Jestem zdania, że zwyczajna analiza plusów i minusów Nemesis nie jest w stanie oddać tego, z czym rzeczywiście mamy do czynienia. Tym razem będzie nieco inaczej. Poniżej znajdziecie zapis przebiegu autentycznej rozgrywki, w której miałem przyjemność uczestniczyć, wcielając się w postać Zwiadowcy. Tym z was, którzy o Nemesis nie słyszeli, gorąco polecam zapoznanie się z recenzją autorstwa RAJ’a, kryjącą się pod tym linkiem.
[POCZĄTEK PRZEKAZU]…
Dziennik pokładowy jednostki VT-15-9.
35 dzień od startu.
Cel misji – utajniono.
Nazywam się …<szumy> i przeżyłam. Nie wiem dokładnie jak poważne rany odniosłam, ale wiem, że boli jak cholera. Wciąż wydaje mi się to nieprawdopodobne, ale fakty mówią same za siebie. Znajduje się w kapsule ratunkowej i jeżeli szlag nie trafił komputera pokładowego, zmierzam w kierunku domu, Ziemi. Jestem…byłam zwiadowcą na tajnej jednostce transportowej dalekiego zasięgu VT-15-9. Na wypadek gdybym jednak wyszła z tego całego bałaganu w jednym kawałku, personalia mojego pracodawcy i cel mojej misji zachowam dla siebie. Czemu ma służyć to nagranie? Jeżeli po dotarciu kapsuły do celu, znajdziecie w niej tylko, albo i nie tylko, zimnego trupa – właśnie temu. Zacznijmy od początku.
Wszystko zaczęło się zwyczajnie. Po starcie, sprawdzeniu koordynatów oraz upewnieniu się, że statek jest w dobrej kondycji, cała załoga grzecznie wędruje do komór hibernacyjnych. Rozwiązanie praktyczne i eleganckie – podróż się nie dłuży a ponadto podczas „snu” nie zużywamy cennych zapasów. Wszystko zaczęło się zwyczajnie… i skończyło tragicznie.
Nagłe odhibernowanie nigdy nie należało do przyjemnych. Gdy jeszcze chwilę temu leżało się w miękkim i wygodnym „łóżku” , a twoje funkcje życiowe były obniżone do minimum, nagły ich powrót do normalności to coś do czego chyba nigdy się nie przyzwyczaję. Twoje zmysły głupieją i odnosi się wrażenie, że wszystko wokoło to jedna, wielka symulacja. Główny komputer jest zaprogramowany do wykonania tej procedury tylko wtedy, gdy na statku wystąpi awaria, lub ktoś z załogi zginie. Po opuszczeniu komory i zrobieniu kilku kroków dostrzegłam to, czego bałam się najbardziej. W kącie pomieszczenia leżało ciało naszego okrętowego mechanika. Leżało to złe słowo… spoczywało na posadzce z gigantyczną dziurą ziejącą z klatki piersiowej.
Kątem oka dostrzegłam znajome sylwetki. Pozostała część załogi zdążyła już się wybudzić i teraz wszyscy, w idealnej ciszy wpatrywaliśmy się pustym wzrokiem w ten makabryczny obraz. Wiedzieliśmy co to oznacza. Nie jesteśmy sami. Na statku znajduje się ktoś, lub coś, odpowiedzialne za śmierć tego nieszczęśnika. Nasz kapitan otrząsnął się jako pierwszy i z jego ust wydobyły się pierwsze rozkazy – meldować stan osobowy, broń przeładować i trzymać w pogotowiu. Myślę, że właśnie to powstrzymało nadciągający wybuch paniki.
Potrzebowaliśmy amunicji, medykamentów i informacji. Hibernacja, pomimo lat rozwoju nie jest technologią doskonałą i jakiś czas po przebudzeniu cierpi się na amnezję. Wiedzieliśmy jedynie jaka jest najkrótsza droga do kapsuł ewakuacyjnych – ta wiedza została nam zaprogramowana. Dlaczego tylko ta? Podobno to ze względów bezpieczeństwa. Reszta pomieszczeń jak i ich lokalizacja stanowiła dla nas zagadkę, każdorazowo odkrywaną przez nas na nowo. Zatem, nie było pewności co dokładnie znajduje się po drugiej stronie drzwi, a poszukiwanie konkretnego pomieszczenia, zawsze wiązało się z niepotrzebną stratą czasu.
Podzieliliśmy się na dwie grupy – pilot wraz z żołnierzem udali się na poszukiwanie kokpitu w kierunku dziobu statku. Po naradzie, wspólnie zdecydowaliśmy, że naszą szansą na przeżycie jest jak najszybszy powrót na Ziemię. Kokpit był pomieszczeniem w którym nadawało się odpowiedni kurs tej pływającej w kosmicznej pustce żelaznej puszce. Wraz z kapitanem, obraliśmy przeciwny kierunek, czyli ten, w którym powinny znajdować się jednostki napędowe. Gwarantem dalszej podróży były dwa sprawne silniki. Ten stan rzeczy był mi wybitnie nie na rękę.
Przed odlotem dostałam wyraźne polecenie. Gdyby cos poszło nie tak, nie mogę dopuścić aby ktokolwiek poza mną opuścił ten statek. Kilka razy myślałam na temat tajemniczego ładunku który przyszło nam transportować i o szczątkowych informacjach udzielonych mi przez mojego pracodawcę. Teraz już wiem co mogło znajdować się w tych pojemnikach opatrzonych symbolem LN2. Wiedziałam, że reszta załogi również dostała wyraźne rozkazy na wypadek podobnej sytuacji. Pytanie brzmiało, co w obliczu realnego zagrożenia okaże się dla nich priorytetem. Czy przedłożą swoje cele nad wytyczne otrzymane od korporacji? Pewne jest jedno – jestem tu całkiem sama i tylko ode mnie zależy czy podzielę los naszego mechanika. Ruszyliśmy przed siebie.
Pierwsze drzwi, pierwszy korytarz. Przemierzamy go w kompletnej ciszy. Nasze stopy stawiamy ostrożnie, starając się nie wywołać hałasu. Po dotarciu do celu stalowe grodzie puszczają bez najmniejszych oporów i gładko wędrują pod sufit. Dotarliśmy do sterowni – pomieszczenia z którego można zarządzać statusem kapsuł ratunkowych. Los jest mi przychylny. W momencie przekraczania progu pomieszczenia kapitan nie zauważa lepkiej mazi znajdującej się na podłodze, traci równowagę i spektakularnie ląduje na zadku. Hałas rozchodzi się we wszystkich przyległych korytarzach. W tej trwającej wieczność chwili nastąpił pierwszy kontakt. Zaatakował znienacka, zwinnie wyskakując z kanału technicznego. Wzrost dorosłego człowieka, ostre pazury, haczykowaty ogon zakończony ostrym kolcem i charakterystyczne, sierpowate odnóża – prawdziwy anioł śmierci. Nim zdążyłam dobyć broni, napastnik miękko wylądował na moim towarzyszu i zadał mu paskudnie wyglądającą, głęboką ranę. Wycelowałam i nacisnęłam spust, licząc na to, że moja broń energetyczna poradzi sobie z pancerzem tej przerażającej istoty.
Udało się. Intruz zwiotczał i osunął się na podłogę. Po chwili kapitan odzyskał świadomość i w akompaniamencie przekleństw, z moją pomocą uniósł się z zimnej, pokładowej blachy. Rana obficie krwawiła a my szybko musieliśmy uporać się z tym problemem. W tamtej chwili, ten człowiek był mi potrzebny żywy. Nie wiedzieliśmy również czy zapach krwi nie przyciągnie więcej tych stworów…o ile istniało jakieś więcej. Oparłam mojego druha o ścianę i stanowczo nakazałam strzelania do wszystkiego, co pojawi się w jego zasięgu wzroku. W tamtej chwili usłyszeliśmy przytłumiony dźwięk wybuchu… a z pokładowych głośników rozległ się komunikat o otwarciu kapsuł ratunkowych. To mogło oznaczać tylko jedno – śmierć kolejnego członka załogi. W pośpiechu zajęłam się przeszukiwaniem pomieszczania w poszukiwaniu czegoś, co może okazać się pomocne.
Pod pulpitem sterowania kapsułami znalazłam granat dymny. Jestem ciekawa, w jaki sposób się tam znalazł i kto planował zrobić z niego użytek. Szukałam dalej i….bingo! W szufladzie spoczywał napoczęty zestaw bandaży. Właśnie tego potrzebowałam. Szybkim krokiem wróciłam do na-wpół żywej postaci ubezpieczającej mnie z bezpiecznej odległości. Wciąż oddychał…twardy kawał skurczybyka. W czasie gdy ja opatrywałam jego ranę, kapitan starał się nawiązać kontakt z drugą grupą, lub tym, co z niej zostało. Po chwili wywoływania na kanale ogólnym, interkom odezwał się znajomym głosem żołnierza – pilot zginęła.
Z jego relacji wynikało, że pierwszym napotkanym przez nich pomieszczeniem okazała się kantyna. Trafili tam na dwa, jako to określił „pająko-skorpiony” o rozmiarach średniej wielkości psa. Swoją drogą, błyskotliwy opis obcej formy życia. Intruzi okazali się powolni i nie stanowili większego zagrożenia. Kolejna informacja zmroziła nam krew w żyłach i sprawiła, że na krótką chwilę zapomnieliśmy w jaki sposób się oddycha. W kolejnym pomieszczeniu odkryli… gniazdo. Dziesiątki jaj i On. Około 3 metrowy olbrzym strzegący gniazda. W sekundzie gdy ich dostrzegł, wściekle, z niesamowitą prędkością i zwinnością rzucił się do ataku. Pierwsza oberwała pilot która po krótkim locie znalazła się w przeciwległym kącie pomieszczenia. Żołnierzowi udało się oddać 2 strzały, które jednak nie wyrządziły reproduktorowi większych szkód. Po chwili i on, z brutalną siła został odrzucony na znaczną odległość. Gdy myślał, że to jego koniec, pilot otworzyła ogień i ściągnęła uwagę agresora. Ten błyskawicznie znalazł się przy niej i w szybki, bolesny sposób zadał jej letalne obrażenia. Doskonale wiedziała jaki spotka ją los, gdyż chwilę wcześniej odbezpieczyła znaleziony wcześniej granat. Reszty zapewne się domyślacie. Stworzenia na które trafili wcześniej musiały być czymś na kształt larw – pierwszym stadium rozwoju tych tajemniczych istot. To wszystko nasuwało nasunęło mi pewien wniosek – gdzieś na statku, znajduje się Królowa.
Ocalały znajdował się w kokpicie i po dłuższej chwili jaką potrzebował na powrót do rzeczywistości, przekazał nam współrzędne celu do którego zmierzaliśmy i którym według jego słów miała być Ziemia. Być może w rzeczywistości tak było. Kapitan, choć nie odezwał się słowem, zdawał się podzielać moje wątpliwości. Po krótkiej analizie faktów zdecydowaliśmy się na dalszą wędrówkę w kierunku maszynowni, zaś żołnierz miał spróbować dostać się do strefy ewakuacyjnej A i zabezpieczać to pomieszczenie do czasu naszego powrotu. Być może to nie najlepiej o mnie świadczy, lecz miałam nadzieję, że jego żywot dokona się w jednym z pomieszczeń jakie musiał pokonać na swojej drodze. To rozwiązałoby jeden z moich problemów. Pozostając w łączności, ruszyliśmy w drogę.
O dziwo, do maszynowni dotarliśmy nie niepokojeni. Tylko jeden z trzech silników okazał się sprawny. Kapitan zaczął skarżyć się na piekący ból w klatce piersiowej. Utwierdzałam się w przekonaniu, że ta znajomość niedługo się zakończy. Nasz towarzysz znajdujący się na drugim końcu okrętu, natrafił na niesprawne grodzie i musiał obrać dobrze mu znaną drogę powrotną prowadzącą przez gniazdo. Jak się później okazało, ostatnia odebrana przez niego wiadomość brzmiała „co za bydl…” i miała miejsce krótko po tym gdy oznajmił, że właśnie minął kokpit. Wcześniejsza eksplozja najwyraźniej przyciągnęła uwagę jej królewskiej mości…
Podczas gdy głównodowodzący zabrał się za naprawę niedziałającego silnika numer 1, wybrałam się na krótki zwiad aby nakreślić potencjalnie najlepszą drogę prowadzącą do kapsuły ratunkowej. Zagadką okazało się przylegające do maszynowni pomieszczenie, dzielące je od mojego celu – strefy ewakuacyjnej. Poruszałam się cicho i spokojnie, starając nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi nieproszonych gości. Dotarłam do drzwi, wzięłam głęboki oddech i wprawiłam w ruch mechanizm otwierający. Dostrzegłam go pierwsza. Dorosły osobnik, taki jakiego spotkałam ostatnio, zaczął obracać się w stronę źródła hałasu. W komorze mojego karabinu spoczywał ostatni nabój energetyczny. Ten strzał musiał być celny. Nim zdążył mnie dostrzec w jego „czaszce” widniała dziura wielkości piłki bejsbolowej. Uśmiechnęłam się w myślach…
Znajdowałam się w centrum kontroli przeciwpożarowej i tylko metry dzieliły mnie od wybawienia. Wywołałam kapitana przez interkom – odpowiedziała mi cisza. Musiałam się upewnić. Musiałam zobaczyć jego ciało. Jeżeli odsłuchujecie ten przekaz, zapewne zadajecie sobie pytanie – czy nie prościej było po prostu strzelić mu w łeb? Przed wylotem, cała załoga została poddana obowiązkowemu programowaniu. Chipy które przechowywały informację o lokalizacji stref ewakuacyjnych spełniały dodatkowe zadanie – zapobiegały aktom agresji pomiędzy członkami załogi. Odpowiadając zatem na dręczące was pytanie – nie miałam takiej możliwości.
Gdy dotarłam do maszynowni, przywitał mnie znajomy widok oraz grobowa cisza. Ciało kapitana leżało obok niesprawnego silnika z pokaźnych rozmiarów dziurą w klatce piersiowej. Zamarłam i zdałam sobie sprawę, że nie jestem tu sama. Nie dałam się zaskoczyć, choć i to nie uchroniło mnie przed odniesieniem obrażeń. Nie dysponując już amunicją, nie miałam szans aby unieszkodliwić napastnika. W ostatnim momencie uchyliłam się przed wymierzonym w skroń ciosem, lecz finalnie ostre szpony poszarpały mi ramię. Odrzuciłam intruza i sięgnęłam do pasa chwytając przytwierdzony tam granat dymny. Wyjęłam zawleczkę i cisnęłam nim pod nogi. Dym wydobywał się błyskawicznie a pomieszczenie w mgnieniu oka wypełniło się białą zawiesiną. Rzuciłam się do ucieczki.
Wybiegłam z maszynowni lewym korytarzem. W oddali widziałam pokój w którym byłam chwilę wcześniej. Podczas nagłego przebłysku uświadomiłam sobie, że krzesło które zostawiłam na środku pomieszczenia, stoi w zupełnie innym miejscu. Zaklęłam w myślach. Cokolwiek znajdowało się w środku, spodziewało się mojego rychłego przybycia. Nie było odwrotu. Moja jedyną szansą było szybkie uruchomienie systemu przeciwpożarowego w pomieszczeniu przez które zamierzam się przedostać i korzystając z powstałego zamieszania, równie szybko oddalić się od potencjalnego Nemezis. Przełącznik znajdował się już za drzwiami. Pobiegłam…
W momencie gdy dźwignia opadała, a pomieszczenie zaczęła wypełniać substancja gaśnicza, poczułam przeszywający ból w prawej nodze. Pociemniało mi przed oczami i nie wiedzieć kiedy, zostałam sprowadzona do parteru. To koniec. Nie żyję. To jedyne myśli które miałam wtedy w głowie.
Gdy odzyskałam świadomość, całe pomieszczenie wypełniała już gęsta gaśnicza maź a mój oprawca zniknął. Co prawda nie tak jak zakładałam, ale udało się, żyję. Z trudem pozbierałam się i wstałam opierając się o krzesło. Noga bolała przeraźliwie i najprawdopodobniej była złamana. Mała cena za przeżycie. Czym prędzej pokuśtykałam do strefy ewakuacyjnej i najbliższej kapsuły.
Zamykając za sobą drzwi mojej arki i uruchamiając procedurę startową, poczułam jak spada ze mnie ogromny ciężar. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w malejącą w oddali jednostkę VT-15-9, zawieszoną gdzieś w bezkresnej czarnej otchłani.
Tak właśnie dotarliśmy do początku. Przeżyłam. Nie żałuję niczego co zrobiłam. Przeżyłam. Wciąż jestem roztrzęsiona, a serce wali mi jak dzwon. Boli, ale wiem, że żyję. Mam tylko nadzieję, że nasilający się w klatce piersiowej ból spowodowany jest spadkiem ilości dostarczanej adrenaliny…
[KONIEC PRZEKAZU]
Złożoność gry
(7/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.