Targi w Essen są tak słynne, tak wielkie, tak imponujące, że człowiek czasem ma wrażenie, że oprócz nich w Europie nie dzieje się nic ciekawego. Oczywiście wrażenie to jest błędne. Mylne. Nieprawdziwe. Bo w Europie wydarza się wcale nie mało!Na przykład w ostatni weekend gracze mieli wielką przyjemność bawić się w Wiedniu…
Na konwent Spiel Fest zostałem zaproszony tuż przed targami w Essen. Potem, w samym już Essen spotkałem się z organizatorami i po wysłuchaniu opowieści o tym, jaki to rodzaj imprezy, po obejrzeniu materiałów konwentowych i zdjęć uznałem, że wyjazd do Wiednia jest pomysłem wyśmienitym. Wyglądało na to, że Spiel Fest to taki austriacki Pionek. Impreza moich marzeń.
Austriacki Pionek jest więc konwentem, na który przychodzą fani gier, by grać. Nie po to by robić zakupy, nie po to by poznawać premierowe tytuły, nie po to by zbierać autografy projektantów, o, nie! Oni tam przychodzą, by usiąść przy stolikach i pograć. Spędzić czas nad planszą, spędzić cztery urocze dni w nieskrępowanej zabawie.
Podczas rejestracji każdy uczestnik może zostawić w recepcji dowód tożsamości. W zamian dostaje specjalny bilet, na który wypożycza się gry. Jak przychodzi rodzina, zostawia cztery dowody, ma cztery bilety i siup, idzie wypożyczać stertę gier, idzie z nią do stolika i bawi się wyśmienicie.
Koncept znany. Znany z Pionka. Gdzie różnice?
No takie, że na ostatnim Pionku było 120 osób, a na ostatnim Spiel Fest 70 tysięcy. Takie, że na ostatnim Pionku mieliśmy około 150 gier, w które uczestnicy mogli grać, a na ostatnim Spiel Fest różnych tytułów było 450, każdy z nich w kilku egzemplarzach, jakieś 5000 pudełek.
Spiel Fest to większy Pionek. No, dużo większy.
Konwent zaczynał się w czwartek, my dotarliśmy do Wiednia w sobotę. Mieliśmy dotrzeć w sobotę w południe, lecz dotarliśmy w sobotę po południu, po drodze zaliczając jeszcze wizytę w największym w Austrii sklepie z grami – Damage Unlimited, oraz spacerek po jednej z wielu ulic handlowych. Generalnie plan był prosty, po naprawdę bardzo ciężkiej pracy w Essen, w Wiedniu chcieliśmy wypocząć. Byliśmy tam dla relaksu i zabawy.
Na Spiel Fest dotarliśmy zatem na dwie godziny przed zamknięciem imprezy, przywitaliśmy się z organizatorami, przespacerowaliśmy się po imprezie i w końcu usiedliśmy do gry. Alek wytłumaczył nam reguły Wicked Witches Way i ruszyliśmy. Jest to przecudna, francuska gra o wyścigu wiedźm, gra na spostrzegawczość, gra, w którą od razu wiedziałem, że będę rewelacyjny. Zresztą Wiedźmy chciałem kupić w Essen (ostatecznie nie kupiłem) – tu była więc szansa, by choć w nie zagrać. Usiedliśmy do gry. Po pierwszych dwóch kolejkach chłopaki i Merry mieli około trzech punktów, ja miałem minus dwa…
I z każdą kolejką było gorzej…
Tego popołudnia zagraliśmy jeszcze w Halli Galli Extreme, które albo jest słabą grą, albo facet, który nam je tłumaczył coś pokręcił, oraz w Ma-Ni-Tou, malutką grę wydaną przez Drei Magier Spiele, grę, która znana jest w Polsce jako Wąż i stosowana przez większość nauczycieli angielskiego na zajęciach. Ma-Ni-Tou głupawe, ale wesołe. Pewnie zrobię sobie własny egzemplarz, albo i kupię, gdy trafi się gdzieś w dobrej cenie.
Wsiedliśmy w dzielną brykę Alka i pomknęliśmy do hotelu, a tam zapodaliśmy sobie miłą kolację z meczem Barcelony w tle, a później rozgrywkę w Jenits von Theben, które to zapewniło nam zabawę aż do północy.
Rano w samochód i ruszamy na konwent! A tam czekały już na nas stoły, z których mieliśmy utworzyć nasze mini mini stoisko. Jak wspomniałem, nasza wyprawa do Wiednia miała być odsapką po naprawdę ciężkim Essen. Dwa stoły, które nam ofiarowano rozsunęliśmy więc, na jednym postawiliśmy Neuroshimę, a na drugim mieliśmy zamiar grać. Bawić się. Relaksować.
Było jak w kalejdoskopie. Było Ubongo, Einfach Genial, Bausack, Casa Alfredo, Manila i Beppo
der Bock. Czułem się prawie jak uczestnicy Pionka, przede mną masa ciekawych gier, przede mną coraz mniej czasu by w nie zagrać, przed mną olbrzymi wybór i coraz trudniejsze decyzje – w co grać, co wybrać, co położyć na stole. Piszę prawie, bo jednak była jedna zasadnicza różnica – Spiel Fest jest zbyt dużą imprezą, by uczestnikom zapewnić tłumaczenie reguł. Uczestnicy mają więc do wyboru – grać w gry, które znają lub czytać reguły na poczekaniu. To problem, to zasadnicza różnica w porównaniu do naszej małej imprezy w Gliwicach. Dlatego graliśmy w Ubongo czy Manilę (bo znamy reguły), dlatego w Einfach Genial (bo wyjątkowo proste reguły), dlatego Bausack czy Casa Alfredo (bo te gry nie mają w zasadzie reguł), dlatego w Beppo der Bock (bo reguły były krótkie i proste i Alek zdążył na poczekaniu je przeczytać i nam wytłumaczyć).
Nie zagrałem w tuzin gier, na które miałem ochotę, a których nie znaliśmy reguł. Niestety.
Wczesnym popołudniem musieliśmy ruszać do domu, pożegnaliśmy się z organizatorami, wsiedliśmy do bryki i ruszyliśmy do kraju. Wieczorem byliśmy na miejscu. Wykończeni i szczęśliwi. Spiel Fest to wspaniała impreza, na tyle blisko, iż wyprawa na sobotę niedzielę jest całkiem dobrym pomysłem. Świetna atmosfera, wiele gier, piękna lokalizacja.
Jedynym minusem jest bariera językowa – bez Alka byłoby nam ciężko. Czytanie reguł po niemiecku to dość skomplikowane zadanie…
Bausack to 5 gier, więc pisanie że nie ma reguł jest… ;-p
Zastanawia mnie coś innego. Czy przy tej liczbie graczy impreza nie przytłacza? Czy nie lepsza jest kameralność?
Trudno powiedzieć. To co widać na zdjęciu to sala główna, wielkości płyty na spodku, plus jeszcze balkony i galerie – nie wyobrażam sobie grać w grę w takim zgiełku, w takim ulu. Z drugiej strony, jak widać na zdjęciu, uczestnikom to nie przeszkadzało :)
Oprócz tej hali, jest masa korytarzy, stolików w mniejszych salkach, wydzielonych dodatkowych miejsc do gry. Dzięki genialnej akustyce budynku, nie ma absolutnie zgiełku, szumu, hałasu – nie mam pojęcia jak to osiągnięto, ale po tych kilku godzinach na konwencie zupełnie nie czuliśmy zmęczenia hałasem – jest tam cichutko, jakby konwent był pusty. Magia.
Myśmy siedzieli przy stoliku Portalu, w jednym z korytarzy gdzie wystawiali się mali wydawcy – i graliśmy w ciszy, spokoju, tłumy nam nie doskwierały.
Wow, to zdjęcie hali robi wielkie wrażenie.
Ignacy, aleś połechtał moją próżność :-)
No nic, kiedy jedziemy na Węgry ? Jutro zaczynam naukę węgierskiego ;-)