Porządek jest zwykle ten sam: wkręcasz się w hobby, kupujesz kilka gier, idziesz na branżowe targi i gdzieś, konspiracyjnym szeptem, ktoś mówi o „Essen”. O planszowym raju, growej Mekce, Ziemi Obiecanej, płynącej mlekiem, miodem i kartonem. Miejscu magicznym, tajemniczym i dla większości śmiertelników niedostępnym. Jak to jest, być „na Essen” i czy być tam naprawdę trzeba? O co cały ten jazz?
Walizki, tureckie przysmaki i rozbiegane spojrzenia
Moje pierwsze zakupy planszowe, już w pełni hobbystyczne, dzieliły od wizyty w Essen niecałe dwa lata. To mało i dużo – przecież nie spędziłem całego tego czasu czekając na targi! Natomiast myśl o targach SPIEL, bo taka jest ich formalna nazwa, krążyła pod moją przyłbicą dość długo i stawała się tym bardziej natrętna, im mniej mogłem się tam pojawić. Pierwsze targi, na których teoretycznie mogłem się pojawić, odbyły się w zeszłym roku. Kalendarz i finanse nie pozwoliły wykonać skoku na SPIEL – ale w ramach reparacji kupiłem sobie kilka gier lokalnie, tłumacząc się samemu sobie tym, że przecież na dojazd wydałbym więcej pieniędzy. Gdy jednak pojawiła się okazja wyprawy z ramienia Games Fanatic, a mój grafik pozwalał na krótki, ale niepodważalny pobyt w Essen – rzuciłem się na tę okazję jak grzybiarz na dorodnego prawdziwka. Nadchodziło grzybobranie, a mój koszyk był naprawdę pojemny.
Road Trip – der Ausflug
Essen dzieli od Poznania 771 kilometrów – około osiem godzin intensywnej jazdy. W piątek po pracy wskoczyłem więc do samochodu z własnym, osobistym ojcem i ruszyłem na spotkanie przygody, uzbrojony w ogromną, pustą walizę i marzenia o mitycznych krainach.
Około północy wylądowaliśmy w hotelowym pokoju nieco ponad 1,5 godziny od targów – taniej i bliżej się nie dało – i po średnio przespanej nocy (3h snu – stres przedessenowy!) i ekscytującym śniadaniu (naleśniki smażył robot!) ruszyliśmy do planszowego Sezamu. Cała trasa minęła bardzo sprawnie, ale ostatnie 1500m szybciej pokonywali piesi, niż samochody próbujące zjechać na tereny targowe. Kilkaset metrów przed końcem trasy i kilka minut przed dziesiątą wyskoczyłem z samochodu i dalej poleciałem pieszo, nie mogąc już wytrzymać bezczynnego obserwowania, jak wyprzedzają nas ludzie na chodniku. Oto były one – MesseEsssen!
Hala odlotów – die Abflughalle
Moja pokaźnych rozmiarów walizka była dla mnie powodem niemałego stresu – obawiałem się, czy to nie za dużo, czy nie będę wyglądał jak dziwoląg, pomykając po halach z bagażem na kółkach. Szybko jednak przekonałem się, że na targach w Essen sporo było takich jak ja wysokogabarytowców – tj. osób nastawionych na przywożenie nie tylko wspomnień, ale przede wszystkim pudełek. I faktycznie, hale pełne były podróżujących z walizami, a ogólne wrażenie było takie, że wszyscy tu albo dopiero przylecieli, albo zaraz odlatują – wielka hala planszowych odlotów.
Poruszanie się po targach było zaskakująco płynne – nie stałem w żadnej kolejce (przybyłem na targi w sobotę, trzeciego ich dnia, ale pierwszego dnia weekendu), bilet pokazałem w telefonie i po 30 sekundach od wejścia na tereny targowe byłem już w samym środku essenowego szaleństwa. I chłopie, jakie to było szaleństwo!
Szaleństwo – der Wahnsinn
Ponad 600 wystawców i blisko 150.000 odwiedzających – te liczby przytłaczają w sposób, który trudno sobie wyobrazić, nie będąc na miejscu. Dla porównania – na poznańskim Pyrkonie wystawców było 260, zaś odwiedzający pobili rekord festiwalu, przybywając w liczbie ponad 55 tysięcy sztuk. Tutaj mamy więc targi niemal trzykrotnie większe i bardziej ludne, a do tego w niemal stu procentach skupione na planszowej rozgrywce – gdzie na Pyrkonie gry stanowiły jedynie pewien niewielki jego fragment.
Essen SPIEL to wydarzenie epickie, nie dziwi więc, że gracze z całego świata zjeżdżają tu pełni nadziei na planszową nirwanę. Sam nie mogłem spać w noc przed targami – choć chrapanie mojego ojca zdecydowanie nie pomogło – i w pełni rozumiem innych, którym udziela się SPIEL-gorączka – SPIEL-Fieber.
Targi – der Messe
Jedną rzecz chciałbym od razu z siebie zrzucić – SPIEL to targi jak każde inne. Owszem, dzieją się tam rzeczy dla graczy wyjątkowe – o czym zaraz – ale od strony technicznej, jest to zupełnie konwencjonalna impreza targowa. Zmęczeni tłumem wystawcy, zakulisowe spotkania, porozrzucane kubki po kawie i opakowania po przekąskach, drogie i przygotowane w pośpiechu jedzenie, aromatyczne toalety, kolejki do wszystkich bardziej ekscytujących stoisk, zawyżone ceny, ślimacze tempo przemieszczania w głównych arteriach, spora ilość targowego badziewia i stoisk, którymi nikt nie jest zainteresowany, a na to wszystko cała masa ludzi – stojących, chodzących, blokujących, zadających pytania, przepraszających się i przepychających bez żadnej litości.
Słowem – są to targi, jak każde inne. Gdyby mój ojciec wszedł do środka ze mną, a nie wybrał się na wycieczkę krajoznawczą, z pewnością po 30 minutach byłby znudzony. Co sprawiło zatem, że ja i kilkadziesiąt tysięcy mnie podobnych osób, biegaliśmy po targach z wybałuszonymi gałami, dudniącymi sercami i lekko przygryzionymi językami?
Gorączka złota – der Goldrausch
Nie da się ukryć, że dominującą motywacją do odwiedzenia Essen SPIEL jest chęć kupowania. Gorące nowości, odświeżone klasyki, edycje deluxe, limitowane promki, ekskluzywne dodatki, niedostępne w innych krajach rozszerzenia, a nawet używane wersje starszych gier – cokolwiek, co planszowe pieniądze są w stanie kupić, da się znaleźć na targach SPIEL. Ja sam pojechałem tam z mocnym nastawieniem zakupowym, pchając sobie do portfela 200 EUR z silnym przykazem wewnętrznym, żeby wymienić je na dobra planszowe. Dla kurażu przelałem sobie nieco mniejszą kwotę na kartę ZEN, „w razie gdyby” – bo przecież to moje pierwsze Essen, nie wiedziałem czego się spodziewać i na jakie wydatki szykować.
Niestety, ku memu wielkiemu smutku, targi nie są miejscem sprzedaży okazyjnej. Wyprzedaże, promki i rabaty są tu na porządku dziennym, ale rzadko kiedy obejmują tytuły dobre, popularne, pożądane czy choćby względnie nowe. Bazową ceną targów wydaje się 10 EUR, za proste gry karciane czy małopudełkowe. 20-30 EUR kosztują pudełka średnie (typu Zaginione Miasta), a powyżej tego „der Himmel ist die Grenze”. Najprościej jest przyjąć, że gorące nowości kosztują bazowo 50 EUR, a jeśli nie daj boże mają nieco więcej komponentów, bardziej znanego autora albo ciut większe pudełko – cena bez ociągania rośnie do 70, 80, albo i 120 EUR.
Nie wszystko jest na sprzedaż – Nicht alles steht zum Verkauf
Co warto zaznaczyć: to, że gra jest na Essen, nie znaczy, że możesz ją kupić. Pomijając już kwestie gier w wersji demo – pokazywanych jedynie jako zajawka (jak np. Unconscious Mind czy The Fog: Escape From Paradise) – to większość pozycji z BGG’owej listy Hotness wyprzeda się zapewne pierwszego dnia. W sobotę widziałem mnóstwo karteczek z napisem „Sold Out” i jeszcze więcej karteczek „Sold Out – preorder at www….”. Na szczęście, nie polowałem tu na nic rozchwytywanego i udało mi się zdobyć w zasadzie wszystko, co planowałem – o czym później.
Jest na targach kilka „sklepów” – ogrodzonych, z wyraźnie zaznaczonym wejściem i wyjściem – przez które można przetuptać, łapiąc co nieco z półek. Niestety, ceny są średnio okazyjne, nawet nie przeliczając na złotówki – upatrzone przeze mnie Come Together było oferowane za 65 EUR, czyli ponad 320 złotych. Revive – 80 EUR, a więc blisko 400 zł. Tribes Of The Wind, na które się czaiłem, a od którego odwiódł mnie Grzegorz (Brodaty Boardgames) i cisza, jaką zaobserwowałem wśród grających w ten tytuł, kosztowało już tylko 45 EUR (225zł), ale w tym pudełku są cztery planszetki, talia kart i trochę żetonów. I tak dalej, i tak dalej. Owszem, ekscytacja z posiadania czegoś nowego jest przyjemna, ale żadna dopamina nie jest w stanie przygotować nas na potargową depresję, gdy sprawdzimy stan konta.
Moja rada dla wszystkich debiutujących – z góry ustalić, co kupujecie i się tego trzymać, przewidując określony i okrojony budżet na zakupy impulsowe. Gdyby jechać tu z pełną kartą kredytową to nie dość, że powstrzymać byłoby się trudno, to jeszcze trudno byłoby cokolwiek kupić – większość handlu odbywa się w gotówce, a terminale nawet, jeśli są obecne, to nie zawsze działają (jak było w przypadku mojego Evergreen – płatność kartą nie przeszła z powodu przeciążenia sieci).
Zmiana klimatu – der Klimaveränderung
Wyszło dość handlowo, wybaczcie, ale chciałem rozprawić się trochę z kwestią merkantylną, która przecież jest istotą targów. Z punktu widzenia graczy i hobbystów równie ważne – a może i ważniejsze – będą tak zwane walory dodatkowe.
Essen SPIEL to miejsce magiczne. Wszystkiego planszowego jest tu więcej i wszystko jest tu intensywniejsze, niż gdziekolwiek indziej. Wyobraźcie sobie skalę – ponad 1000 tytułów na sześciu halach i na 600 stoiskach, ogrom z tego to zupełne premiery lub wersje demo nadchodzących dopiero kampanii kickstarterowych. Gadżety, akcesoria, kolorowe ekspozycje, prasa, ciuchy, dodatki do gier – gdzie nie spojrzeć, coś kusi oko, rozgrzewa serce i ciągnie za portfel.
Trzykrotnie mijałem na targach Toma Vasela z Dice Tower. Jest wyższy, niż wygląda w Internecie, a jego kapelusz choć charakterystyczny, to bywa mylący – kapelusze były w Essen bardzo popularne i kilkakrotnie myślałem, że to on, a to nie był on. Na stoisku Eagle Gryphon Vital Lacerda cierpliwie tłumaczył odwiedzającym swoje Weather Machine. Po alejkach kręciła się ekipa BoardGameGeek w charakterystycznych, do bólu amerykańskich wdziankach. Co chwila widziałem kogoś znanego z YouTube czy planszowej branży – a strach pomyśleć, ilu osób nie rozpoznałem. Na Essen był nawet sam Brodaty Boardgames, z nieodłączną brodą! Sława, moi drodzy, sława!
Ciężka praca redaktorska – die Harte, redaktionelle Arbeit
Moje redaktorskie zadania były jednak priorytetem. Gdy tylko ochłonąłem z emocji, że już dotarłem i już jestem, ruszyłem do pracy. Miałem umówione spotkania z wydawcami i kilka gier do odbioru – w każdej hali coś – zacząłem więc bieg z walizką. Niektóre spotkania były krótkie i zwięzłe: „proszę, oto gry i moja wizytówka”. Inne zamieniły się w przyjazną, a nawet serdeczną rozmowę. Malachi Ray Rempen, którego Roll Camera już niebawem zagości na naszej stronie, okazał się superuprzejmym i skromnym facetem – który pozornie jakby nie wiedział, że stworzył planszowe arcydzieło. Ucieszył się też z krówek, którymi dziękowałem wszystkim współpracującym z nami wydawcom – jedną, cynamonową, przetestował od razu przy mnie, a moja polska duma rosła jak balon.
Niektóre spotkania przybierały zupełnie inny wydźwięk – Tim Fowers, autor m.in. Burgle Bros, chętnie przekazał grę do recenzji, jednak nie wydawał się zbytnio zainteresowany ani krówkami, ani spoconym gościem z Polski. Z kolei na stoisku Holy Grail Games (recenzja Dominations już na ukończeniu) wymieniłem serdeczności z przesympatyczną Georginą, która wsparła nasze recenzenckie wysiłki. Ostatnie spotkanie tego dnia – z wydawnictwem Funtails – było najbardziej „konkretne”, niemal jak rozmowa o pracę: rzeczowe argumenty, konkretne ustalenia i bardzo, bardzo konkretny tytuł do zrecenzowania (Feed The Kraken przybliżymy Wam w listopadzie). Wystarczyło kilka godzin, by moja waliza zapełniła się fascynującą mieszanką pudełek z różnych wydawnictw, z najróżniejszych zakątków świata – większość z nich pojawi się na www.gamesfanatic.pl w przeciągu dwóch miesięcy.
Okno wystawowe – das Schaufenster
Stoiska w Essen podzieliłbym na trzy podtypy: stanowiska handlowe, stanowiska wesołe i stanowiska smutne.
Stanowiska handlowe to te nastawione przede wszystkim na sprzedaż (oczywiste oczywistości!) – kolejki mniejsze lub większe, ceny zmienne, ale nastawienie jednoznacznie merkantylne. Przyjdź, bierz co chcesz, płać ile chcemy i zrób miejsce innym.
Stanowiska wesołe to te nastawione na ducha gry i zabawy. Ludzie przychodzą tu poznać nowe tytuły, podejrzeć, jak grają inni lub po prostu spędzić trochę czasu przy już im znanych pozycjach. Widać tu ciekawość, czuć energię i elektryczne ładunki przeszywające powietrze – tu jest, tak mi się zdaje, bijące serce Essen, wyczuwalne dla każdego odwiedzającego, które nadaje targom ich specyficzny rytm. Zwiedziliśmy np. stoisko promujące Akropolis, przyjemną grę kafelkową. Tu hostessy i hostessi przebrani byli w togi, z laurowymi wieńcami na głowach, a główny element ekspozycji stanowiła kolumnada, uzupełniona roznegliżowanymi figurami greckich bóstw. #essenfallus
Tu miejsce na zabawną anegdotę o mojej jedynej rozegranej w Essen partii. Brodaty Grzegorz, jego niebrodata żona, Małgorzata, i ja, połączyliśmy swoje ścieżki podczas targów – naturalnie pojawiła się chęć, żeby zagrać w coś. Byliśmy akurat w pobliżu stoiska z rzeczonym Akropolis, na co Grzegorz zakrzyknął: „Chodźcie, ja w to grałem wczoraj, ja Wam wytłumaczę, ja wszystko wiem”. Umiejscowiliśmy się więc między kolumnami i zaczęliśmy „rozgrywkę”. Grzegorz nie był pewny rozkładu początkowego, punktacji końcowej, ani momentu zakończenia partii – a jedyna instrukcja w pobliżu była po niemiecku. Pomocny Grek, który pojawił się w pewnym momencie obok nas, został przez Grzegorza spławiony – zamienił się w posąg i zastygł nieruchomo w finezyjnej pozie. Pomachaliśmy więc trochę komponentami, bez przekonania co do wartości czy celowości naszych ruchów, a w pewnym momencie Grzegorz arbitralnie powiedział „okej, po tej rundzie kończymy” i to było całe moje granie na Essen. Koniec anegdoty. Nie wiem, kto wygrał, ani dlaczego.
Stanowiska smutne to zupełnie inna historia. To te mroczne zakamarki targów, których nikt nie odwiedza – nie bez powodu – ale które z jakiegoś niezrozumiałego powodu wciąż zadziornie stoją, przeciw wichrom, przeciw sztormom. Hostessowie noszą wyraz twarzy zdradzający, że nie wierzą ani w swój produkt, ani w swoje stoisko, ani tym bardziej w Essen. Smutek, apatia i ciche zagubienie rysują się na hostessowych licach, ich targowe stoliczki pokryte niezbyt ciekawym suknem, sukno pokryte niezbyt ciekawymi propozycjami – wszyscy to znamy. W każdej hali było przynajmniej kilka takich stoisk, roztaczających wokół siebie dyskretny aromat handlowej depresji – dość rzec, że uciekałem od nich czym prędzej, nie kupując nic, ani nawet nie biorąc wizytówek.
Planszowy myśliwy – Der Brettjäger
Wracając do meritum – pojechałem na Essen SPIEL 2022 trochę jako fan gier, a trochę jako wysłannik redakcji. Dzięki poczynionym wcześniej przygotowaniom, do odbioru miałem całkiem już konkretną listę tytułów – naturalnie w zamian za krówki. Są to m.in.:
– dwie świeżynki od Alderac Entertainment Group – Wormholes i The Guild Of Merchant Explorers, osadzone w dwóch odległych od siebie liniach czasu gry o podróżowaniu pomiędzy heksami
– Woodcraft, popularna na targach nowość od Vladimira Suchego
– Wordcraft, językowa nowość od Artipia Games
– zestaw gier od OINK Games, w tym wyczekiwany przez wielu Scout!
– Legend Raiders, przygodowy set collection od włoskiego Post Scriptum
– Onirim i Sylvion z wydawnictwa InPatience, przeznaczone do gry solo lub w duecie
– Plutocracy, kosmiczny pick-up-and-deliver wydawnictwa Doppeldenkspiele
– Burgle Bros 2 od Fowers Games – gra, w której wcielamy się w profesjonalnych złodziei napadających na kasyna
Nie byłbym oczywiście sobą, gdybym nie załatwił przy okazji kilku zakupów prywatnych.
Najbardziej nastawiałem się na wspomniane wyżej Tribes Of The Wind – ale wyleczyłem się na samych targach.
Łzy otarłem Evergreen od Horrible Guild, Gang Of Dice od Mandoo, Combi-nations od Cwali i dodatkiem do Roll Camera. Nie wiem, czy w poczet targowych wydatków wliczyć mięsny burek, który za skromne 3 EUR nabyłem w strefie jedzeniowej – był podgrzany tak, że w połowie skwierczał, a w połowie był zimny, liczę go więc za 1,5 EUR. Nie wiem, jakim cudem udało mi się przetrwać cały dzień targowy na trzech saszetkach z musem owocowym, 500ml wody kranowej i jednym burku – ale było to bardzo ekonomiczne i zarazem bardzo polskie. Jeszcze na sam koniec 3 EUR zabrała mi szatniarka, która opiekowała się – wtedy już pełną skarbów – walizką. I było coś pięknego w tym, że mogłem zapłacić 3 euro za opiekę nad czymś tak dla mnie bezcennym.
Tylko cudem powstrzymałem się od kilku impulsowych zakupów, jak np. The Great Split od Horrible Guild czy Come Together od Chilifox Games – fajnie byłoby mieć więcej I więcej I więcej, jednak gdzieś musi wkroczyć rozsądek. The Great Split już zamówiłem w moim ulubionym sklepie (który zresztą był na Essen obecny jako wystawca…) – będzie więc SPIEL after SPIEL. Na planszowe zbiory narzekać mi nie wypada – sporo ogrywania wciąż przede mną.
Duch schodów – der Geist der Treppe
Oczywiście, patrząc wstecz łatwo wskazać błędy i niewykorzystane okazje – np. do rozmowy z mniejszymi, nieznanymi wydawcami czy wydawnictwami publikującymi gry własnym sumptem. Niestety, moje sprinterskie tempo nie pozwalało na cieszenie się każdym ze stoisk i spędzenie choćby kilku minut przy tytułach zupełnie mi nieznanych. Jestem przekonany, że gdyby moje Essen nie trwało tylko kilka godzin, znalazłby się czas na eksplorację mniej oczywistych stoisk, mniej uczęszczanych zakątków hal, a przede wszystkim na ogrywanie gier – w końcu nazwa SPIEL zobowiązuje, prawda?
Essen SPIEL to miejsce unikatowe. To sklep z zabawkami dla dorosłych – tym niebezpieczniejszy, że niektórzy z tych dorosłych mają już karty kredytowe, z dużymi limitami. Ilość ciekawostek, gier do sprawdzenia, przedmiotów do kupienia jest tu zatrważająca – wyobraźcie sobie największy sklep z zabawkami na świecie i teraz wyobraźcie sobie, że on nie jest nawet tak duży, jak jedna, essenowa hala. A tych hal jest tu aż sześć. W każdej z nich znaleźć możecie skondensowane hobby planszowe: granie, podglądanie i kupowanie. Rozrywka, fascynacja i zbieractwo żyją tu pod jednym dachem. Obsesja w oczach wielu odwiedzających jest jak najbardziej zrozumiała – to miejsce spełniania marzeń.
Każda alejka kryje planszowe skarby, na każdym stoisku może czaić się kolejny, ponadczasowy hit, każde kolejne pudełko może stać się koronnym klejnotem naszej kolekcji, za każdym rogiem może czaić się Stefan Feld, Uwe Rosenberg czy Vital Lacerda. A wszystkich odwiedzających, między którymi przeciskamy się na targach, łączy wspólna miłość – miłość do gier. I ta emocja wypełnia Messe w Essen i promieniuje dalej i dalej, poza granice miasta. Czułem targi w powietrzu jeszcze jak dojeżdżałem do Hannoveru – a to chyba coś znaczy. Być może powinienem wziąć większy prysznic…
Powstaje już plan redakcyjnego wypadu na ESSEN 2023 – i mogę już teraz ręczyć, jakem Neptun, że będziemy do tego wyjazdu lepiej przygotowani. Wydzwonimy jeszcze więcej wydawnictw, umówimy jeszcze więcej spotkań, zarezerwujemy więcej czasu i poznamy targi jeszcze lepiej. Przede wszystkim jednak: weźmiemy o wiele większą walizkę. #będziesięgrało
Jak prezentowały sie polskie firmy ? Stoiska smutne czy wesołe ?
Nasza reprezentacja była bardzo mocna! Rozłożyste stoiska, w centralnych miejscach hal, absolutnie bez lipy. Trefl walnął ogromny banner pod samym sufitem – jeden z większych na targach – Lucky Ducki miały sporą przestrzeń do ogrywania w samym środku hali, Rebel zorganizował piękny aranż w klimacie Zamku Avel… było naprawdę dobrze. Smutne stoiska to zwykle takie, gdzie pan np. wystawia swoją wariację na temat szachów, ma dwie ulotki i jedno pudełko z grą i się dziwi, czemu mu nie schodzi :) I ten pan zwykle stoi pod ścianą, w kącie hali, bez nadziei na zrobienie jakiegokolwiek wrażenia.
Fajnie było sobie przypomnieć atmosferę z Essen… choć moje wspomnienia mają pewnie z 10+ lat.
Dzięki za update „nowości” i reminiscencje