się samo jego zdobycie, bo jak się później okazało, potrafi on namnożyć producentowi całkiem sporą ilość dodatkowej kasy.
W końcu dotarliśmy do studia, gdzie mieliśmy spróbować swoich sił w roli producentów filmowych. Od razu dostaliśmy do ręki regulamin, żeby się zapoznać z zasadami rywalizacji. Dwanaście stron w polskiej wersji językowej (czyżby napływ turystów z Polski?). Przyznać trzeba, że polscy tłumacze spisali się całkiem nieźle. Wszystko jasne i klarowne, opatrzone przykładami, do tego zwięzłe (podobno Anglicy mieli wersję 24-stronicową). Chociaż zdarzyły się i zgrzyty (jak na przykład niewyjaśnienie roli wszystkich członków ekipy filmowej), przez które musieliśmy sięgać do zagranicznych instrukcji.
W skrócie, jakbyście kiedyś chcieli się bawić w producentów filmowych, to robi się to tak:
Rozkładacie planszę, na której zaznaczacie swój kapitał początkowy, bierzecie swoje planszetki, znaczniki i karty licytacji, losujecie po jednej karcie gwiazdy, a później rozkładanie jeszcze przy planszy tyle kart gwiazd, ilu jest graczy. Następnie każdy dostaje po 7 kart zwykłych (podrzędni aktorzy, reżyserzy, scenariusze) i następuje draft. Wybieracie jedną kartę, resztę przekazujecie dalej. Karty staracie się dobierać tak, żeby przy pomocy tych przeciętnych aktorów i filmowców, przy małym udziale prawdziwych sław, stworzyć całkiem udany film, który zarobi dla was kupę szmalu. Oczywiście nie uda się to, jeżeli będziecie wybierali karty bezmyślnie i np. do scenariusza komediowego zatrudnicie reżysera horrorów i aktorów specjalizujących się w filmach akcji. Kiedy już wszystkie karty zejdą, następuje jeszcze licytacja ogólnodostępnej puli „gwiazd” wielkiego ekranu. Po tej fazie każdy powinien mieć na ręce 9 kart (jeżeli nie macie, to gdzieś nastąpił błąd), z których będziecie tworzyć film lub filmy. Pamiętać trzeba jedynie, że film musi mieć reżysera, scenariusz i co najmniej jednego aktora lub aktorkę. Po stworzeniu filmów podliczamy zyski, jakie nam one przyniosły. Nie będę tutaj opisywał wszystkich metod powiększania budżetu, ale wspomnieć muszę, że jest ich kilka, co bez wątpienia się produkcji chwali. Na koniec sprawdzamy jeszcze który z filmów zdobył w tym roku Oscara (co oczywiście też przekłada się na zyski). Tak rozgrywamy trzy lata, a po nich ostatecznie podliczamy forsę i ten gracz, który uzyskał w sumie największy majątek, wygrywa.
Na koniec trochę o wrażeniach (takich na gorąco, bez dogłębnych przemyśleń, na jakie przyjdzie z czasem pora). W dwie osoby było nieco nudnawo, karty ciągle te same, licytacje jakieś bez emocji. Później, kiedy bawiliśmy się w producentów ze znajomymi (w sumie 4 osoby), było już nieco lepiej – więcej kart w obiegu, musimy się trochę zastanowić, co wybrać bo mniejsza szansa, że upatrzone na przyszłość karty do nas wrócą. Licytacje też od razu stały się bardziej zacięte, bo i po trzy osoby potrafiły obstawić tę samą kartę i licytować wysoko, a wiadomo – gdzie trzech się bije, tam czwarty korzysta i zgarnia, nie takie złe znowu karty za bezcen (ledwie jakiś milionik czy trzy). Trzeba teraz bardziej uważać i przewidywać, co zrobi konkurencja, więc jest ciekawiej. Z przyjemnością jeszcze w przyszłości poszerzę skład i spróbuję pobawić się w 6 osób. No i koniecznie wypróbuje dodatki, których w polskiej wersji jest aż trzy w pudełku. A potem oczywiście jeszcze raz wam napiszę czy mi się podobało i wystawię oceny.
Ps. wybaczcie kiepską jakość zdjęć, w recenzji obiecuję się poprawić