Dziś będzie o trzech małych grach, które zmieszczą się w plecaku i coś w sobie mają. Coś ciekawego i coś na co można pomarudzić, ale summa summarum warto sprawdzić.
Criss Cross. Autor: Reiner Knizia.
I co tym razem wymyślił Doktorek? (to jest wlaśnie to co mnie zaciekawiło).
Liczba graczy w zasadzie dowolna (1+) choć bodajże ołówków jest tylko 6 a i zasady prawią, że każdy gracz musi wybrać sobie inny symbol początkowy, a tych też jest 6 (tyle ile ścianek na kostce). Jest to wykreślanka – rzucamy dwoma kostkami K6 i musimy na arkusz nanieść wyrzucone symbole (koniecznie sąsiadująco – czyli tak jakbyście układali kostki domina). Przypomina coś? W tym momencie troszeczkę Kingdomino Duel (FoxGames). Dalej jest dużo prościej: gra kończy się, gdy już nie można nic wykreślić i wtedy zaczynamy sumować kolumny i rzędy. Za dwa, trzy, cztery i pięć takich samych symboli w kolumnie/rzędzie otrzymamy 2/3/8/10 punktów. Tak, to nie pomyłka. Pomiędzy trzema a czterema symbolami jest przepaść punktowa i to troszeczkę zmusza do myślenia.
W wariancie zaawansowanym kolumny i rzędy, które miałyby nie przynieść żadnych punktów dadzą nam punkty ujeme: aż -5. Punktuje też przekątna i to podwójnie (czy to na plus, czy na minus). Wariant zaawansowany jest zdecydowanie ciekawszy. Co więcej – wcale nie jest tak trudno zostać mistrzem (w grze solowej ;)). No chyba, że źle grałam.
I w tym momencie przechodzimy do marudzenia: W instrukcji przeczytamy, ze oba symbole (które wykreślamy) nie muszą się stykać z wcześniej wykreślonymi. I tu zagwozdka: czy chodzi o to, że nie muszą się stykać oba, ale jeden tak? czy w ogóle można za każdym razem wykreślać je zupełnie dowolnie? W myśl zasady „co nie jest zabronione, jest dozwolone” – zaczęłam wykreślać dowolnie. Ale zaraz okazało się, że niemal każdy wynik, który uzyskałam czynił ze mnie mistrza. Więc chyba coś nie pykło. Z drugiej jednak strony, jeśli musimy stykać się choć jednym symbolem z wcześniej naniesionymi znakami (trochę to przypomina Dizzle od G3) to jest to trochę niesprawiedliwe, bo każdy gracz musiałby zacząć z tego samego miejsca, ale posiadając inny symbol. Pierwszy rzut już byłby szczęśliwy lub pechowy.
Jak się dobrze przyjrzycie ilustracji na górze strony, to na niektórych kartkach nie została zachowana zasada „oba symbole wolno narysować tylko na sąsiadujących ze sobą polach w pionie lub poziomie”. Tia… to byłoby na tyle jeśli chodzi o poszukiwanie wyjaśnień w necie.
Tak czy inaczej jednak – wykreślanka jest całkiem przyjemna i ma zerową interakcję. Akurat na samotny wieczór w czasach zarazy.
Kaczki, czyli Sen o Remiku.
To co mnie zaciekawiło w Kaczkach, zawarłam w śródtytule. Jest to dość prosta gra (wiek 8+), która wykorzystuje mechanikę rodem ze Snu (wyd. Nasza Ksiegarnia). Tylko zamiast budzić się (i sprawdzać czy faktycznie mamy najmniej Kruków) nurkujemy i sprawdzamy czy faktycznie mamy najmniej wartościową rękę (najniższą sumę wartości na kartach).
Co możemy zrobić w turze? zagrać co najmniej trzy kolejne karty w tym samym kolorze lub dowolną liczbę kart o tej samej wartości (i tu już kolor nie ma znaczenia). Trochę inaczej niż w Remiku, bo w Remibrydżu karty o tej samej wartości też musiały być co najmniej trzy i to różne kolorystycznie. Ale nie szkodzi. I tak podobieństwo jest wyraźne. Następnie układamy te karty na własnym stosie kart odrzuconych (w miarę dowolnie, aczkolwiek przy sekwensach należy zachować ciąg rosnący lub malejący) i dociągamy kartę. I tu jest ciekawostka: możemy to zrobić w ciemno z talii do dobierania lub ze stosu kart odrzuconych gracza po lewej lub gracza po prawej stronie. Fajne, nie?
Po co zagrywamy karty? Żeby się ich pozbyć – ale nie do końca. Tzn. możemy oczywiście się pozbyć ich całkowicie, i wtedy otrzymujemy kartę koła ratunkowego (od 6 do 10 pkt), ale jeśli zostaną nam na ręku karty o sumie mniejszej niż 10 możemy zanurkować. Runda się kończy i jeśli suma wartości na naszych kartach jest najmniejsza z wszystkich graczy – to oprócz koła ratunkowego do puli naszych punktów trafi też najwyższa karta z naszej ręki. A co jeśli się pomylimy? Oczywiście punkty karne (ale na szczęście trochę mniej: -2/-3/-4). Gra jest nawet całkiem fajna – podoba mi się dociąganie ze stosu kart odrzuconych przeciwników, co zmusza do myślenia jak odrzucać karty. Fajny jest też ten element budzenia się – pardon – nurkowania. To dla tych, co lubią ryzyko.
Gdzie marudzenie? Otóż punkty zdobywają również pozostali gracze (z wyjątkiem tego, który miał najbardziej wartościową rękę) – co może (powtarzam – w specyficznym układzie może – nie musi) przełożyć się na to, że taki gracz zdobędzie tyle samo albo niewiele mniej punktów od zwycięzcy danej rundy. Ale to czysto hipotetycznie. Gra jest naprawdę przyjemna a kaczuszki słodkie. Pozytywnie mnie zaskoczyła
Basia w ZOO – push your luck dla dzieci
Ta gra nie należy do linii „Gry do plecaka” ale jej rozmiar nie jest wiele większy. Wiek 5+. Rodziców może zaciekawić to, że gra jest oparta na serii książek Zofii Staneckiej i Marianny Oklejak o Basi (i jej różnych perypetiach). W instrukcji przeczytamy historyjkę o tym, dlaczego Basia wybrała się z rodziną do ZOO i jak to się stało, że wszyscy robili zdjęcia. A potem…. dostajemy kafelki przedstawiające 12 zwierząt (to owe zdjęcia) w czterech kolorach i proszę was bardzo, zaczynamy zabawę w memo na kwadracie 6×6.
Jest to jednak dość specyficzne memo, bo odkrywamy kafelki dotąd, dopóki nie spasujemy (i wtedy zabieramy je wszystkie) lub skusimy (i wtedy odwracamy je i zostawiamy na miejscu – tak, przeciwnicy mają ułatwione zadanie, bardzo ułatwione ;)). Skucha polega na tym, że odkryją nam się dwa takie same zwierzaki lub trzy zwierzaki na takim samym tle (chodzi o kolor). Typowy push your luck.
Ciekawostką jest punktowanie w wersji dla starszych dzieci. Na koniec gry pojedyńcze zwierzątka przynoszą po jednym punkcie, ale pary – aż 5. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie trójki (czyli wszystkie – w grze występuje 12 zwierząt, każde w trzech kopiach), które nie przynoszą punktów w ogóle. A więc zbierając zwierzaki trzeba jeszcze nie tylko liczyć prawdopodobieństwo, ale szacować czy na pewno warto wziąć to co mi się odsłoniło (i może pokusić los bardziej).
Marudzenie? Tak, obecne! Grafik płakał jak rysował. Ja wiem, że de gustibus non est disputantum, ale mnie się ilustracje Basi zdecydowanie nie podobają. Na szczęście to gra dla dzieci, a one inaczej postrzegają piękno. Dobrze, że moje są już na tę grę za stare ;)