Fallout to marka, której nikomu nie trzeba przedstawiać. Wszyscy od razu wiedzą o co chodzi i czego możemy się spodziewać. Oczywiście w kolejnych odsłonach serii czekają na nas trochę inne wyzwania. Nie wspominając już o tym, że zawsze w przypadku takiego „kasowego” uniwersum pojawią się „produkty uboczne”, wyciskające ostatnie złocisze z fanów serii. W dzisiejszych czasach nikt już nie kręci nosem na kubki i koszulki. Niemniej w przypadku gier planszowych sprawa wygląda trochę inaczej. W końcu muszą one robić coś więcej, niż po prostu wyglądać na falloutowe. Niechby chociaż działały. A Fallout Shelter to jeszcze bezprądowa wersja gry symulacyjnej stworzonej na urządzenia mobilne. Czy to w ogóle mogło się udać? Kolejne odcinanie kuponów? Skok na kasę? Czytajcie dalej.
Wiecie niekiedy w życiu dzieją się takie rzeczy, na które człowiek nie jest zupełnie przygotowany. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie będzie dobrze, a w ostateczności planety układają się w rządku, a nam wszystko zaczyna się układać – jakimś cudem idzie ku dobremu. Ja tak miałam z Fallout Shelter. Po przeczytaniu instrukcji po prostu załamałam ręce. „Co za badziew!” – pomyślałam strwożona. I nie chodzi wcale oto, że wole przysiąść do mocarnego suchara, który robi z mojego mózgu bezkształtną papkę. Przecież znam wiele świetnych tytułów familijnych/rodzinnych/dla początkujących (wybierzcie swoją opcje), wciąż sprawiających mi naprawdę wiele radości. Raczej umiem ocenić mechanikę gry i potrafię przewidzieć, które pomysły sprawdzą się w praktyce, a co przyprawi graczy o jęk zawodu. Wiem, co jest próbą zastosowania jakiegoś nowego mechanizmu, gdy w końcu jakiś twórca ponownie nie powtarza tego samego przez to samo. Fallotu Shelter zawierał w sobie wszystko, aby stać się nieprawdopodobnym kasztanem, nudnym worker placementem bez polotu.
Chodź i wybuduj mi schron
Zresztą zobaczcie sami. W grze staramy się zostać jak najlepszym zarządcą krypty. Przydzielamy mieszkańcom zadania, ogarniamy potrzebne zasoby, walczymy z zagrożeniami, dbamy o odpowiedni przyrost naturalny. A w praktyce stawiamy pionki na odpowiednich polach i wykonujemy związane z nimi akcje. Budujemy nowe pokoje, zdobywamy przedmioty, które zagwarantują nam punkty zwycięstwa, walczymy z przeciwnościami losu (rzucając kostkami). Im więcej zadowolenia zbierzemy, tym bardziej przybliżymy się do zwycięstwa. Nie ma tutaj żadnych niespodzianek czy niespodziewanych zwrotów akcji (co najwyżej losowości). Czy po takim opisie można spodziewać się, że Fallout Shelter powali nas na kolana?
I w tym miejscu dzieje się magia. Bo jak inaczej można nazwać sytuacje, gdzie z tak klasycznych i ogranych do granic możliwości składników wychodzi tak przyjemna rozgrywka? Gdy po zakończeniu partii mrugasz ze zdziwieniem oczami i z zaskoczeniem stwierdzasz, że świetnie ci się grało? Nawet nie jesteś w stanie powiedzieć, co tutaj właściwie się wydarzyło. Siadasz do stołu ze starymi wyjadaczami, którzy zjedli zęby na Uwe Rosenbergu i Stefanie Feldzie, widzisz jak kręcą nosem przy tłumaczeniu zasad, a potem sami nie mogą uwierzyć w to, że przyznają ci rację i oni również dobrze się bawili podczas gry. Cuda panie, cuda.
Runda w Fallout Shelter składa się z trzech faz. W pierwszej pojawiają się zagrożenia, które wcześniej zablokowały nam dostęp do niektórych akcji. Warto wspomnieć, że te półprzezroczyste karty, nakładane na fragmenty schronu, prezentują się naprawdę nieźle. W drugiej umieszczamy mieszkańców (czyli nasze pionki) i zbieramy zasoby, aby budować kolejne pokoje, kupować karty itd. Podczas wyboru odpowiednich akcji rozgrywa się cała zabawa. W co pójść, z czego zrezygnować, na co postawić. Rozwijamy jedynie nasze osobiste piętro schrony, ale zawsze możemy odwiedzić innych graczy i skorzystać z dostępnych u nich opcji. Jednakże trzeba uważać, gdyż za skorzystanie z ich pokoju, pobiorą z zasobów ogólnych dowolny zasób. W ostatniej fazie po prostu zbieramy piony i przygotowujemy się do następnej rundy.
To, o czym trzeba pamiętać
Należy powiedzieć też o kartach, które nie tylko zapewniają nam dodatkowe opcje (np. wymiany zasobów) oraz punkty na koniec, lecz także delikatnie wypływają na naszą taktykę. Jak zgarniemy dobre karty do walki, to po prostu warto w to iść. Oczywiście losowość daje tutaj o sobie znać. Możemy zgarnąć fajną kartę punktująca za ubrania, ale… one jakoś przestają się pojawiać. Chcemy iść w ludzi, a tutaj pola do powiększania populacji zostały zablokowane i nikt jakoś nie kwapi się do ich oczyszczenia. Pragniemy walczyć, ale pechowe rzuty kostkami sprawiają, że zarówno niczego nie zyskujemy, jak i po prostu tracimy ruch. Trzeba się niestety na to przygotować.
Mechanika Fallout Shelter jest banalnie prosta, nie ma tam żadnych trudnych do zrozumienia wyjątków od głównych reguł. A jednocześnie każda rozgrywka jest na tyle różnorodna (karty panie, karty – nigdy nie wiesz co się trafi), że nie ma mowy o żadnej smutnej powtarzalności. Mimo że stawiamy i zdejmujemy pionki, to w poszczególnych partiach robimy inne rzeczy. I nie jest tak, że pierwszy gracz pójdzie w najłatwiejszą opcje (robienie nowych pionków) i nie da się już go dogonić. Trzeba trochę pomyśleć i zmienić nieprzychylne dla nas warunki. Jest na tyle dobrze, iż bezmyślni gracze nie mają tu czego szukać. W ciekawy sposób zaprojektowano „męczenie” pionków – niektóre akcje są na tyle mocne, że nasz ludzik w następnej turze musi udać się do szpitala (na nic więcej nie ma już siły). Dlatego też warto inwestować w pokoje szpitalne, które dają coś jeszcze poza samym wyleczeniem (punkty, zasoby itd.)…
A dla kogo to wszystko…?
Fallout Shelter idealnie wpisuje się w gatunek gatewaya lub gry dla początkujących graczy. Opcjonalnie w przyjemny filler. Reguły- jeszcze raz powtórzę – są niezmiernie proste i wytłumaczymy je w pięć minut. Rozgrywka toczy się szybko, bywa nawet emocjonująca. Nie grozi nam paraliż decyzyjny lub downtime, gdyż nie jesteśmy przytłoczeni ogromem opcji do wyboru. Całość jest po prostu fajna i przyjemna. Jednakże jeżeli jesteście już na etapie, że w grach szukacie czegoś więcej, brakuje wam jakiegoś wyzwania, to możecie się rozczarować. Brakuje tutaj jakiegoś twistu bądź schowanej pod prostotą głębi rozgrywki. Niejednych zirytuje również losowość, zwłaszcza w kartach do zakupu oraz w dostępnych do budowy pokojach. W tej rywalizacji o zarządzaniu schronem przydałoby się też trochę więcej negatywnej interakcji. Możliwości bezpośredniego zaszkodzenia innym jest niewiele i właściwie nie wpływają one na sam przebieg rozgrywki.
Na sam koniec wspomnę jeszcze o estetyce. Wykonanie gry zasługuje na najlepsze noty. Świetna metalowa puszka, całkiem niezłe ilustracje, świetne półprzezroczyste karty zagrożeń. Bardzo ładnie prezentuje się na stole. A i klimat wersji mobilnej został zachowany ;) A te ludziki! Każdy z pionków przedstawia inną wersje Vault Boya i zostały stworzone z niezłą dozą humoru. Po prostu miodzio :)
Fallout Shelter to bardzo dobra pozycja dla początkujących lub tych graczy, którzy potrzebują odrobiny wytchnienia. Nie udaje, że jest czymś więcej, lecz świetnie sprawdza się w swojej kategorii. Gwarantuje niezwykle przyjemną rozgrywkę, jak na tak klasyczne i nieskomplikowane zasady. Na pewno przekona wiele nowych osób do świata gier bez prądu. Nie ma potrzeby wysilać się na mocno wyrafinowane frazy – gra jest po prostu fajna. Tyle i aż tyle :) Ja bawiłam się o wiele lepiej niż przy wersji mobilnej :)
Plusy:
+ rozgrywka sprawia niezwykłą frajdę
+ proste zasady, które wytłumaczymy każdemu w parę minut
+ zmienne warunki w każdej grze
+ mechanika „męczenia pionków”
+ szybkie partie bez downtime’u
+ idealny gateway lub pozycja dla początkujących
+ świetne wykonanie
Minusy:
– niekiedy losowość potrafi dopiec
– mało bezpośredniej negatywnej interakcji
– nie ma w niej żadnej głębi bądź niespodziewanych twistów
Pingwin (6/10): Na początek zadam kłam pierwszemu zdaniu recenzji. Jest ktoś, komu tę markę należy przedstawić. To ja. Absolutnie z niczym mi się nie kojarzy, nie znam ani aplikacji, ani gry (to jest taka gra komputerowa? online? czy coś w tym stylu?). I jako kompletnemu „lajkonikowi” w temacie – muszę przyznać, że owszem, grało mi się nieźle, ale jednak nie na tyle, żebym chciała to powtórzyć. Znam wiele ciekawszych gier z mechaniką worker placement (np. niezmiennie z przyjemnością wracam do naszego rodzimego Magnum Sal albo Nehemiasza, nie wspominając już o nie-rodzimej Agricoli). Pewnie gdyby to uniwersum jakoś mi się kojarzyło (jak Magnum Sal czy Nehemiasz) to bym z chęcią wracała. A tak – nie żałuję partii, ale też nie pieję z zachwytu. Podobał mi się mechanizm zmęczenia robotników oraz te przeszkadzajki w postaci potworów, które pojawiały się na kartach i z którymi trzeba było coś zrobić jeśli człowiek chciał się, panie, rozmnażać (tak, w naszej partii wyjątkowo często potwory pojawiały się w przybytku uciech, czyli pobieraniu nowego ludzika). Reasumując – postaw ludzika, zgarnij dobra, zrób coś, rozmnóż się, zdobądź pezety – nic specjalnie innowacyjnego, ale też nic, do czego można byłoby się przyczepić. Mogę zagrać – nie muszę. Jednak dla osób, którym termin Fallout Shelter dobrze się kojarzy: +1 albo nawet +2 do oceny (właśnie spróbowałam sobie wyobrazić tę samą mechanikę w świecie Star Treka i …. okazało się, że wydałabym na nią ostatnie pieniądze ;)). Tak więc – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, drodzy gracze. Decydujcie sami!
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.