Na tę grę moją uwagę zwrócił Łukasz „stalker” Pogoda, na forum gry-planszowe.pl. Przyjrzałem się jej dosłownie przez chwilę, przeczytałem kilka komentarzy na BGG i wiedziałem, że to może być ciekawa pozycja. Gra wzbudziła jakąś moją sympatię, fajna kolorystyka planszy (myślałem wtedy, że to właśnie jest plansza, choć to w zasadzie tylko tor do liczenia punktów). Nie odstraszały mnie dziwne geometryczne kafelki, nie wyglądające zbyt klimatycznie (choć to właśnie była plansza). Gdy wydawnictwo Lacerta ogłosiło na forum, że przywiozło kilka pudełek Darjeelinga z Essen i sprzedaje je w swoim sklepie, podjąłem decyzję opartą wyłącznie na przeczuciu i zamówiłem sobie grę.
Na razie rozegrałem dwie rozgrywki, jedną w składzie dwuosobowym, a drugą w trzyosobowym. Na podstawie tych gier podzielę się z Wami wrażeniami.
Oryginalny produkt
Pierwsze co mnie zaskoczyło, to owa „plansza”. Jest to duży, gruby kawał tektury na którym mamy tor do liczenia punktów w postaci równych rządków herbacianych krzewów. Tor przedstawia się pięknie, ale z tej planszy należy wycisnąć cztery kawałki tektury, po których pozostają w niej spore dziury. Jedna z dziur służy do umieszczenia paska ze współczynnikami do punkowania wysłanych skrzyń, zależących od liczby graczy. Druga z dziur to miejsce na piękne drewniane barki, którymi będziemy te skrzynie wysyłać. Liczba statków znowu zależy od liczby graczy.
Z kawałka tektury wyciśniętego z planszy składamy kolejny oryginalny element gry – pochylnię służącą do odliczania punktów bonusowych za popyt na zebraną przez nas herbatę. Tę pochylnię umieszczamy w dwóch wąskich „szynach” powstałych przez wyciśnięcie z planszy pasków tektury. Pierwszy raz chyba widzę grę z tak dziurawą planszą i trzeba przyznać, że nie jest to zrobione dla taniego efektu, tylko jak najbardziej uzasadnione z punktu widzenia mechaniki.
Mechanika
Trzon gry toczy się na planszy ułożonej z kafelków, na których mamy połówki skrzyń z herbatą. Na jednym kafelku może być od jednej do trzech połówek skrzyń w układzie podobnym do Wilków i Owiec (zawsze skrzynie tego samego koloru, z obu stron kafelka jest to samo). Możemy zbierać czarną, zieloną, czerwoną i białą herbatę. Po planszy spacerują nasi zbieracze. Co rundę mogą oni zrobić jeden ruch. Przed ruchem mogą obrócić się o 90 stopni w lewo lub prawo i muszą ruszyć do przodu o jedno lub więcej pól. Za każdy przeskoczony kafelek z herbatą trzeba zapłacić jeden punkt zwycięstwa (PZ). Za obrót o 180 stopni przed ruchem oraz za przeskoczenie miasta lub innego zbieracza płacimy 2 PZ. Gdy wykonamy ruch, na pustym polu z którego ruszyliśmy wykładamy wylosowany nowy kafelek, a kafelek na którym stanęliśmy chowamy za naszym parawanikiem.
Gdy już zrobimy ruch, możemy wysłać herbatę na statek. W tym celu wykładamy zza parawanika kilka kafelków ze skrzyniami i układamy z nich zestaw kompletnych skrzyń jednego rodzaju herbaty. Nie wolno wykładać skrzyń niedokończonych. Następnie zdejmujemy z planszy statek mający obecnie najniższy współczynnik (od 3x do 1x), oddajemy kostki na nim leżące właścicielowi, statek wsuwamy do portu na najcenniejszą pozycję (spychając inne statki pięterko niżej). Na ten statek wykładamy tyle kostek, ile ułożyliśmy kostek. Ale jeśli nasz zbieracz nie sąsiaduje akurat z miastem (co zachodzi rzadko), to jedna ze skrzyń nam po drodze gnije i nie możemy jej wysłać na statek. Gdy już załadujemy, pozostaje nam modlić się, żeby przez pełną kolejkę nikt z przeciwników nic nie wysłał, bo punkty za wysłane skrzynie dostaniemy dopiero na początku naszego następnego i kolejnych ruchów. Im więcej przeciwników wyśle w tym czasie swoją herbatę, tym mniejszy mnożnik będzie miał „nasz” statek (bo statki przeciwników zepchną go niżej).
Gdy wyślemy dany rodzaj herbaty, należy uruchomić pochylnię. Na niej spoczywają grzecznie krążki w kolorze zbieranej w grze herbaty. Po dwa krążki każdego rodzaju. Zdejmujemy z pochylni niższy krążek w kolorze wysłanych przez nas liści i wkładamy go na samą górę. Następnie liczymy ile krążków mieści się między dwoma krążkami w „naszym” kolorze i tyle dostajemy punktów bonusowych za wysyłkę. Jest też premia za wysłaną ilość – jeśli wysłaliśmy 4 lub więcej skrzyń, za każdą dostajemy jeden punkt ekstra.
Jak to działa?
Cóż, muszę powiedzieć, że bardzo dobrze. Przyjemnie jest grać w coś, co ma kilka świeżych pomysłów. Spacerowanie zbieraczami po planszy jest fajne, jest lekkie blokowanie się nawzajem, trzeba trochę planować, można psuć plany innym. Interakcja przy przepychaniu statków z herbatą jest bardzo ciekawa, wielką satysfakcję przynosi wyczekanie przeciwników i wysłanie sporej partii skrzyń, które przeleżą na dobrym miejscu w porcie rundę lub dwie. Albo wysłanie podpuchy, którą gorliwi przeciwnicy natychmiast zepchną niżej, a dopiero potem my wysyłamy właściwą partię, na której zepchnięcie już nie ma zasobów. No i pochylnia – to jest ta marketingowa wisienka na torcie – tego jeszcze nigdy nie było, to jest coś nowego. Jej znaczenie w grze nie jest wielkie i można by ją zastąpić łatwo zwykłymi polami, na których leżą krążki, ale z pewnością jest to miły detal dodający grze klasy.
Rozgrywka w dwóch graczy wydawała mi się ciekawa, chociaż rozbiłem Paulinę zarabiając ponad 100 punktów (wtedy kończy się gra), a ona zdobyła tylko nieco ponad 40. Przyczyną tego stanu rzeczy było to, że ja myślałem o mechanice Darjeelinga od rana, a ona nie bardzo mogła się skupić nad tą rozgrywką, mając myśli zajęte czymś innym. Jak napisałem, mimo takiej dysproporcji grało się ok. Jednak przy trzech graczach było już super ciekawie. Wzajemne zależności, blokowanie, spychanie statków, współpraca żeby zmniejszyć zarobki gracza, który właśnie wysłał 4 czy 5 kostek, tego wszystkiego nie ma przy dwóch graczach. Wygląda też na to, że im większy skład, tym ciekawiej. Przy 4 czy 5 osobach zapewne dojdzie większa interakcja między zbieraczami na planszy, a zarobienie punktów na najwyższym mnożniku w porcie będzie wymagało naprawdę żelaznych nerwów i perfekcyjnie przygotowanej wysyłki. Ale to dopiero muszę sprawdzić.
Przy okazji – skalowanie w grze jest rozwiązane za pomocą dwóch chwytów. Po pierwsze, w zależności od liczby graczy zmienia się listwa z mnożnikami dla poszczególnych pozycji statków w porcie (jest więcej statków i lepiej puntkowane miejsca dla większej liczby graczy). Po drugie, w instrukcji są trzy propozycje układów plansz przeznaczonych dla różnej liczby graczy, o zmiennej interakcyjności. Można sobie też opracować własny układ, manipulując liczbą kafelków i miast (im mniej kafelków i miast, tym większa walka). W ten prosty sposób można sobie interakcję dozować. Dodatkowym wariantem, który sam mogę zaproponować jest zabronienie lub zwiększenie kary za przeskakiwanie innych zbieraczy – wtedy blokowanie może mieć kluczowe znaczenie, a tym samym wzrośnie interakcja.
Wielkie wrażenie zrobił na mnie finisz drugiej partii. Byliśmy bardzo blisko na ścieżce punktów, każdy mógł wygrać. Taktyczne rozgrywki w ostatniej chwili są w tej grze bardzo emocjonujące i mają kluczowe znaczenie dla wyniku.
Zastrzeżenia
Pierwsze zastrzeżenie dotyczy realiów i klimatu. Nie rozumiem dlaczego autorzy zdecydowali się na tak prostolinijny dobór rodzajów zbieran
ej herbaty. Gra jest wysmakowana, ma trudną choć piękną nazwę, sugeruje że będzie to coś, w co koneserzy herbaty zagrają z rozkoszą. Tymczasem okazuje się, że zbieramy czarną, zieloną, czerwoną i białą herbatę – pewnie gdyby w Familiadzie zaraz po żenującym dowcipie prowadzącego na świetlnej tablicy pojawiło się pytanie o rodzaj herbaty, to pierwsze trzy odpowiedzi brzmiały by „czarna”, „zielona” i „czerwona”. Białej byśmy tam wprawdzie nie uświadczyli (najwyżej „bawarka”, choć „biała” to nazwa herbaty produkowanej z najdelikatniejszych, nierozwiniętych jeszcze pączków liści), ale to niewielki plus. Była szansa wybrania gatunków herbat, o których nie każdy słyszał, czegoś bardziej wyszukanego, ale z tej szansy nie skorzystano. Trochę to podobne do karcianki Die Weinhaendler, gdzie popełniono faux pas nadając kolekcjonowanym winom nazwy będące mieszanką nazw szczepów winogron i regionów winnych. Na szczęście większości graczy to akurat zupełnie nie będzie przeszkadzać.
Drugie zastrzeżenie dotyczy niepotrzebnego komplikowania gry, choć w sumie te komplikacje nic do gry nie wnoszą (a jedynie sprawiają że wygląda ona „inteligentniej”). Po pierwsze wysłana herbata nie jest wrzucana od razu do woreczka. Czeka sobie na planszy w magazynie, do woreczka trafi dopiero gdy inny gracz coś wyśle (wtedy jego herbata trafi do magazynu). To niby reguluje podażą gatunków herbaty na planszę, ale tak naprawdę te kilka kafelków zupełnie nic nie zmienia. Po drugie – nie każdego rodzaju herbaty jest tyle samo. Niby czerwona herbata jest najrzadsza, a czarna najpowszechniejsza, ale znowu różnice są zbyt małe, żeby były odczuwalne w grze. Niepotrzebna komplikacja.
Ostatnim zastrzeżeniem jest stabilność pochylni – w drugiej rozgrywce już niezwykle łatwo ją wywrócić, a co za tym idzie można zupełnie zburzyć układ krążków na niej i wypaczyć rozgrywkę. Pochylnia wymaga sklejenia po złożeniu (można to zrobić dyskretnie taśmą klejącą od wewnątrz).
Podsumowanie
Gra zrobiła na mnie dobre wrażenie. Jest ładna, niesie powiew świeżości, temat jest bardzo, bardzo przyjemny, zwłaszcze jeśli przy grze towarzyszy nam parujący kubek tego aromatycznego napoju. Chętnie będę w nią grał, bardzo udany zakup.
ZdjęciaRebel: 139,95 zł Lacerta: 129,00 zł (ograniczona liczba egzemplarzy) |
Ogólna ocena:
Złożoność gry:
Oprawa wizualna:
Kilka sztuk Darjeeling w dobrej cenie dostępnych jest w sklepie wydawnictwa Lacerta
Jacku, utwierdziłeś mnie tylko w tym, że dobrze zrobiłem zamawiając sobie tę grę ;) Tytko, że teraz czekanie robi się o wiele gorsze :D
Myślę, że użycie oryginalnych nazw herbat jak i win nie jest prostą sprawą. Bo raz są to nazwy zastrzeżone, a dwa, że dla części graczy łamanie języka na wymyślnych nazwach byłoby istną katorgą. Niestety koneserzy to zawsze jest margines :)