ALEplanszówki, Gmina Kolbudy i Szkoła Podstawowa w Kowalach sprawiła w tym roku graczom (rozpaczającym jeszcze niedawno, że nie będzie tradycyjnego jesiennego trójmiejskiego konwentu) nie lada niespodziankę. Trzy hale wystawców, 1000m2 Games Roomu, malowanie figurek, atrakcje dla dzieci, turnieje i RPG. 19-20 listopada 2022 – dwa bite dni wspaniałej zabawy na Festiwalu aleGRAMY.
I my tam byliśmy, i w miód i wino graliśmy….
Ostatnia wiadomość (Portal Games)
Pingwin (Jenny): Ostania wiadomość od razu skojarzyła nam się z Mikro Makro. A to z powodu poszukiwań na mapie. Co prawda nie szukamy historii, ale szukamy przestępcy. Jest ofiara, jest kryminalista i jest detektyw. Kryminalista wybiera sobie kim jest (postać na mapie – a jest ich od pyty i trochę). Ofiara na suchościeralnej tabliczce przekazuje detektywowi wskazówki kim jest kryminalista, a kryminalista, zanim tabliczka trafi w ręce policji – usuwa część informacji. I choć z rundy na rundę może usuwać coraz mnie a ofiara daje coraz to więcej wskazówek, to i tak grając tylko cztery rundy naprawdę nie jest łatwo rozwiązać tę zagadkę. Kto tu jest kryminalistą?
Ginet: Fajna imprezóweczka. Trochę takie Mikro Makro, a trochę Tajniacy. Każda rola ma sens, każda może trochę pokombinować. Ja byłem przestępcą, który musi zacierać ślady zostawione przez nieco zbyt gadatliwą ofiarę i grało mi się fajnie. Wydaje mi się, że detektyw (Jenny) miał trudniej i ja na jej miejscu chyba bym się poddał, ale ona dała radę złapać mnie w ostatniej chwili a już miałem bilet do Meksyku i wsiadałem w międzygalaktyczną rakietę). Cóż, przynajmniej wiem, że nie nadaję się na przestępcę.
Cubitos (Dice & Bones)
Pingwin: Bąbelki, kosteczki, kosteczki, moje kosteczki! Śmiały mi się oczy do tego tytułu. I grało się bardzo przyjemnie. To wyścig. Bag building. Push you luck. Lekka, urocza gra familijna. Trochę za krótka trasa , dopiero zaczęłam rozwijać skrzydła, a tu Ginet był już na mecie ;) Ale gra ma różne plansze, różne karty/kostki, różne opcje. No fajna jest. Zagrałabym jeszcze raz. I może nawet skusiłabym się na kupno?
Ginet: turlanka pełną gębą więc jak ktoś nie lubi kostek czy losowości to niech trzyma się z daleka. Ale jak ktoś lubi – tak jak ja – to powinna mu podejść. Co prawda manipulacji kostkami tutaj nie ma, ale mimo wszystko trochę strategii jest – jak kostki kupić, którędy się poruszać. Jest też duuużo szacowania ryzyka czy warto jeszcze przerzucać czy odpuścić wykorzystując to co do tej pory wyturlaliśmy. Ja przyjąłem taktykę „biegiem do mety”, Jenny – rozbudowy woreczka. Wygrałem, ale jakby tory był dłuższy i wyścig potrwałby jeszcze 2-3 rundy, to czuję, że nia miałbym szans z jej rozbudowanym silniczkiem.
Rakieta (Granna)
Pingwin: Bardzo chcieliśmy zagrać w Rakietę. I udało się. Jak to się robi? W swojej turze możemy albo poruszyć się na złomowisku w celu pozyskania jakiegoś śmiecia, albo z tego złomowiska zejść i udać się do sklepu. W tym to sklepie przehandlujemy nasze części w zamian za fragmenty rakiety, którą będziemy budować. Sęk w tym, że chodząc po złomowisku zapełniamy wózek, który nie dość, że ma tylko 4 wolne miejsca, to jeszcze ma udźwig 7 (każdy śmieć ma swoją wartość). Idąc do sklepu – przynajmniej na początku, kiedy dysponujemy tylko tym co na wózku, nie zawsze kupimy to co byśmy chcieli.
Sama mechanika pozyskiwania surowców (nazwanych przeze mnie czule śmieciami) oraz zakupów jest bardzo sprytna. Podoba mi się. Niestety rozczarowało mnie zdobywanie punktów – to nic innego jak spełnianie celów z wystawki. I problem nie jest w wyścigu do tych celów (kto pierwszy ten lepszy, zabiera kartę) tylko w tym, że czasem spełniając cel odblokowujemy następny prosto w ręce przeciwnika – zupełnie za darmo. Ale żeby być uczciwym – to przypadłość wielu gier z taką mechaniką, więc nie ma co się obrażać. A ponieważ jestem wybredna, to u mnie wylądowała w kategorii „zagram, ale nie kupię”.
Ginet: dla mnie bardzo nudny tytuł. Zbierasz na coś, zabiorą ci to. Zaczynasz zbierać na coś innego, też ci to zabiorą. W końcu zaczynasz zbierać na cokolwiek, a dopiero potem zastanawiasz się czy tym co kupiłeś udało ci się zrealizować jakiś cel. No a jak się już zmobilizujesz na przygotowanie jakiegoś planu i potrzebujesz konkretnych części, to jak na złość (chcący lub niechcący) ludzie staną ci na ścieżce blokując ruch i zmuszą do pustego przebiegu przez pokład statku. Mocno przeciętne niestety. I nawet nie wiadomo komu polecić, bo w każdej kategorii, do której można by Rakietę przypisać, znajdzie się kilka lepszych tytułów.
Kaskadia (Lucky Duck Games)
Pingwin: O Kaskadii pisaliśmy już nie raz, więc się nie będę powtarzać. Grunt wspomnieć, że nie da się obok tej gry przejść obojętnie. Skoro było wolne miejsce – musieliśmy zagrać i była to jedna z bardziej udanych partii na tym festiwalu. Tegoroczna nagroda Spiel des Jahres oraz Planszowa Gra Roku w kategorii Gra Rodzinna. To się nie mogło inaczej skończyć.
Ginet: absolutnie fantastyczny tytuł. Na pewno jeden z najlepszych gateway’ów jakie miałem okazję poznać. Absolutny top w polecankach choinkowych na ten rok, dla ludzi, którzy sporadycznie grywają w planszówki w gronie rodzinnym i szukają tytułu na miarę Splendoru czy Wsiąść do Pociągu.
Eter (Smart Flamingo)
Pingwin: Gra ma wiele różnych trybów. Zaczyna się niewinnie. Kółko i krzyżyk. Jeśli graliście w Gobblety od Fox Games to wiecie o co chodzi. Starszy przysłania młodszego. Tutaj tylko nie można przekładać kart. Ale potem, wraz ze stopniem skomplikowania zasad przestaje być tak prosto i trywialnie. I coraz mniej przypomina już starą dobrą łamigłówkę (choć, nie – wcale nie dobrą, przecież kółko i krzyżyk jest zepsute – niczym w Foot Chain Magnate można przegrać już w pierwszym posunięciu). Dużo decyzji, prawie w ogóle losowości, ocean negatywnej interakcji. W naszym serwisie pisała już o niej Kamari. Mnie gra nie zachwyciła, ale doceniam pomysł. Warto spróbować i samemu ocenić.
Ginet: Kółko i krzyżyk z modułami mającymi urozmaicić rozgrywkę. Ale to dalej kółko i krzyżyk, podobnie jak Gobblety, TreXO, Pentago czy Hack Trick, przy czym przynajmniej niektóre z wymienionych wydają mi się jednak ciekawsze. Ale jak lubicie kółko i krzyżyk lub macie do niego sentyment, to może warto się grze Eter przyjrzeć.
Zamki Burgundii Edycja Specjalna (Awaken Realms)
W Zamki nie zagraliśmy, nie dało rady się „dopchać”. Ale było przynajmniej na co popatrzeć :)
Night Parade (Dice & Bones)
Pingwin: Nie ukrywam, że nic nie wiedząc o grze zainteresowałam się patrząc na komponenty. Co się okazało? Area control i przepychanki na planszy. Bardzo asymetryczna, przywodząca na myśl Roota. Na początku trochę było ciężko (grałam frakcją, która nie miała na kartach startowych plemników ogników, które są walutą w tej grze, a zatem trudno było mi rozbudować mój silniczek) ale jednak w końcu odpowiednie karty zaczęły „wychodzić” i rzeczywiście moja frakcja, która wydawała mi się taka słaba – wygrała.
Ciekawa mechanika odpalania kart – mamy trzy sloty / trzy kolory. Zawsze odpalamy tylko jeden kolor (wykonujemy akcje ze wszystkich kart w danym kolorze) i nie możemy go już użyć w następnej rundzie. A więc wstawiamy się na planszę naszymi zwierzątkami, potem odpalamy karty a na koniec za zdobyte plemniki ogniki nabywamy karty. Taki swoisty deckbuildig.
Nie wyobrażam sobie tej gry na więcej niż dwie osoby, było nam trudno skończyć, bo wciąż sobie usuwaliśmy nasze zwierzątka. Ale jeśli jest inna plansza dla czterech graczy, inny warunek końca gry (u nas to było wystawienie 5 bram – i o tą ostatnią bramę w najbardziej intratnym miejscu tak się tłukliśmy) a nadto ktoś wymyśli, że gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta i pójdzie cichaczem budować gdzie indziej – to może się nawet udać. Ale chyba nie mam ochoty sprawdzać jak działa w pełnym składzie Jednak w dwie osoby chętnie zagrałabym jeszcze raz.
Ginet: na początku mi się podobała, w środku zaczęła mnie frustrować, w końcu uznałem, że jest całkiem niezła z dwoma aleUwagami (skoro już byliśmy na aleGramy). Pierwsza – w tej grze jest mnóstwo przepychania, mnóstwo ciosów prosto w twarz i sytuacja na plansz zmieniająca się jak w kalejdoskopie. W dwie osoby to jest jeszcze do zniesienia (szczególnie jak się takie rzeczy lubi), ale nie wyobrażam sobie rozgrywki w większym składzie. Druga sprawa to losowe żetony nagrody z których część to totalny chłam, a część … daje punkty, których w grze jest naprawdę mało. Dlaczego w rozgrywce w której zdobywamy 12-15 pkt, a różnice między graczami na koniec to 1-2 pkt, jedna czwarta z tych punktów może pochodzić z losowo dobranych żetonów. Nie wiem. Żeby ją zepsuć?
Lueur (Dice & Bones)
Lueur zaintrygowała nas czarno-białą grafiką i niepokojącymi ilustracjami towarzyszy. W skrócie – podróżujemy po smutnej, bezbarwnej krainie poszukując koloru i najmując co rundę kolejnych kompanów do zespołu. Wydają się dobrzy (dają bonusy, kostki, punkty) ale mogą być też uciążliwi (przy niekorzystnych rzutach kostkami przynieść punkty ujemne, a nawet zginąć pozbawiając nas obiecywanych profitów). Gra jest pełna hazardu, posiada pewną dozę interakcji (głównie dystrybucja zasobów, czyli towarzyszy i kostek). Jest ciekawa. Pełna decyzji. Rozwijamy drużynę, robimy sobie silniczek z kart. Jest losowa, bo są kostki, ale możemy je dowolnie przerzucać płacąc punktami (hazard, hazard i jeszcze raz hazard). Trochę frustrująca (dla tych co hazardu nie lubią – a ja do takich należę), ale – choć w pierwszym odruchu uznałam, że to nie moja bajka – to chętnie wróciłabym i zagrała jeszcze raz.