Odnoszę wrażenie, że większość recenzentów w Polsce ma kota. I to nie tylko tego pozytywnego na punkcie planszówek, ale też jego fizyczną, mruczącą wersję. Ja mam nawet dwa. Nie mogło więc się obyć bez zasilenia mojej planszówkowej kolekcji o grę Wyspa kotów autorstwa Franka Westa.
Powodów zainteresowania tym tytułem było zresztą więcej. Jak wiadomo lubię gry rodzinne, a ta znajduje się obecnie w pierwszej setce rankingu BGG i na 11 miejscu rankingu gier familijnych. Poza tym lubię gry kafelkowe i układanki.
Zasady Wyspy kotów opisywała już Asia (link tutaj), je więc pominę i skupię się na moich wrażeniach z rozgrywek.
Wrażenia pozytywne
Na pewno do plusów można zaliczyć proste do wyjaśnienia zasady. Ich tłumaczenie ludziom, którzy znają już mechanikę draftu powinno zająć około 5-7 minut, bo poza nią wystarczy opisać zasady działania oraz timing zagrywania czterech rodzajów kart, sposób dokładania kafelków i reguły punktowania.
Gra również dobrze się skaluje, przynajmniej w przedziale od 3 do 5 graczy, bo tylko w takich wariantach grałem. Co prawda liczba grających wpływa na czas rozgrywki, bo faz ratowania kotów czy znalezisk nie da rady rozgrywać symultanicznie, ale pierwszą część czasu między swoimi turami spędzałem na dopasowywaniu dobranego kafelka a drugą na planowaniu doboru kolejnego (przy czym zawsze starałem się upatrzyć co najmniej dwie opcje, bo pożądane koty mogą być zabrane przez innego gracza).
Podobają mi się również różne rodzaje punktacji (także tej ujemnej). Tą najbardziej oczywistą jest tworzenie kocich rodzin, ale szybko okazuje się że to lekcje mogą stanowić największe, a do tego unikatowe źródło punktacji graczy. Bardzo ciekawym rozwiązaniem determinującym ważne decyzje jest też wprowadzenie kategorii lekcji wspólnych. Te mają dla nas największą wartość w końcowych rundach rozgrywki (4-5 runda), bo wtedy już wiemy mniej więcej, która karta przyniesie nam dużo punktów, a da ich niewiele przeciwnikom (zwłaszcza, że większość lekcji wspólnych pozwala określić kolor kota, który będzie przynosił pezety). Do tego lekcje potrafią też „odwrócić” wartość obszarów przynoszących punkty ujemne i sprawić że nagle pozostawianie odkrytych pomieszczeń czy widocznych znaczników szczurów zacznie nam się opłacać.
Wrażenia nie do końca pozytywne
Z elementów, na które można by było narzekać to czas partii i losowość występująca w grze. Co ciekawe wydaje się, że autor oba mankamenty widział i starał się je zniwelować, co chyba jednak przyniosło efekt odwrotny do zamierzonego. Z pewnością elementem wpływającym na skrócenie czasu partii i jest draft dwóch (zamiast jednaj) kart przez gracza. Niestety zabieg ten powoduje, że osoba która w rozdaniu otrzymała na rękę słabe karty z każdym przekazaniem ma istotnie zmniejszone szanse na pozyskanie tych dobrych (np. w ostatniej partii koleżanka nie miała ani jednej lekcji, bo żadnych nie otrzymała w rozdaniach, a wszystkie które mogłyby do niej dojść konfiskowali gracze siedzący obok). Zaoszczędzony takim rozwiązaniem czas wpływa więc na zwiększenie poziomu losowości co nie wszystkim graczom może przypaść do gustu. Tymczasem elementem wprowadzającym realny downtime jest wybór kota z wyspy i dopasowanie go do statku. Niestety jest to równocześnie jeden z kluczowych elementów zabawy stąd jego ominięcie wydaje się niemożliwe.
Plusy i minusy w temacie wykonania
Odrębny akapit poświęcę jakości wykonania, bo trudno mi jednoznacznie określić się czy należy ono do plusów czy minusów. Z jednej strony bowiem gra wykonana jest „na bogato”, a ogromne pudło nie zostało zaprojektowane po to żeby trzymać w nim powietrze. Do tego poziom jakościowy elementów jest przedni, zarówno jeżeli chodzi o elementy drewniane, jak i tekturowe czy papierowe. Z drugiej strony koty określane jako żółte są pomarańczowe, żetony pięciu rybek wyglądają jak żetony trzech rybek rzucających cień, drewniane koty wyglądają jak wiewiórki a rysowane swoim wyglądem jakoś nie budzą sympatii. Na koniec fabularne wstawki w środku instrukcji frustrująco wydłużają znalezienie właściwych fragmentów. Generalnie jest więc dobrze z pewnymi „ale”.
Krótkie podsumowanie
Przy każdej partii, którą rozegrałem w Wyspę kotów bawiłem się miło i przyjemnie. Co prawda spośród gier familijnych ze stajni Lucky Duck Games osobiście wyżej cenię Kaskadię oraz Tu i tam, ale myślę, że także Wyspa kotów bez trudu znajdzie swoich wielbicieli wśród graczy rodzinnych.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
W końcu jakaś gra dla mnie – miłośnika kotów. Pozdrawiam kociarzy ;)