… był sobie Pionek. Wydarzenie, kultowe spotkanie maniaków gier planszowych, na które zjeżdżają się gracze z całej Polski. Pionek zaczynał nieśmiało. Ot lokalne spotkanie, mające na celu „pracę u podstaw”, popularyzację tej rozrywki przez dotarcie do rodzin, do przypadkowych ludzi, którzy przeczytają informację o imprezie na plakatach i zainteresują się. Ale już od pierwszej edycji zbierał entuzjastyczne relacje i rósł w siłę. Jednak dopiero przy okazji piątego wydania imprezy udało mi się zorganizować sobie czas na tyle, żeby na Pionek się wybrać. I mimo komplikacji w podróży do Gliwic i koszmarnej podróży powrotnej, jaką zafundowało mi PKP, nie żałuję. Co tam nie żałuję, jestem zauroczony Pionkiem, ciepłą, sympatyczną atmosferą, jaką zafundowali nam Ślązacy. Zrobię wszystko, żeby na następnego Pionka też się wybrać. Poznałem przy tej okazji kilka ciekawych nowych gier, o których Wam napiszę zamiast szczegółowej relacji.
Co można robić w przedziale polskiego pociągu? Ile jest gier nadających się do rozegrania pełnoprawnej, prawdziwej, satysfakcjonującej rozgrywki w tak niesprzyjających warunkach? Ta podróż udzieliła moim zdaniem ostatecznej odpowiedzi na to pytanie. Jechaliśmy dwoma pociągami (przesiadka), na początku w cztery osoby (Kapustka z Gosią nie zmieścili się do naszego przedziału), a potem w sześć. W obu pociągach byli współpodróżni, na początku niezbyt przyjaźnie spoglądający na grupę obcych pakujących się do ich pustego przedziału i w dodatku przeszkadzających w spokojnym czytaniu książek i czasopism. Jednak już po chwili ci sami współpasażerowie dusili się ze śmiechu udając, że nie zwracają na nas uwagi, a chwilę potem zaglądali graczom przez ramię i podpowiadali co teraz mogą zrobić.
Once Upon a Time, to oczywiście gra dość znana, ja również słyszałem o niej wcześniej. Ale wiedzieć o co w niej chodzi, a zobaczyć na własne oczy rozgrywkę, to zupełnie coś innego. O co chodzi – mogę Wam napisać. Żeby zobaczyć rozgrywkę, musicie sami się postarać. W pudełku jest około stu kart z różnymi przedmiotami rodem z życia i z bajki. Zobaczycie tam zarówno kuchnię, okno, klucz czy skrzynię, ale także giganta, zamaskowanego człowieka czy skarb. Każdy gracz dostaje do ręki kilka takich kart. Oprócz tego dostaje jedną kartę z zakończeniem opowieści. Zakończenia są dość ogólne, ale tak dobrane, że nie do każdej opowieści pasują. Przykład? Proszę uprzejmie: „I wtedy król zdecydował się darować mu życie”. Albo: „Wielka miłość przezwyciężyła klątwę”. Ale także: „Pasowało doskonale”.
Jeden z graczy rozpoczyna gawędę. Opowiada wymyśloną na poczekaniu baśń, a zawsze gdy wplecie w nią przedmiot ukazany na posiadanej karcie może ją zagrać. Jeśli zgubi wątek, zatnie się, zacznie coś kręcić, opowiadać bzdury zamiast baśni, inni gracze mogą mu przerwać i ktoś przejmie opowieść. Jeżeli bajarz opowie o czymś co widzimy na naszej karcie, możemu ją rzucić na stół i przejąć historię. Są także w grze specjalne karty służące do wcinania się w opowieść. Jeżeli uda nam się zgrać wszystkie karty (gdy tracimy wątek i pasujemy, zawsze dobieramy dodatkową) i doprowadzić bajkę do „naszego” zakończenia, wygrywamy.
Tyle wiedziałem (mniej więcej) już wcześniej. Ale wydawało mi się, że skończy się to drętwo. Że gadka nie będzie się kleić, kto by chciał siedzieć przy stole i opowiadać bajki? Jednak w pociągach rozegraliśmy cztery partie, jedna po drugiej (z małą przerwą na przesiadkę). Opowieść cały czas otaczały opary absurdu, jak w kalejdoskopie pojawiały się w niej nowe postacie, oprócz króli i królewiczów byli tam także kucharze będący w rzeczywistości tajnymi agentami, zamaskowani faceci strzegący skarbów, porwane księżniczki rodzące potwornie brzydkie dzieci, giganci jeżdżący na kucyku, krwawe ślady na podłodze, podli poszukiwacze skarbów. Mnóstwo zwrotów akcji, rozwidlających się i gubionych wątków i salw śmiechu. No i – co najważniejsze – wszystko zawsze kończyło się szczęśliwie. Ja zaraz po opublikowaniu tego wpisu klikam po swoje pudełko Once Upon a Time. Z dodatkiem.
Po pierwszym dniu Pionka wybraliśmy się grupowo do knajpy, gdzie oprócz ożywczych napojów i posiłku zagraliśmy też w kilka gier. Była wśród nich Heckmeck, niezwykle prosta i pomysłowa gra kościana, w której właściwie ważąc ryzyko zdobywamy piękne kamienie z dżdżownicami. Nie tylko zdobywamy dżdżownice leżące na stole, ale także wydzieramy je sobie nawzajem. A także niekiedy już zdobyte robale zdarza nam się wypuścić z powrotem na stół.
Choć gra rozkręca się z wolna, to jednak już po chwili pokazuje pazur. Po pierwsze, robaki łatwe do zdobycia znajdują właścicieli. Coraz trudniej jest sięgnąć po te kilka kamieni, które jeszcze leżą na stole. Trzeba ryzykować coraz bardziej, cały czas drżąc o już zdobyte robale – w każdej chwili możemy je stracić. Podsumowując – gra z pomysłem, prosta i emocjonująca, trafia na moją listę zakupów. Zresztą mogłem się spodziewać, to w końcu Knizia (chociaż uświadomiłem sobie to dopiero teraz przygotowując zdjęcie pudełka).
Rano w niedzielę, przygotowując się do powrotu na Pionka, zagraliśmy jeszcze u Folka w Zertz i Uptown. Ta ostatnia to niepozorna, abstrakcyjna, mało urodziwa gra. Ale kryje w sobie niemałe emocje. Plansza ma 81 pól (9×9), na brzegach opisane literami od A do I i cyframi od 1 do 9 (jak w grze w okręty). Dodatkowo plansza podzielona jest na dziewięć sektorów 3×3, w każdym z nich jest narysowany inny symbol. Gracze mają kafelki z literkami A-I, cyframi 1-9 i symbolami obecnymi na planszy. Oprócz swojego zestawu kafelków, każdy gracz ma kafelek-joker, ze znakiem $, pasujący do każdego pola.
Kolejno dociągamy kafelki do pięciu, umieszczając je na eleganckim stojaku, i zagrywamy po jednym. Kafelek możemy położyć tylko w rzędzie, kolumnie lub sektorze pasującym do wydrukowanego na nim symbolu. Pole, na którym kładziemy kafelek nie musi być puste, możemy zbijać w ten sposób kafelki przeciwników. Ale nie możemy zbiciem rozdzielić grupy kafelków – możemy zbijać tylko kafelki nie rozspójniające grup. Bo grupy to esencja Uptown. Chodzi w tej grze mianowicie o to, żeby nasze wyłożone kafelki składały się w jak najmniejszą liczbę grup. Jeżeli jest remis – wygrywa ten gracz, który najmniej w trakcie gry zbijał.
Pewnie nadal nie robi to na Was wielkiego wrażenia. Na mnie też nie zrobiło. Ot, taki tam abstrakt, w dodaku brzydki. Ale rozgrywka mnie przekonała całkowicie. To bardzo dobra gra logiczna, cały czas walczymy w niej o przebicie się do obszarów planszy w których mamy zamiar wyłożyć posiadane kafelki, cały czas psujemy szyki przeciwnikom, korzystamy z ich zmagań i planujemy co będziemy dalej robić w grze. Obserwujemy jakie kafelki przeciwnicy już zagrali i dedukujemy jakie kafelki nam zostały do wylosowania. Choć wydawało mi się na samym początku, że mnie stłam
sili, zadusili moją grupę i nigdy jej nie rozwinę tak żeby doczołgać się nią do wszystkich zakątków planszy (gdzie muszę wyłożyć swoje żetony), to jednak udało mi się wygrać mając na końcu tylko dwie grupy. Bardzo dobra gra, ona również trafia na moją listę życzeń, a więcej możecie o niej przeczytać w najnowszym numerze Świata Gier Planszowych, który lada dzień trafi do sklepów.
Podsumowanie
Zaraz, zaraz – a gdzie gry, w które grałem na samym Pionku? Wszystkie opisane tytuły poznałem w wyniku działań okołopionkowych – w pociągu, w knajpie, u Folka. A na samym Pionku? Na samym Pionku byli fantastyczni ludzie, z którymi grałem w fantastyczne, dobrze znane gry. Cieszyłem się powracaniem do znanych tytułów, pokazywałem przywiezione przeze mnie nowości i świetnie się bawiłem. I Wam też tak radzę zrobić już za kilka miesięcy, podczas VI edycji.
Ha, po ostatnim pionku też całą podróż pociągiem przegraliśmy z Kwiatoszem i resztą w OUAT :)
Świetna, przyjemna, szybka i bardzo uczy improwizacji, czego w niektórych niemieckich mózgożerach brak :)
Cieszę się, że Was zaraziłem Once Upon a Time ;)
A mnie się bardzo spodobały następujące gry:
Marrakech (http://boardgamegeek.com/game/29223)
King Me!
Toumbouktou (czyli Timbuktu)
no i potwierdziła się moje wrażenie o Darjeeling, że to fajna gra. Jest naprawdę fajna!
Once Upon a Time nie ma polskiej instrukcji. To od razu dyskwalifikuje ją. W BBG też nie ma polskiej instrukcji. Jak na gre w opowiadanie, gdzie wystarczy jedna kostka by bawić sie równie świetnie to cena jest zabójcza.
Brak polskiej instrukcji jest oczywiście przeszkodą, ale nie dla każdego. Zachęcam do uczenia się języków albo znalezienia kumpla, który instrukcję przetłumaczy. Cena oczywiście nie jest mała, ale ja uważam, że warto tyle wydać, więc wydaję. Dodatek za to tani.
Co do równie świetnej zabawy przy pomocy zwykłej kostki, to nie wiem o czym piszesz. Podziel się, to będzie można się ustosunkować.
Niestety, Once Upon a Time musiałoby po prostu zostać wydane po polsku, bo instrukcja nie wystraczy — trzeba też móc przeczytać prawie 200 kart. Z drugiej strony, na Pionku był kolega z Wrocławia, który jest Amerykaninem i uczy przy użyciu kart z OuaT języka. Do gry graczom wystarczy podstawowa znajomość języka — można nawet założyć, że gdy nie rozumieją otrzymanej karty Szczęśliwego zakonczenia, to mogą wylosować inną.
Jeśli ktoś zna choć troszkę język — niech spróbuje. Jeśli kto nie zna — niech lobbuje w Polskich wydawnictwach, aby sięgnęły po ten tytuł i porzygotowały jego polskie wydanie.
z dziećmi nie zagrasz bez polskich kart i instrukcji. Nie nadaje sie to tez na prezent. Po prostu i to dyskwalifikuje tę grę.
Dobra instrukcja + przetlumaczone karty w niej myslę, że wystarczą.
co do kostki to stary system (szkolno/ławkowy ;) grało się ołówkiem zamiast kostki (też ma 6 kombinacji) bo na lekcji nie można rzucac kostkami ;)
– Wymyslasz historie i opowiadasz jednao 2 zdania (czasem nie można było mówic) i dajesz do wyboru kilka wariantów. czasem z różnymi wagami. I kolejka nastepnego.
– Księżniczka wyjechała z zamku
1-2=na koniu 3-4 na smoku 5-6 zachorowała i nigdzie nie pojechała. i dalej smok dostał ptasiej grypy a księzniczkę nie przyjęli do szkoły dla grzecznych tancerek. rzuć kosta jak wypadnie 1 to zacznie płakac jak 2-3 to zacznie z nożem szlachtowac nauczycielki itp.
i tak to się toczy
Po pierwsze, z dziećmi zagrasz bardzo dobrze. Małe dzieci bardzo szybko nauczą się na pamięć co znaczą karty, a grając z rodzicami mogą się pytać o wylosowane zakończenie. Wiadomo, że nie będziesz z nimi grał na 100% poważnie, więc znajomość ich zakończenia niewiele tu zmienia. Nieco starsze dzieci już spokojnie mogą zrozumieć co oznacza zakończenie, a nawet szlifować konwersację opowiadając historię po angielsku (patrz post stalkera). Na prezent nadaje się spokojnie, jeśli osoby obdarowane znają język – to żadna egzotyka w tej chwili. Nie ma zupełnie mowy o dyskwalifikacji gry – takie jest moje zdanie.
Jeśli chodzi o wariant z kością, to nie grałem nigdy w coś takiego, może być fajne. Ale to chyba troszkę coś innego niż OUtT. Tutaj masz na ręce karty i chcesz się ich pozbyć. Układasz je w różne warianty i z ich ułożenia wychodzi gawęda. Czyhasz cały czas na odpowiednie wcięcie, czasem wcinasz się na chwilę i wplatasz wątek, który występuje w Twoim zakończeniu (np. w zakończeniu jest klątwa, więc chcesz ją w pewnym momencie wpleść w opowieść). Słowem, cały czas słuchasz bajki i kombinujesz jak do niej dopasować swoje karty. W wersji z kością musisz poczekać na swoją kolej, to co było wcześniej nie ma wielkiego znaczenia. No i nikt w tej zabawie nie wygrywa ani nie przegrywa, więc trudno to w ogóle nazwać grą.
Poza tym pewnie instrukcja po polsku natychmiast się znajdzie, gdy tylko okaże się, że o grze „się mówi”, czemu także służy moja relacja z Pionka.
Przepraszam ale piszesz bzdury jeśli chodzi o język obcy. Albo żyjesz po prostu w nierealnym swiecie, albo drwisz sobie ze mnie. Po prostu jeśli nie ma polskiego tłumaczenia nie da sie grać ani nikomu takiej gry zaproponować czy kupic na prezent. Koniec kropka. Może za 30 lat się to zmieni.
A co do zarzutu, ze wymyslanie z kostką to nie gra. To poniekad prawda. Ale to nie zarzut ;) zabawa jest podobna, a mozna ja zakonczyc kiedy sie chce.
Zreszta tu tez mozesz zakonczyc kiedy chcesz. Dostajesz 5 słów czy tam ile i w pierwszym zdaniu wymieniasz je wszystkie z zakonczeniem włącznie i wygrywasz. Ważne by zaczynać grę ;) Proste. Stary człowiek w wielkim kapeluszu i z mieczem u pasa zabił smoka ratując królewnę. I zyli dlugo i szczęśliwie. Ot i cała gra.
Co do języka obcego – nie dogadamy się.
Co do zarzutu z „nie grą” – masz rację, to nie był zarzut. Nie próbowałem tej zabawy, wydaje mi się że może być fajna, ale nie wypowiem się więcej, chyba że spróbuję.
Co do zakończenia w jednym zdaniu, to tak się nie da. Po pierwsze jest limit jednej karty na zdanie, a jeśli opowieść się nie trzyma kupy, przeciwnicy mogą przerwać i odebrać głos. Po drugie, nie ma zakończenia „żyli długo i szczęśliwie”, zakończenia są tak dobrane, żeby trzeba było się trochę napracować, żeby do nich doprowadzić. Po trzecie – ta gra na pewno nie jest odporna na gracza, który tak naprawdę nie chce w nią grać, a tylko udowodnić że nie działa. Mało która gra jest odporna na takie podejście. Chyba tylko Knizia ma w swojej standardowej metodologii testowania gier przewidziane „crash testy”, czyli rozgrywki w których gracze celowo próbują zabić grę.
Widzę, że cena i język są przeszkodami nie do przeskoczenia dla części graczy. Nic na to nie poradzę – ja ze swojej strony mogę tylko tę grę polecić i odesłać do innych relacji z Pionka, w których również inni gracze chwalą Once Upon the Time.
’NIKOMU się nie da takiej gry zaproponować ani kupić na prezent’ – jasne, cały naród to ciemna masa i nikt nie zna żadnego języka, po prostu nikt normalnie..
Chętnie bym Once Upon a Time dostał jako prezent, żeby szkolić się w angielskim. Jakby wyszła po polsku to jeszcze chętniej, choć bez nauki angielskiego. Jesli chodzi o dzieci, to raczej gra z limitem od 7.
ja_n, w duzych miastach znajomość angielskiego jest powszechna, ale na prowincji dużo gorzej z językami obcymi. Rodziców nie stać na prywatne lekcje a szkołach ucza przekwalifikowane rusycystki.
nie pisze, że gra jest zła. Polecasz ją bo jest dla Ciebie fajna. Ja uważam, że się nie przyjmie jeśli nie b edzie polskiej instrukcji. Przynzasz, że to dwie różne rzeczy.
@draco cóż widzę, że wyzywanie kogoś od wsioków nadal jest ulubionym sportem warszawki i okolic. Tylko, że nic z tego nie wynika dla dyskusji po za obniżeniem poziomu.
Prosze nie obrazac warszawki. Draco pochodzi z innych landow.
Jakoś nie zauważyłem, żeby Draco kogoś wyzywał.
Sam jestem z prowincji i wolałbym mieszkać w Sudetach niż w wawie. Niestety tam nie ma pracy i uniwersytetu. Nie popadajmy w paranoję. Miejsce pochodzenia nie świadczy o człowieku.
draco,
z tej gry NIE podszkolisz się z angielskiego – tekstu jest tam MAŁO.