Od momentu pojawienia się pierwszych zapowiedzi do chwili kiedy piszę tę recenzję Wielki połów wywołał u mnie szereg skrajnych emocji. Zaczęło się od: „o, jaki ciekawy temat.. muszę tę grę wypróbować”. Potem było: „24 strony instrukcji? Trochę dużo jak na lekką grę..” i „push your luck?… nie przepadam za tą mechaniką”, następnie: „ale jest draft kości, można trochę nimi manipulować i pokombinować z akcjami finezji. To może być ciekawe”. Po pierwszej partii: „całkiem fajna, trochę losowa, ale zasady w sumie nietrudne i mechanika fajnie się klei z tematem”. Aż w końcu … ale do tego dojdziemy w podsumowaniu recenzji. Tymczasem zacznijmy od początku.
Wielki połów do polska wersja gry Freshwater Fly wydana u nas przez Rebel. Jest to tytuł raczej rodzinny, przeznaczony dla 1 do 4 graczy w wieku od 14 lat (wiek pudełkowy, faktycznie do gry mogą zasiąść również nieco młodsi gracze), w którym czas rozgrywki powinien zająć pomiędzy 40 a 90 minutami.
Jak łatwo się domyślić temat dotyczy wędkarstwa, a dokładnie wędkarstwa muchowego, bardziej (z tego co wiem) rozpowszechnionego w Ameryce Północnej.
Natomiast mechanicznie gra to przede wszystkim draft kości. Kości draftujemy, żeby wykorzystać je do zarzucania przynęty holowania ryby, ewentualnie do podniesienia naszej finezji. Jak nietrudno się domyślić akcję zarzucania przynęty i holowanie ryby się wykluczają (nie możemy zarzucać przynęty kiedy mamy rybę na haczyku i na odwrót) więc de facto nasza decyzja odnośnie wykorzystania kości sprowadza się do wyboru jednej z dwóch akcji. Powiedzmy więc dwa słowa o samych akcjach.
Wykonując akcję zarzucania, decydujemy w których obszarach (kolumnach) rzeki będziemy chcieli wykona połów. Żeby mieć szansę na złapanie ryby musimy jeszcze mieć odpowiednią zanętę, w przeciwnym razie spławik zdryfuje do kolejnego obszaru rzeki bez brania. Kiedy jednak już mamy właściwą przynętę pojawia się druga istotna mechanika – wspomniany wyżej push your luck.
Żeby ustalić czy podczas brania udało nam się złapać rybę na haczyk będziemy losowali karty. W przypadku nieudanej próby zacięcia ryby nasza spławik dryfuje do kolejnych obszarów i tam możemy ponowić czynność (spławik dryfuje maksymalnie dwukrotnie). W momencie złowienia ryby na haczyk akcja kończy się sukcesem, a w kolejnej rundzie będziemy mogli przejść do akcji holowania (w przypadku nieudanych prób będziemy ponownie mieli do wyboru akcje zarzucania lub podniesienia finezji).
Holowanie jest po to żeby ściągnąć złapaną na haczyk rybę do naszego podbieraka (co jest równoznaczne ze zdobyciem za nią punktów). To jak długo będziemy holować rybę zależy od jej siły i poziomu (wagi?). Poziom ryby oznacza ile razy musimy skręcić kołowrotek, żeby dostać rybę do naszego koszyka, a siła, jaki opór będzie nam ryba stawiać.
Kołowrotek podzielony jest na 5 obszarów, po których przemieszczamy się przy użyciu wybranej kości (liczba oczek na kości pomniejszona o siłę ryby mówi nam ile pól możemy przesunąć na kołowrotku). Każde pole, na którym zatrzyma się kołowrotek przynosi nam jakąś premię od podniesienia poziomu finezji zaczynając, a na zarzuceniu na kołowrotek hamulca zmniejszającego siłę ryby do zera lub zdobyci kafla impetu zapewniającego np. dodatkową akcję kończąc.
Ostatnią możliwą akcją z kości jest dobranie 2 punktów finezji. Ta zapewnia nam natomiast pewne dodatkowe premie, jak np. możliwość zmiany wyniku na kości, przesunięcia znacznika brania do sąsiedniego obszaru czy zwiększenia szans podczas losowania kart.
Skorzystanie z akcji finezji obok wykorzystania kafle impetu oraz zdolności z karty kamienia (te zdobywamy za złowienie ryby w pobliżu kamienia) są dodatkowymi akcjami, które możemy wykonać przed lub po skorzystaniu z akcji wydraftowanej kości.
Skoro już mniej więcej wiemy jak się gra, pora dowiedzieć się kiedy gra się kończy oraz za co zdobywamy punkty. Otóż partia kończy się z końcem rundy, w której przynajmniej jeden z graczy złowi swoją siódmą rybę. Źródeł punktowania jest kilka. Po pierwsze liczymy punkty wskazane na kartach złowionych ryb, potem dodajemy do nich punkty za cele wspólne i prywatne, wskazane na planszetkach graczy, następnie dodajemy 2 punkty graczowi, który jako pierwszy złowił siódmą rybę i 6 punktów zwycięstwa graczowi, któremu udało się złowić najwięcej kiżuczów (rodzaj łososia). Dodatkowe punkty otrzymują też gracze, których posiadają odpowiednie karty kamienia.
W końcu przyszedł czas na podzielenie się moimi wrażeniami. Te pozytywne wiążą się między innymi z szatą graficzną i wykonaniem gry. Wszystko tu jest jest bardzo dobrej jakości. Plansza, karty, tekturowe elementy prezentują wysoki poziom, a do tego ozdobione są bardzo ładnymi grafikami (które jednak się niekiedy powtarzają). Tylko drewniany kołek pełniący rolę spławika tak trochę nie pasuje do reszty.
Również powiązanie mechaniki z tematyką wędkarstwa twórcom się udało. I chociaż zdarzają się pewne niedorzeczności w stylu uzależnienia preferencji żywieniowych ryb od ich miejsca w rzece, to przyznać trzeba że całość mechanicznie dobrze odzwierciedla temat, w którym gra jest osadzona.
Przechodząc do mechaniki to nie pokuszono się tutaj o jakieś nowości czy chociażby specjalne twisty któregoś z wykorzystanych w grze elementów.
Draft kości niestety cierpi na jedną poważną wadę – w przeważającej liczbie przypadków kości o wyższych numerach są lepsze niż kości z niższą liczbą oczek. Szczególnie jest to widoczne przy akcji holowania której głównym celem jest jak najszybsze obrócenie kołowrotka, a nie skakanie po poszczególnych polach i zbieranie bonusów. Niby premie są całkiem atrakcyjne (szczególnie kafle impetu), jednak w partiach, które grałem nikt nie pokusił się o nie w momencie kiedy miał do wyboru kość zapewniającą mu obrót kołowrotka.
Z kolei push your luck jest jakiś taki osobliwy. Zazwyczaj pyl jest pewnym elementem hazardowym, który budzi dodatkowe emocje w grze – biorę to co mam czy gram o więcej, ale z perspektywą, że mogę stracić wszystko? Tutaj tego ryzyka często nie ma bo jak mamy odpowiednią zanętę i dobry rozkład znaczników brania lub jakieś punkty finezji w zapasie, to możemy być pewni sukcesu, zależy tylko czy za pierwszym, drugim czy trzecim podejściem w ruchu.
Kolekcjonowanie setów, na których głównie opiera się punktowanie również nie zaskakuje niczym nowym. W teorii pomysł na różne cele prywatne jest ciekawy, w praktyce jednak różnice te są tak kosmetyczne, że zaczynam się zastanawiać czy nie lepsze byłoby zostawienie wyłącznie celów wspólnych (np. draftowanych z jakiejś większej puli), bo byłaby o nie większa rywalizacja, a i gracze przynajmniej mieliby równe szanse na ich zdobicie. A tak zdarza się, że jednemu z graczy punktowane przez niego rybki wpływają do rzeki całymi ławicami, a drugi przez pół partii czeka na jednego wymarzonego pstrąga tęczowego czy innego łososia Clarka.
A skoro już narzekam na punktację to zupełnie nie rozumiem powodu dla którego złowienie największej liczby kiżuczów daje dodatkowe 6 punktów zwycięstwa. Początkowo myślałem, że te ryby po prostu trudno złowić bo mają wysoki poziom i dużą siłę, ale potem okazało się, że zdarzają się i kiżucze na poziomie 1 z siłą 0.
Jeszcze kilka uwag porządkowych przed ostateczną refleksją.
Skalowność. Grałem w każdym wariancie oprócz jednoosobowego. Od strony zasad liczba graczy przy stole wpływa jedynie na liczbę znaczników brania w kolumnach oraz liczbę dostępnych kart kamieni. Praktycznie większa liczba graczy wiąże się też z odczuwalnym wydłużeniem czasu rozgrywki, do tego stopnia, że w pełnym składzie moje partie dochodziły do 2 godzin i kilkunastu minut (trochę długo jak na tytuł familijny).
Losowość. Duża i niestety dosyć uciążliwa. Gdyby była ona jeszcze równa dla wszystkich to bym się z nią pogodził. Ale niestety przez cele indywidualne może zdarzyć się sytuacja, że jednemu graczowi wychodzą karty przez niego punktowane niemal po każdym dołożeniu, a drugiemu te karty nie pojawiają się w ogóle, albo w bardzo ograniczonej liczbie. Do tego z uwagi na większe znaczenie wyższych wyników na kościach, może okazać się, w danej rundzie kości pokrzywdzą jednego lub kilku graczy, którym zostaną do wyboru wyłącznie słabe wyniki.
Interakcja. Bezpośrednia jest dosyć niewielka. Sprowadza się ona do podebrania innemu graczowi upatrzonej karty (raczej przypadkowo) lub kości (raczej świadomie).
Czas przejść do podsumowania…
Cóż nie mogę powiedzieć, że wszyscy się przy grze w Wielki połów źle bawili. Grałem też z ludźmi którym ta gra się spodobała. I ja po pierwszej partii miałem do niej mieszane uczucia, ale raczej sprowadzające się do tego że warto tej grze dać kolejne szanse. Dałem w sumie jeszcze trzy. Niestety po każdej zapał i chęć na kolejne partie słabły, a ostatnia wynikała już nie z chęci, a z recenzenckiego poczucia obowiązku, żeby przetestować wariant dwuosobowy.
Niestety gra mimo prostego szkieletu ma sporo małych i nieintuicyjnych zasad, przez co męczące jest wprowadzanie do niej nowych graczy, którym często trzeba coś przypominać. Na tym cierpi z kolei płynność i czas rozgrywki, który jest zdecydowanie zbyt długi jak na grę skierowaną głównie do rodzin. Najgorsze jedna jest to, że przez większość rozgrywki czułem, że nie podejmuje żadnych istotnych decyzji, a gra w każdym momencie kieruje mnie na odpowiednie tory. Nie mam ryby na haczyku? Szukam jak największej liczby znaczników jednego koloru na sąsiednich polach, biorę odpowiednią zanętę, rzucam i czekam kiedy los pozwoli mi dociągnąć kartę brania. Holuje rybę? Biorę kość która pozwala mi przekręcić kołowrotek o 360 stopni, żeby nie zmarnować dodatkowej rundy na holowanie i tyle. Oczywiście, niby można kombinować, celować w upatrzone rybki jednocześnie zwiększając nieco ryzyko nieudanego brania, można bawić się w zbieranie premii z kołowrotka. Tylko szybko okazuje się, że to nie ma większego sensu. Co z tego, że zdobyłem kafle impetu, co z tego, że jestem mistrzem finezji, skoro na koniec dnia bohaterem jest ten kto wraca do domu z rybami, a nie ten kto się najlepiej bawił na wypadzie.
Trudno mi po takim wywodzie napisać, że warto tę grę kupić. No, ale też nie warto jej skreślać. Bo w sumie sama gra działa. Mechaniki zastosowane tutaj chodzą poprawnie, są ze sobą dobrze splecione, a sama rozgrywka nie jest popsuta. Do tego gra jest prześlicznie wykonana i wcale nie taka droga. No i ma jeszcze coś niezwykle ważnego. Potencjał na wciągnięcie w nasze hobby nowej grupy ludzi dzięki udanemu połączeniu mechaniki z tematem. Może byłby to więc idealny prezent dla znajomego wędkarza, któremu później można będzie pokazać kolejne planszówki? ;)
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(5,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Ot, nie mogę powiedzieć, że gra jest zła, ale też nie znajduje w niej niczego takiego, co skłoniłoby mnie, żeby ją polecać, czyli totalny przeciętniak. Sporo istotnych wad wpływających na grywalność. Odczuwalne zalety powodują jednak, że osoby będące fanami gatunku – mogą znaleźć w niej coś dla siebie.