W końcu nowość! Po kilku latach w hobby udało mi się odkryć nową mechanikę, której nie tylko wcześniej nie widziałem – nawet o niej nie słyszałem! Być może i Wam mechanizm „I cut, you choose” („ja dzielę, ty wybierasz”) mówi niewiele. Jeśli tak właśnie jest, nie ma powodów do obaw – zaraz wszystko wyjaśnimy. Proszę załączyć czasu wehikuł i przenieść nas do dwudziestolecia międzywojennego, ściany udekorować zgodnie z panującym stylem i wrzucić nas w sam środek aspirującej society. Czas na The Great Split!
Stół Wielkiego Gatsby’ego
Obok Evergreen to właśnie The Great Split było jednym z moich marzeń na zeszłorocznym Essen SPIEL. I choć gry nie przywiozłem ze sobą do domu, to nie przestawałem o niej myśleć. Zawsze miałem słabość do gier karcianych i do art deco – swego czasu nawet recenzowałem nawet grę osadzoną w podobnej estetyce, Bruxelles 1893 – nie dziwi więc, że gra wylądowała na moim radarze, a w końcu i stole.
W grze dzieje się kilka interesujących rzeczy, ale dla mnie najciekawszym „punktem sprzedażowym” jest mechanika podziału kart. Otóż w The Great Split losy naszego powodzenia, postępu i ewentualnego zwycięstwa leżą w rękach naszych przeciwników – dosłownie. I co gorsza: my sami je w te ręce pchamy.
Sama gra płynie bardzo szybko, w specyficznym, ale miarowym rytmie. Posiadane na początku rundy karty dzielimy na dwie części w naszym „portfelu„, oddzielając je ozdobną kartą w naszym kolorze, a następnie przekazujemy graczowi po lewej. Sami otrzymujemy karty od gracza po prawej. Następnie każdy gracz wybiera jedną z części z otrzymanego portfela i zachowuje ją dla siebie – resztę oddaje. W ten sposób każdy gracz stracił część swoich kart, ale zyskał część od innego z graczy – i cykl może zacząć się od nowa w kolejnej rundzie, gdzie każdy z graczy dokona podziału nowego zestawu kart.
Po co dzielić te karty i jaka może kryć się w tym radość?
Historia ukryta za kartami
Muszę dodać, że w The Great Split istnieje fabularne tło naszych działań – to nie jest po prostu jakieś plebejskie zbieranie kart i notowanie wyników! Jesteśmy tu wszak nie karcianymi rekinami, ale członkami wpływowej kliki, komuny skupionej na poszukiwaniu piękna, wspieraniu artystów, inwestowaniu w dzieła i… bogaceniu się. Dlatego każdy nasz ruch musi mieć konkretny i bardzo wymierny cel. Tu rzeźba, tam dzieło literackie, gdzie indziej cenne kamienie… Nasz majątek i nasze wpływy nie urodzą się od razu, ale krok po kroku, karta po karcie i szafir po szmaragdzie dojdziemy nie tylko do materialnego dostatku, ale i statusu, którego tak bardzo poszukujemy.
Wszystkie te wartości widoczne są na naszych planszetkach – jako kolorowe tory z ruchomymi znacznikami. Te dwuwarstwowe dzieła sztuki jeszcze przed grą staną się żywym dziennikiem naszych zdobyczy. Zaraz po przydzieleniu nam postaci zaznaczymy kilka startowych dóbr, widocznych na karcie postaci i nasza podróż do krainy dobrobytu rozpocznie się na dobre.
Wykres prawdziwego bogactwa
Mechanicznie nie ma tu nic zaskakującego. Każda otrzymana przez nas karta z danym symbolem pozwala przesunąć znacznik na odpowiednim torze o jedną pozycję. Dwa symbole – dwie pozycje i tak dalej. Mamy tu pięć torów „towarowych” – na literaturę, rzeźby, dwa rodzaje klejnotów i złote monety – i pięć, nieco krótszych, torów pieczęci, które w końcowej punktacji stanowić będą mnożniki naszych punktów.
Małe niespodzianki kryją się w dolnej warstwie. Mamy tu dodatkowe symbole dóbr, które liczyć będą się do punktacji kontraktów. Mamy też strzałki, które po zakryciu pozwalają nam wykonać dodatkowy ruch na innych torach, o jedno lub nawet dwa pola. I w zasadzie na tym można zakończyć tłumaczenie zasad The Great Split, ale nie rozchodźcie się – gra ma dla nas jeszcze dwie niespodzianki.
Podróż w przedziale Art Déco
Każda z 6 rund w grze oznaczana jest kilkoma wydarzeniami. Po pierwsze – gracze otrzymują dodatkową kartę z talii. Po drugie – po rozpatrzeniu podziału kart i punktacji, odkrywany jest kolejny żeton rynku dzieł sztuki, a wartość tego rynku przesuwa się nieco w prawo, w stronę bogactwa (to ten tor z „wędrującym” kafelkiem). Po trzecie – a w zasadzie po trzeciej i po czwartej rundzie następują dwie „mini-punktacje”, za wylosowane przed grą dobra.
To załatwia kilka rzeczy. Przede wszystkim, co rundę do gry wkraczają nowe karty. Stare są nieustannie przekazywane między graczami, dzielone i łączone na nowe sposoby. Limit kart na ręce zwiększa się co rundę, a przekraczające go karty wypadają całkowicie z gry. Ponadto, nasze starania wyznaczane są nie tylko przez kontrakty widoczne na karcie postaci, ale również przez zbliżające się mini-punktacje po 3. i 4. rundzie. To kierunkuje nasze zbieractwo i kolekcjonerstwo, dając nam krótkofalowy cel, który możemy spełnić przed końcową punktacją. Na samym bowiem końcu i tak punktować będziemy za wszystko – ale dobrze byłoby nie przegapić tej punktacji w samym środku gry, jeśli może ona zadecydować o zwycięstwie, prawda?
Krok w stronę luksusu
The Great Split łączy dwie mechaniczne części – podział kart i podróż po torach punktacji – w spójną i cudownie estetyczną formę. Gramy w dużej mierze oczami i tutaj dla oczu przygotowana została wykwintna uczta. Filigranowe, delikatne desenie, smakowite linie, kunsztowne złocenia i minimalistyczne wykorzystanie przestrzeni, a do tego ponadczasowo unikatowe ilustracje Webersona Santiago. Do mnie ta estetyka przemawia w całości – zarówno jako oddzielne elementy i jako niecodzienne zestawienie tego stylu rysunku z tak charakterystycznym nurtem w sztuce. Gdybym miał powiesić na ścianie kilka planszowych dzieł sztuki – The Great Split zajęłoby centralną pozycję, oflankowane rycinami z Troyes i powiększeniem jednej z prac Vincenta Dutrait (może coś z Wyprawy Do El Dorado?).
Gramy też mózgiem i najpiękniejsze nawet plansze czy akcesoria nie przetrwałyby na stole godziny, gdyby nie skrywały w sobie angażującej gry. Nieoczywista i uruchamiająca liczne hazardowe skojarzenia mechanika dzielenia kart na dwie grupy, niepewność czy wróci do nas ta, którą sobie wymarzyliśmy, czy ta, którą sugestywnie chcieliśmy wetknąć sąsiadowi… to intensywne emocje, podane w formie szybkiej pigułki, bo decyzje są tu często ekspresowe. Posortuj karty, rozdziel je na dwie grupy i módl się, żeby wróciło do Ciebie to, co powinno.
Jeśli ktoś jednak niekoniecznie czuje poruszenie na myśl o dzieleniu kart na dwie grupy, jest tu też trzecia strona medalu, czyli punktowe podróże po torach na naszej planszetce mogą skusić go do sprawdzenia The Great Split. Wzajemnie popychające się do przodu ścieżki, odblokowywane mnożniki punktów i możliwość rezygnacji z każdej karty i dobrania zamiast niej złota lub prestiżu sprawiają, że decyzje w obrębie planszy gracza są ciekawe i przyjemnie stymulujące. Kołderka w grze jest akurat o tyle za krótka, żeby zdobycie absolutnie wszystkiego, co chcemy, było niemożliwe – ale na tyle długa, żeby dawało się ugrać tu małe kombinacje. Czy to jednak wystarczy, by zapewnić grze stałe miejsce na stole?
Krok w stronę ubóstwa
Niestety, mimo efektownej prezentacji i rześkiego tempa gry, The Great Split to nie tylko złoto i drogocenne kamienie.
Każda runda to ten sam ruch – nasz portfel wędruje w lewo, sami otrzymujemy portfel z lewej. Rotacja i zmienność? Owszem, ale w jakiej skali? Mogą się zdarzyć gry, gdzie co i rusz wracać będą do nas te same, niechciane karty, a smakowitsze kąski będą nam zabierane. O budowaniu sensownej ręki czy tym bardziej talii nie ma co tu marzyć. Przestrzeń decyzyjna jest dość wąska, a cokolwiek ciekawego sobie uzbieramy, może do nas nie wrócić – zgodnie z fanaberią sąsiada.
Temat – temat rzeka. Czy w karcianej grze, w której przesuwamy sześcianiki po torach punktowych, temat jest potrzebny? Niekoniecznie. Ale czy wymiana kartami i odnotowywanie symboli poprzez ruch kolorowej kostki może przykuć stół pełen graczy na kolejnych 5, 10 czy 20 rozgrywek? Abstrakcja w The Great Split jest naprawdę daleko posunięta i jeśli kogoś razi brak łączności między obrazkami i symbolami a tematem sugerowanym przez okładkę, to może się od tej gry odbić.
Niewątpliwym atutem gry jest jej czas – dzięki symultanicznym ruchom, poza punktacją częściową i końcową, rozgrywka jest super płynna. Przypomina wręcz trochę 7 Cudów Świata, gdzie po wyborze kart wszyscy zaszywają się w swoim kącie stołu i punktują, przesuwają znaczniki i załamują ręce nad swoim losem. Interakcja w grze ogranicza się do przekazania kart i komentowania wyborów naszych współgraczy.
Wreszcie – poczucie pewnej progresji. Miło jest wiedzieć, że kolejne ruchy są coraz potężniejsze, mogą bardziej niż poprzednie namieszać w stanie gry i rzucają nam wciąż większe wyzwania. Nic z tych rzeczy. Owszem, do gry wejdą karty z talii drugiej i trzeciej, z podwójnymi i potrójnymi symbolami, ale wszyscy gracze otrzymają je w tym samym czasie. Choć stawka nieco się zwiększy, to zwiększy się przy całym stole jednocześnie. Co nie zmieni się wcale – ani w grze pierwszej, ani sto pierwszej – to nasze planszetki. Brak tu jakiejkolwiek zmienności, czy asymetrii, a ta oferowana przez karty postaci jest zbyt mała (to jedynie zestaw startowych zasobów i wzmocnienie niektórych kontraktów). Bonusy i kombinacje na torach są mniej kreatywne, niż te np. w Rzuć Na Tacę czy Fleet The Dice Game – są to proste, grzeczne, nieco „po bożemu” ułożone akcje „+1” i „+2”. Mogą się zdarzyć tury, gdzie wykonamy dwa lub trzy dodatkowe ruchy, ale trudno szukać tu finezji znanej z innych gier, w których zawarto pomysłowe tory punktów.
Wielkie niezdecydowanie
The Great Split wygląda jak gra, którą strasznie łatwo jest pokochać. Jakiejkolwiek miłości nie kierowałbym jednak w jej stronę, odpowiada mi echo – echo pozłacanej i piękni zdobionej przeszłości, której brak jednak trochę substancji, brak trochę więcej esencji. Być może dlatego pozostanie przeszłością?
Gra dla 2 do 7 graczy w wieku od 8 lat
Potrzeba około 40 minut na rozgrywkę
Zalety:
+ misterna i przepiękna oprawa graficzna
+ ciekawa, rzadko spotykana mechanika główna
+ możliwość gry w dużej grupie, bez znacznego wpływu na czas rozgrywki
Wady:
– mała różnorodność bonusów na planszetkach graczy
– powtarzalność kart, brak zmiany kierunku ich przekazywania (potencjalnie do rozwiązania przez home rules)
– niewykorzystany potencjał tematyczny
Grę The Great Split kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Horrible Guild za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(6.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.
W Gejszach jest ta mechanika i działa wybornie. A na więcej osób np. w Esy-Floresy, Zamkach Króla Ludwika czy Packet Row (ale te dwa ostatnie, niestety, trudne do zdobycia) .
Właśnie mechanika jest super, gorzej z tym, na co ona się przekłada w efekcie końcowym. Planszetki są niestety proste i mało kreatywne, przez co całe to „nabudowanie” z fazy podziału nie ma gdzie uciec i powietrze ulatuje z rozgrywki.
W tej grze nie należy naprawiać braku zmiany kierunku przekazywania kart. Jeśli zmieniałby się ten kierunek co rundę to znacznie zwiększa się ryzyka tego, że będzie grać w te same karty w każdym ruchu. Bo po prostu wszystko co przekazałeś za chwilę do Ciebie wróci. A tak karty mają szansę przejść całe koło.
Mam ogólne wrażenie, że coś z tym ruchem kart mogłoby się zmienić, bo całego koła raczej żadna i tak nie zrobi, a szuranie w tę i we w tę jakoś nie ekscytuje. W 7CŚ faktycznie była rundka wkoło stołu i zmiany kierunków co rundę, tutaj nie miałem wrażenia, żeby karty aż tak wędrowały.