Dzisiaj możecie poczytać o walkach na Pacyfiku podczas Drugiej Wojny Światowej a także o Irlandczykach i Saksonach podbijających Brytanię w mrocznych czasach wczesnego średniowiecza.
RAJ
Druga Wojna Światowa na Pacyfiku jest tematem dużo mniej wyeksploatowanym niż działania w Europie, dlatego gry takie wzbudzają moje szczególne zainteresowanie. Zwłaszcza, że wojna na wielkich obszarach oceanu była mocno odmienna od klasycznej walki na linii frontu. The Pacific War: From Pearl Harbor to the Philippines jest grą, która oferuje rozegranie całej wojny od 1941 do 1945 (ale nie obejmuje walk w Chinach i Mandżurii – skupia się na walkach flot).
Gra została bardzo ładnie wykonana, znajdziemy w nie kartonową planszę oraz bardzo duże żetony, więc pierwsze wrażenie jest bardzo zachęcające. Na żetonach znajdziemy wszystkie główne okręty aż do poziomu ciężkiego krążownika – lżejsze jednostki pełnią role eskorty. Plansza została podzielona na strefy połączone ze sobą szlakami morskimi (choć to wiele osób zaskoczy, to większość ruchu na morzach odbywa się określonymi szlakami – bo tak jest bliżej i szybciej).
Każdy okręt ma 3 współczynniki – siłę, pancerz i ruchliwość a lotniskowce dodatkowo siłę lotniczą. Kiedy dochodzi do bitwy, to najpierw przeprowadza się nalot a później (o ile któraś ze stron nie ucieknie) następuje walka morska – procedura jest identyczna – sumuje się odpowiednia siłę, rzuca k6 i sprawdza w tabelce ile trafień zadano. Podczas fazy lotniczej trafione okręty wybiera atakujący a podczas morskiej obrońca. Dla każdego trafionego okrętu rzuca się kostką – jeżeli wypadło więcej niż wynosi pancerz to okręt zatonął, jeżeli mniej to trafia do stoczni na tyle etapów jaki był wynik na kostce – szczególnie mocno opancerzone okręty odejmują 1 od rzutu.
Dodatkowo siła ma znaczenie podczas przejmowanie kontroli nad kluczowymi obszarami – np. aby zdobyć Filipiny trzeba zebrać okręty o sile 40 punktów (20 razy tyle ile punktów zwycięstwa jest warty obszar). Można też poświęcić kartę aby zmniejszyć ilość wymaganych punktów siły o 20 – ale te są cenne, zwłaszcza na początku.
Mechanizm rozgrywki jest bardzo nietypowy. W ramach jednego etapu następuje seria aktywacji. Podczas jednej aktywacji gracz japoński może poświęcić kartę z ręki aby przejąć inicjatywę. Jeżeli ją przejmie, to może wykonać akcję – jedna akcja to ruch floty i ewentualne bitwy (przeciwnik może kontrować ruszając własną flotę) lub zagranie wydarzenia z kolejnej karty. Po tym zaczyna się następna aktywacja. Jeżeli Japończyk nie zdecyduje się na przejęcie inicjatywy, to taka możliwość ma gracz amerykański. Wtedy on musi poświęcić kartę a następnie wykonać akcję. Jeżeli żaden graczy nie zdecyduje się na przejęcie inicjatywy to obaj rzucają kostką – jeżeli na obu kostkach będzie ten sam wynik to etap się kończy, jeżeli nie, to obaj gracze wykonują po akcji (zaczynając od tego z wyższym wynikiem) i rozpoczyna się następna aktywacja.
Jak widać karty są bardzo ważne, zwłaszcza, że Japończycy mają ich bardzo mało –cztery na początku a później co etap dwie o ile kontrolują Sumatrę. Amerykanie mają lepiej – w pierwszym etapie dostają tylko dwie ale później na bogato – 3, 4, 8 i 10. Pojedynczy etap może trwać bardzo długo albo nagle się skończyć co potrafi mocno zmienić całą grę.
Autor (Japończyk!) doszedł do wniosku, że Japonia nie miała szansy wygrać wojny i jedyną opcja było opóźnianie nieuniknionego. Aby wygrać grę Japonią należy zebrać na początku jak najwięcej punktów a później uporczywie się bronić aby zachować ich dość na koniec. Amerykanie po prostu muszą w tym przeszkodzić.
Gracze nie obeznani z The Pacific War mogą cierpieć na paraliż decyzyjny, gdyż nie bardzo będą wiedzieli, co powinni zrobić. A to zbyt krótka kołdra, zagrożenie kontrą, krwawe bitwy oznaczające duże straty. Jednak kiedy to się ogarnie to okaże się, że to bardzo szybka gra – całą wojnę można rozegrać w dwie godziny. To jednak przekłada się na optymalizację pod wielkie bitwy więc w przypadku mniejszych walk może dochodzić do dziwnych wyników. Przykładowo pojedynek Yamato z krążownikiem niemal na pewno zakończy się dla tego pierwszego długotrwałym pobytem w stoczni albo nawet zatonięciem. Także bitwa lotniskowiec na lotniskowiec z dużym prawdopodobieństwem zakończy się zatonięciem obu.
Jeżeli lubicie wielkie bitwy okrętów i chcecie szybko rozegrać całą wojnę na Pacyfiku, to The Pacific War będzie się Wam podobać. Ale jeżeli miałbym wybierać między The Pacific War a Fire in the Sky, to wybrałbym FitSa.
Miałem też okazję poznać nowego COINa od GMT, czyli Pendragon: The Fall of Roman Britain. W okolicach V w. naszej ery cztery frakcje walczą o władzę nad Brytanią. Początkowo pozostałości po Imperium Rzymskim dominują ale z czasem barbarzyńcy zaczynają zdobywać ziemie dla siebie.
Gra jest bardzo ciekawa, bardzo ładna, daje dużo możliwości, ale też bardzo trudna. Latwo o kryzys decyzyjny i przeciąganie rozgrywki. To zaś oznacza, że żeby czerpać pełną satysfakcję trzeba dobrze grę poznać.
Wysoki próg wejścia jeszcze podnosi rozbudowana buchalteria (jest dużo liczenia). We wcześniejszych COINach rzutów kostka nie było lub miały niewielki wpływ na rozgrywkę w Pendragonie jest ich sporo i zdecydowanie mogą zmienić losy gry, co raczej nie jest dobrą informacją dla fanów wcześniejszych tytułów z tej serii.