Alexander Pfister już dawno stał się autorem, który wywołuje mocne bicie serca u zapalonych eurograczy, przekładających mechanikę nad kwestie klimatu. Ja w każdym razie nigdy nie mogę odmówić sobie przyjemności rozegrania kolejnej partyjki w Mombasę bądź Great Western Trail. W sumie na każdy jego tytuł czekam z nieukrywaną niecierpliwością. Dlatego też szybciutko pragnęłam się zatopić w scenerii Hongkongu bez prądu. Całe szczęście, że Lacerta migiem zdecydowała się na wydanie tego tytułu. Ale w pudełku były tylko karty, trochę znaczników i – nie oszukujmy się! – brzydka plansza (nawet jak na niemieckie standardy!). Czy sama rozgrywka była w stanie zatrzeć kiepskie pierwsze wrażenie?
Bajdurzenie o klimacie w Blackout Hongkong można spokojnie sobie podarować. W końcu prawie każda planszówka jest przecież bez prądu ;). Naprawdę nie ma co rozpisywać się o ratowaniu specjalnego regionu administracyjnego Chińskiej Republiki Ludowej przed awarią zasialania, gdyż chodzi tutaj o sprawne budowanie silniczka oraz odkrywanie różnorodnych dróg prowadzących do zwycięstwa. Czeka na nas trochę losowości, szczypta area influence, odrobina budowania talii, nieco zarządzania ręką, a nawet raz na jakiś czas porzucamy sobie kostkami. Znajdziemy tutaj wszystkie ulubione mechaniki Alexandra Pfistera, lecz podane jak zawsze w lekko innej formie oraz w pewnej mierze z innym twistem, czyli niby podobnie, ale jednak całkowicie inaczej. Skończmy już z niuansami i niedopowiedzeniami, aby nareszcie przejść do konkretów.
Jak żyć w ciemności?
Naszym celem jest zdobycie jak największej liczby punktów zwycięstwa za pomocą realizacji zadań, zdobywania wpływów w kolejnych dzielnicach, wykonywania akcji zwiadu oraz poprzez stopniowe budowanie sprawnego silniczka, który nie tylko ułatwia nam przeprowadzanie akcji, lecz także zapewnia dostęp do lepszego kurs wymian zasobów. W grze jest osiem faz, podczas których postaramy się zarówno uratować Hongkong przed katastrofą, jak i zrobić to w najlepszy możliwy sposób, czyli deklasując przy okazji naszych rywali.
W pierwszej fazie rzucamy trzema kostkami, określającymi jakie zasoby będziemy mogli pozyskać w tej rundzie. Jednocześnie, biorąc pod uwagę wyniki na kostkach, do trzech kolumn zagrywamy karty, które z jednej stron pomagają nam uzyskać dane surowce, podczas gdy z drugiej strony umożliwiają nam wykonanie innych akcji (np. zdobycia gotówki lub dołożenia znacznika w naszym kolorze na planszę). Ten element kombinowania jest niezwykle przyjemny bowiem zawsze musimy wziąć pod uwagę kilka czynników. Np. to jakie zasoby są nam aktualnie potrzebne lub czy aby na pewno nie zagramy za szybko danej karty (wrócą one do nas dopiero po pewnym czasie!). Ponadto konkretny układ kart w danej kolumnie jest niezbędny do wykonania niektórych zadań! Jednak… czy warto rezygnować na kilka rund z dobrej karty, aby je wykonać? To już jest wasza decyzja:) Obawiacie się losowości generowanej przez rzuty kostkami? Niepotrzebnie się lękacie! Zawsze możecie skorzystać z opcji wydania żetonu ciężarówki, żeby dojechać do upragnionego surowca.
Druga faza koncentruje się wokół zatrudniania ochotników oraz specjalistów, czyli po prostu wykonujemy akcje z zagranych wcześniej kart w wybranej przez nas kolejności. W trzeciej fazie przechodzimy do strategicznych potyczek – zdobywamy nowe karty oraz realizujemy zadania. Zakupione w poprzednich rundach karty nie trafiają od razu do naszych rąk. Najpierw musimy wypełnić specjalne warunki np. zebrać dwie wody i trzy narzędzia. Dopiero wtedy upragniona, silna karta trafia na naszą rękę. Warunki są naprawdę różnorodne i wielokrotnie będziemy zmuszeni do zrewidowania naszych planów na daną rundę. Zadania zazwyczaj pomagają nam dołożyć na plansze znaczniki lub ułatwiają zdobycie pieniędzy albo punktów zwycięstwa. Co ciekawe niekiedy możemy zdecydować, czy wypełniamy tylko jedno zadanie z kart, czy też chcemy wypełnić kartę w całości. Jeśli zdecydujemy się na drugą opcje, to po mozolnym wykonaniu wszystkiego, uzyskujemy dodatkową premię. Ten sprytny mechanizm naprawdę generuje sporo emocji, gdyż z jednej strony dodaje do rozgrywki element ryzyka, podczas gdy z drugiej strony pozwala na balansowanie między doraźnymi korzyściami a długofalowymi skutkami – a to co w konkretnym momencie bardziej nam się opłaca nie zawsze widać na pierwszy rzut oka. I zależy zarówno od sytuacji na planszy, jak i od dobrego przewidywania ruchów pozostałych towarzyszy stołu.
Akcja bez światła
Podczas fazy 4 możemy zdecydować się na przeprowadzenie akcji zwiadu. Na planszy, w trakcie przygotowania rozgrywki, rozkładamy po trzy żetony zwiadu w każdej dzielnicy. W czasie zwiadu podglądamy żetony z jednej dzielnicy i decydujemy się na poświęcenie odpowiedniej liczby znaczników patrolu (występujących na kartach, żetonach i na zrealizowanych kartach zadań). W założeniu możemy zdobyć wszystko: pieniądze, punkty zwycięstwa, surowce… Niemniej do wykonania zwiadu używamy przynajmniej jednej karty z ręki, a skoro patrolowanie odciętych od prądu dzielnic nigdy nie było łatwe, to zawsze jakaś karta trafi nam do obszaru zwanego szpitalem. Wyciągamy ją z tego niebytu za pomocą akcji na karcie Lekarza, zdobywając przy okazji dodatkowe punkty zwycięstwa. Podsumowując – troszkę losowości (ale w sumie można zapamietać, co gdzie się znajduje), ryzyka i szansa na punkty. Nie warto zaniedbywać zwiadu, gdyż na koniec gry za odkryte żetony zwiadu dostajemy kolejne punkty. Fajny element, dodający pikanterii tej mózgożernej pozycji, pozwalający na trochę wytchnienia.
Piąta faza służy do zakupu nowych kart. W trzech rzędach znajdują się po trzy karty, które kupujemy za pomocą sprytnego sytemu. Jeżeli w rzędzie znajdują się wszystkie trzy karty, to koszt jednej wynosi aż 4 dolary HK. Aczkolwiek, kiedy są tam tylko dwie karty, to kosz zakupu spada do 3. Zabranie ostatniej karty wymaga jedynie 2 dolarów HK. Tylko od nas zależy, czy będziemy na tyle odważni, żeby dotrwać do końca fazy i zdobyć upragnioną kartę za najniższą cenę. A od innych, czy nam się to uda :). W tym miejscu gry poziom interakcji między graczami zdecydowanie wzrasta.
W szóstej fazie w końcu możemy zająć się porządkowaniem – odrzucić część kart z rzędów (wraz z ewentualnym dobraniem nowych), odrzucić karty zadań, co do których jesteśmy pewni, że ich nie wykonamy. Tracimy również pewne zasoby – wodę oraz żywność (one zawsze szybko się psują!). Jako rekompensatę otrzymujemy albo pieniądze, albo znaczniki GPS, ułatwiające wykonywanie zwiadów. Siódma faza koncentruje się wokół rozpatrywania zabezpieczenia dzielnic. Gdy udało nam się otoczyć jedną z dzielnic znacznikami w naszym kolorze, to ją zamykamy, czyli stawiamy domek, odblokowując dodatkową akcję z planszetki oraz zyskując określoną liczbę punktów zwycięstwa. Ten aspekt Blackout Hongkong zdecydowanie należy do moich ulubionych, ponieważ występuje w nim nie tylko element reagowania na poczynania przeciwników, lecz także stanowi niejako kluczowy mechanizm wokół którego będą kręcić się nasze strategiczne plany. Właśnie do zdobywania dzielnic jest nam potrzebny zarówno sprawnie funkcjonujący silniczek, jak i to do nich dostosowujemy kolejność wykonywania zadań. Nie tyle wszystko się do niego sprowadza, o ile właśnie tutaj znajduje się mnóstwo mechanicznej głębi tej pozycji.
W ostatniej fazie decydujemy, czy dobieramy zagrane wcześniej karty z jednej kolumny (o ile nie posiadamy więcej niż 4 karty na ręku) oraz możemy wykonać akcje z kart zrealizowanych zadań (każde wypełnione zadanie gwarantuje nam dostęp do dodatkowych akcji). Za pomocą tych uzupełniających akcji budujemy nasz silniczek – ich dobre wybranie oraz połączenie stanowi klucz do zwycięstwa.
Procedura końca gry uruchamia się, gdy skończą się karty do zakupu. Wtedy kończymy daną rundę, rozgrywamy jeszcze jedną i przechodzimy do finalnego podliczania. Naturalnie najlepszy wygrywa!
Bilans zysków i strat
Blackout Hongkong zdecydowanie jest pozycją dla zaawansowanych graczy. Początkowo zasady mogą wydawać się skomplikowane, ale już po rozegraniu pierwszej rundy okazuje się, że są stosunkowo intuicyjne. Po załapaniu podstawowych elementów mechaniki już nic nie stanie nam na przeszkodzie, aby w pełni cieszyć się grą. Wszystko jest tak sprawnie połączone, że rozgrywka przebiega niezwykle płynnie oraz dynamicznie. A przyjemność, która towarzyszy nam w trakcie partii, z każdą chwilą wzrasta. Realizacja naszych planów to po prostu sama radość. Naturalnie nie od razu zbudujemy najlepszy silniczek na świecie – to wymaga zarówno wprawy, jak i ogrania. Niemniej dumna z osiąganych postępów będzie wielka. Powiedzmy to już teraz – Blackout Hongkong to po prostu świetna gra, która powinna znaleźć się w kolekcji każdego miłośnika euro.
Składa się na to kilka czynników: fenomenalny system budowania silniczka zależny zarówno od zakupionych kart, jak i wypełniania misji z kart zadań, genialny (acz w założeniu prosty) sposób budowania talii oraz zagrywania kart, rewelacyjna faza zamykania dzielnic oraz wyśmienite i różnorodne zadania, warunkujące nasz sposób gry. Dodajcie do tego jeszcze wybitną regrywalność (mierzymy się nie tylko z różnorodnymi warunkami startowymi, lecz także z nowymi wyzwaniami stawianymi przez grę, które opierają się głównie na zależności wynikających z dostępnych do zakupu kart) oraz wiele możliwych opcji prowadzących do zwycięstwa (dalej nie wiem, czy lepiej iść w dwie, góra trzy metody zdobywania punktów, czy też rozwijać się równomiernie we wszystkich kierunkach – zdarzało się wygrać zarówno w jeden, jak i drugi sposób), a do skonstruowania sprawnego silniczka nie prowadzi jedna, niepodważalna droga. To właśnie lubię w Hongkongu bez prądu najbardziej – w każdej partii udawało mi się zaskoczyć nowymi odkryciami.
Nie będziecie narzekać na niewielką decyzyjność – naprawdę jest w czym wybierać. Czacha dymi, zwoje się przegrzewają, a mózg rozgrzewa się do czerwoności. Strategia, strategia i jeszcze raz strategia. I to dobrze zaplanowana. Nie przeszkadzały mi nawet bardziej losowe mechanizmy, ponieważ autor przygotował sprytne możliwości ich kontrolowania. A trochę niepewności jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziło. Jednakże najważniejsze jest to, że w ten tytuł po prostu bardzo dobrze się gra – z pewnością nie pożałujemy czasu spędzonego nad stołem. Dodatkowo gra całkiem nieźle się skaluje. Nawet, szczególnie narażone na mniejszą frajdę, rozgrywki dwuosobowe mogę zaliczyć do udanych. Zmienia się wtedy trochę styl partii (zamykanie dzielnic wywiera mniejszy wpływ, a zakup kart staje się bardziej przewidywalny), niemniej jednak wciąż jest to wybitne, mięsiste euro.
Jeżeli mam na coś ponarzekać, to będzie to z pewnością niski poziom interakcji między graczami. Owszem ścigamy się po karty i śpieszymy się do zamykania dzielnic, ale właściwie trudno w czymkolwiek komukolwiek przeszkodzić. Należy oczywiście obserwować poczynania innych graczy, ale bardziej po to, aby zmienić własne plany (np. przerzucić się na inną metodę zgarniania punktów) niż aby zatrzymać albo zapobiec ruchom przeciwników. Nie jest to pasjans, ale zdarzyło mi się jednak tylko niecierpliwie czekać na możliwość wykonania ruchu, kiedy rywal zastanawiał się nad najbardziej efektywną kolejnością zagrywanych kart. Im dalej w las, tym bardziej jesteśmy narażeni na downtime, jednak (o dziwo!) zdarzyło się to tylko raz czy dwa razy. Jest to dość zadziwiające, jeśli weźmiemy pod uwagę złożoność gry.
Aczkolwiek sporo do życzenia pozostawia szata graficzna tej pozycji. Mimo poprawek mapa wciąż była dla mnie nieczytelna. Grafiki na kartach nie powalają, a drewno… cóż… dalej jest drewnem. Przypomnę raz jeszcze – klimatu nie ma tutaj za grosz, jest tak sucho jak na najgorszej pustyni – nawet jak na Alexandra Pfistera. Ostrzegałam!
Blackout Hongkong to wybitna gra, w której przyjemność płynąca z rozgrywki zasadza się na fantastycznie skomponowanej mechanice, gdzie dobrze znane elementy zostały podane w takiej formie, że zaowocowały zupełnie innym rodzajem frajdy, wzmagającej się z rundy na rundę. Wysoka regrywalność, mnogość strategicznych decyzji do podjęcia, dobre skalowanie, wiele dróg prowadzących do zwycięstwa – czego chcieć więcej? Dla fanów euro jest to zakup obowiązkowy. A finalna ocena może być tylko jedna – 9/10!.
Plusy:
+ system budowania silniczka wpływający na metody realizacji zadań
+ świetnie skomponowana mechanika, w której wszystko się zazębia
+ już po pierwszej rundzie wszystkie zasady załapiemy w lot
+ różnorodne zadania do wypełnienia
+ sposób zakupu oraz zagrywania kart
+ mnogość decyzji do podjęcia
+ wiele możliwości zdobywania punktów, czyli mrowie dróg prowadzących do zwycięstwa
+ wpływ zamykania dzielnic na nasz styl gry
+ wysoka regrywalność
+ dobre skalowanie
+ praktycznie brak downtime’u
Minusy:
– niski poziom interakcji między graczami
– kiepska szata graficzna i nieczytelna plansza
– absolutny brak klimatu
Złożoność gry
(6/10):
Oprawa wizualna
(3/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.