Viticulture niezmiennie pozostaje jedną z moich ulubionych gier. Być może przemawia przeze mnie ukryty winiarz, być może ukryty alkoholik. Mam jednak ogromny sentyment do tej tematyki, klimatu i szklanych kaboszonów przesuwających się po teksturowanej planszetce. Zdobywam więc wszystkie polskie wydawnictwa spod tego szyldu. Nie inaczej było w przypadku dwóch niedawno opublikowanych dodatków.
Definicja dodatku jest w świecie planszowym szeroka i nieustannie się rozszerza. Mamy tu całe spektrum produktów, od pudełek rozmiarami dorównujących podstawowej wersji gry (jak przy Wsiąść Do Pociągu, Robinson Crusoe, Port Royal czy Innowacje), przez pudełka zauważalnie mniejsze (Zaginiona Ekspedycja, Krwawa Oberża, Viticulture), aż po mniejsze i większe talie kart (La Cosa Nostra, Agricola, The One Hundred Torii). Nie chciałbym tu stawać w obronie czy wręcz krytykować wydawców. Różne gry wymagają innych nakładów środków, by znacząco odmienić rozgrywkę i nadać jej nowych, ekscytujących rumieńców, które docenią nawet najzagorzalsi fani. Koniec końców o zakupie decyduje wartość w przeliczeniu na złotówko-frajdę.
Gracze często mogą więc wybrać czy chcą dokupić mały dodatek, czy duży. I choć dotychczas na polskim rynku dostępny był tylko jeden – duży i dość drogi – dodatek do Viticulture, to teraz w cenie kilkudziesięciu złotych wszyscy planszowi winiarze mogą tchnąć nowy oddech życia w swoje spracowane i styrane życiem plansze Viticulture. Oto dwie nowe talie kart do tej gry: Goście z Wrzosowisk oraz Goście z Doliny Renu!
Goście, Goście
Pieszczotliwe zwane „Viti” to gra oparta o mechanikę worker placement, gdzie wykonywane akcje są podstawą rozgrywki. Jednak to właśnie karty gości letnich i zimowych pozwalają na największe winne akrobacje i sprawiają, że z pozoru nudne życie w zakładzie wytwórstwa rolnego staje się ekscytująco nieprzewidywalne. Dobrze zagrane karty gości mogą wywoływać w Viticulture reakcje łańcuchowe i zupełnie zmieniać sytuację punktową na planszy. Często kończy to grę w momencie, w którym część graczy była jeszcze zupełnie niegotowa do tak ostrych potyczek na winnym rynku zbytu.
Braku regrywalności nie można Viticulture zarzucić. Wiele kart nabiera wartości dopiero w bardzo specyficznych sytuacjach w grze lub pokazuje ząbki na odpowiednim jej etapie. Jednak bazowe talie zawarte w pudełku z grą nie były nigdy specjalnie grube. Na szczęście zanim większość graczy zdążyła porządnie ograć podstawkę, na horyzoncie pojawiła się już Toskania, która wedle obiegowej opinii „z gry bardzo dobrej robi grę wybitną” i dodała tyle nowych smaków i modułów, że chyba tylko najwięksi hardkorowcy zdołali w pełni je wyeksploatować. Teraz, rok po premierze otrzymaliśmy kolejne bajery do naszej ukochanej gry. Jeśli ktoś dopiero wchodzi w świat Viticulture to może z niemal chirurgiczną precyzją zbudować sobie grę pasującą do własnych preferencji.
Kwiaty we wrzosach
Goście z Wrzosowisk to zestaw 20 kart gości letnich i 20 kart gości zimowych. Dodatek wtasowuje się do podstawowych talii kart. Stworzył go sam Uwe Rosenberg, a pomogli mu w tym sami autorzy gry – Jamey Stegmaier i Alan Stone. Zgodnie z opisem ma on oferować „wiele nowych dróg do zwycięstwa”. Jedną z innowacji jest wprowadzenie warunków do spełnienia na koniec gry – karta Głównego Sponsora, która pozwoli nam zarobić liry lub 2 punkty, ale jeśli na koniec gry nasze „kieszonkowe” nie będzie wynosić przynajmniej 4 to stracimy… 4 punkty zwycięstwa! Inne ciekawe nowości to np. możliwość zebrania plonów z pola innego gracza, karta, którą zostawiamy na polu jako przypominacz, że po zbiorach z niego otrzymujemy liry lub punkty oraz karta, która po wykonaniu akcji jest przekazywana graczowi po lewej.
Jeśli ktoś szuka tu kart pokroju bomby atomowej, typu „zapłać 20 lirów by dostać 20 punktów” to srogo się zawiedzie. Nie ma tu rewolucji i poza przytoczonymi powyżej przykładami karty są raczej wariacjami na temat tego, co już było. Umożliwiają nam wzmocnienie akcji, postarzanie gron, zyskiwanie punktów, umieszczanie win w piwnicach, zagrywanie kart z pól im nie dedykowanych czy odzyskiwanie i tworzenie pracowników na preferencyjnych warunkach. Wszystko jest dobrze zbalansowane i żadna karta nie jest zauważalnie overpowered. Nie wiem, czy da się tu wyczuć cudowną ekonomiczno-przetwórczą rękę Uwe Rosenberga. Jeśli tak, to dobrze zakamuflował ją pomiędzy standardowymi dla tej gry rozwiązaniami.
Rene znad Renu
Goście z Doliny Renu to już nieco inna historia jeśli chodzi o funkcjonalność. Tutaj karty zastępują talię podstawową i zgodnie z informacją na pudełku nie powinny być z nią łączone. Wyraźnie podkreślają to odmienne rewersy, choć na upartego można używać kart podobnie jak pierwszego dodatku – nie wiem, na ile różnice w rewersach będą wpływać na strategiczne decyzje graczy. W talii pojawiają się też karty działające wyłącznie z dodatkiem Toskania i wykorzystujące mechaniki przez niego wprowadzone. Sam dodatek w założeniu ma promować wytwarzanie wina, a nie kombinowanie skąd tu wziąć kolejne punkty i nie ubrudzić sobie rąk przy zbiorze gron.
I faktycznie, jest tu wiele kart umożliwiających sadzenie winorośli, zbieranie plonów czy rozbudowę piwnicy. Dla kurażu dodano jednak kilka kart dość agresywnie manipulujących gwiazdkami umieszczanymi na mapce widocznej na planszy, gdzie rozgrywa się minigra w kontrolę terytoriów. Jest karta pozwalająca uzyskać bonus, jeśli do realizacji zamówienia użyto bardziej wartościowego wina, niż to było wymagane, jest też karta przypominająca, że dane pole objęte jest dodatkową akcją zbiorów, realizowaną przy pierwszej zimowej akcji.
I to z grubsza tyle. Czy to wystarczy?
Smakosze wina
O grze krąży opinia, że to jedyna gra o produkcji wina, którą można wygrać nie produkując go wcale. Czy nowe karty gości ułatwiają takie złośliwe machinacje – nie wiem. W testowych rozgrywkach nikt nie spróbował takiej drogi do zwycięstwa. Może to temat do sprawdzenia przez Was, drodzy Czytelnicy, przyjaciele z konkurencyjnej winnicy?
Żaden z recenzowanych tu dodatków nie jest sam w sobie oszałamiający, rewolucyjny czy bezgranicznie wciągający. Nic tu nie wywraca gry na lewą stronę, ani nie nadaje jej zupełnie innego wyrazu (np. zmieniając produkcję z wina na wódkę…). To nadal znane nam od dwóch lat Viticulture i to nadal te same mechanizmy, lekko jedynie odkurzone i oświetlone z innego kąta. Czy w takim razie warto szarpnąć się na dwa pudełka pełne takich umiarkowanych nowości?
Podejście typu „więcej tego samego” ma swoje dobre i złe strony. Owszem, to większa różnorodność kart i lepsza regrywalność. Teraz nawet przy 5 czy 6 graczach trudno będzie przejść przez całą talię w trakcie jednej gry. To też jednak zbyt mała ewolucja, żeby usprawiedliwić zauważalnie wysoką cenę.
Viticulture jest marką premium – wydanie polskiej wersji jest absolutnie rozkoszne i bogate, od szklanych znaczników, przez rzeźbione, drewniane meeple, aż po instrukcję wydrukowaną na papierze o wyczuwalnej strukturze płótna. Z całej tej plejady komponentów to właśnie karty są najmniej premium (osobiście wolę matowe i płótnowane karty). A w moim lokalnym sklepie niewielki dodatek z 40-80 kartami kosztuje 20-25% tego, co duże pudełko zawierające w sumie cztery talie kart, instrukcje, plansze i wszystkie znaczniki. Gdyby zsumować cenę obu nowych dodatków, jesteśmy już w okolicach ceny Toskanii – pełnoprawnego rozszerzenia, które poza taliami kart małych i dużych, kolejnymi meeplami, planszetką i kompletnie odmienioną, dwustronną planszą główną zawiera też kilka naprawdę świetnych i zupełnie nowych modułów, mocno wpływających na przebieg rozgrywki.
W życiu nie chodzi o pieniądze… zwykle
Wiem, że linia obrony pt. „za drogo” jest nudna i że w kontekście obecnych podwyżek cen wszystkiego o pieniądzach nie powinno się dyskutować. Prawda jest jednak taka, że gdyby te dodatki można było odebrać za darmo w lokalnym sklepie z grami to wziąłby je każdy rezolutny gracz, nawet niepochodzący z oszczędnego Poznania. Skoro jednak w przeliczeniu te karty kosztują blisko złotówka za sztukę, warto rozważyć ich wpływ na rozgrywkę zanim zdecydujemy, że to już czas lecieć do sklepu. Być może wystarczy po prostu mocniej potasować karty z podstawowej wersji gry?
W zależności od tego, jak często ściągasz Viticulture z półki nie tylko po to, by zdmuchnąć z niej kurz, dodatki są albo zupełnie zbędne, albo mogą stanowić miłe urozmaicenie w oczekiwaniu na drugi duży dodatek po Toskanii, zapowiedziany w zeszłym roku i teoretycznie planowany na rok 2021. Na forum gry-planszowe.pl grupa użytkowników przygotowała (z odpowiednimi błogosławieństwami autorów) polskie wersje plików do modułów wcześniej obecnych w grze, ale usuniętych na etapie tworzenia Essential Edition. Wystarczy je wydrukować. To może być ekscytująca odmiana zarówno od zwykłej, jak i wzbogaconej Toskanią gry.
Ile wina potrzebuje człowiek?
Jak już wspomniałem, kocham Viticulture i w ciemno bierę wszystko, co z tej marki pojawia się na rynku. Nie pozbędę się recenzowanych dziś dodatków z dwóch powodów: idealnie mieszczą się we wnętrzu pudełka Toskanii i jeśli kiedyś przyjdzie mi do głowy maraton winiarskich rozgrywek to będą mile widzianym urozmaiceniem przy czwartej czy ósmej partii z rzędu. Gdyby jednak zostały wydane jako jeden komplet, a cenę zaktualizowano o koszt niepotrzebnego, drugiego pudełka, współczynnik ceny do (za)wartości byłby nieporównywalnie korzystniejszy.
Czy gram w Viticulture na tyle, żeby POTRZEBOWAĆ tych dodatków? Nie, zdecydowanie nie. Być może gdyby moje pudełko było wytarte od ciągłego szurania po półce to miałbym inne spojrzenie, ale przy mojej średniolicznej bibliotece gier rotacja jest na tyle duża, że podstawowe karty wystarczały mi w zupełności. Czy wystarczają Tobie – to już zupełnie inna para kaloszy.
Dla fanów serii będzie to gratka choćby przez wzgląd na kompletność kolekcji. Dla większości graczy, którzy nie zamęczają jednej gry tak długo, aż nie zetrze się lakier z kart – lepiej będzie przeznaczyć tych 100zł na rozszerzenie kolekcji o nowy tytuł lub dwa, aniżeli doposażając Viticulture w dodatkową regrywalność. Macie już na półce Res Arcana, Santa Monica albo Calico? Więc… może to dobry moment, by nadrobić zaległości?
– – –
Dla osób zainteresowanych, ale niezaznajomionych z samą grą, przedstawiam nowy i mam nadzieję przydatny element recenzji – skrótowe podsumowanie rozgrywki. Bez wyjaśniania reguł, bez podziału na role i bez przekazu podprogowego – oto czego możesz się spodziewać grając w Viticulture.
Jak to grać?
Viticulture w wersji podstawowej lub z fenomenalnym (i dla niektórych obowiązkowym) dodatkiem Toskania to gra typu worker placement. Każdy z graczy posiada do dyspozycji kilku pracowników, których może wysłać na planszę, by wykonali konkretne zadania/akcje.
Gracze wcielają się tu we właścicieli winnic, którzy zdobywają rozmaite szczepy winogron, sadzą je na swych polach, a następnie zbierają plony, przetwarzają grona w wino i dzięki temu realizują zamówienia na konkretne rodzaje i jakości win. Osią rozgrywki są karty Gości, pozwalające na wykonywanie bardziej złożonych akcji, wiążących się z dodatkowymi zyskami i często uwzględniających również pozostałych graczy (w pozytywny i negatywny sposób).
Gra dla jednego do sześciu graczy, najlepiej działa przy 3-4 osobach, zaś pełna rozgrywka zajmuje około godziny do dziewięćdziesięciu minut. Średni poziom trudności – pola na planszy są bardzo obrazowo opisane, ale wymagana jest pewna znajomość ikonografii oraz kolejnych kroków w procesie wytwarzania wina, by rozgrywka była komfortowa. Dwie lub trzy rundy pokazowe (w otwarte karty) pozwolą nowym graczom poczuć bluesa i rozpocząć samodzielną grę, zaś około rundy piątej lub szóstej cała mechanika rozgrywki staje się zupełnie czytelna.
Bardzo dobrze się to czytało, dzięki!
Milego winobrania zatem!