Zauważyłem, że w ostatnim czasie w osiedlowym klubie, do którego chodzę Sąsiedzkie Planszówki dosyć często lądują na stole gry sygnowane logiem Queen Games. Powód tego wydaje się być oczywisty – są to tytuły o relatywnie prostych i łatwych do tłumaczenia zasadach, a jednocześnie niepozbawione ciekawych i intrygujących nowych graczy rozwiązań. Jedną z takich gier w które graliśmy niedawno był Old London Bridge, wydany w Polsce przez Piatnik.
Old London Bridge to gra autorstwa panów Gabriele Bubola i Leo Colovini (ten drugi znany chociażby z wydanych w Polsce gier Wielka ucieczka i Leo wybiera się do fryzjera). Bawić się może od 2 do 4 graczy w wieku 10+ lat, a rozgrywka – zgodnie z pudelkiem – zajmuje 45 minut (co mniej więcej potwierdza się z moimi doświadczeniami).
Podczas rozgrywki gracze wcielają się w architektów, którzy na zlecenie biskupa Petera de Colechurch mierzą się z odbudową londyńskiego mostu po pożarze w 1136 roku.
O zasadach
Grający mają 12 rund na wybudowanie 12 sekcji mostu. Każda sekcja posiadać powinna jeden z sześciu obiektów podnoszących jej prestiż i zapewniający określone korzyści. Niezabudowanie wszystkich sekcji spowoduje niezadowolenie zleceniodawców, którzy odbiorą nam na koniec gry określona liczbę punktów zwycięstwa.
Każda runda składa się z 3 kolejno następujących po sobie etapów – przygotowania, ustalania kolejności i stawiania budynków. Rozszyfrowując ten nieco lakoniczny podział powiem, że w każdej rundzie najpierw odkrywamy kafelek rundy wskazujący nam o ile poruszy się koło na planszy głównej, a tym samym, które akcje będą dostępne i która z nich jaki bonus nam zapewni.
Potem następuje licytacja w ciemno, którą przeprowadzamy za pomocą kart z wartościami od 0 do 4 (remisy w wartościach rozstrzyga kolejność na torze katedry). W momencie, kiedy kolejność jest już ustalona, gracze – zgodnie z nią – zajmują swoimi pionkami pola wskazujące jaki budynek chcą nabyć (postawienie pionka na danym polu blokuje je dla pozostałych). Wybór budynku wiąże się z 3 kluczowymi dla gry konsekwencjami.
Po pierwsze wskazuje gdzie na moście dany budynek umieścimy. Budynki mają liczby, które musimy układać w kolejności malejącej. Jeżeli pobrany budynek ma wartość większą niż wcześniej wybudowane, będziemy musieli pozbyć się któregoś z nich w taki sposób żeby zachować kolejność, co oznacza, że nie uda nam się zbudować pełnego mostu (ratunkiem w trudnej sytuacji są parki, które same nie posiadają numeru, ale za to restartują kolejność).
Po drugie pozwala nam na wykonanie określonej akcji. Jedna akcji daje nam monety (czyli punkty zwycięstwa), druga nowe karty (te którymi licytujemy – z wyjątkiem karty 0 – odrzucamy), trzecia pozwala na ruch na torze katedry, który rozstrzyga remisy, czwarta na ruch na torze bramy, który pozwala dobrać bonusowe kafelki. Dwa ostatnie obiekty nie dają akcji, ale są niemniej użyteczne od pozostałych. Wspomniany park daje szansę zresetować kolejność odliczania, a gildia jest jokerem do siły akcji.
Siła akcji to właśnie trzeci istotny element wyboru obiektu. Każdy budynek (z wyjątkiem gildii) posiada tarczę w jednym z 4 kolorów. To z jaką siłą wykonany daną akcję determinowane jest przez to ile tarcz w danym kolorze będziemy posiadać na moście. Przykładowo, jeżeli dobieramy katedrę z tarczą pomarańczową, a mamy już jeden obiekt z tarczą w takim kolorze i jedna gildie (jokera), to wykonamy akcję z siłą 3, czyli posuniemy się o trzy pola na torze katedry.
W grze jest jeszcze kilka drobnych rozwiązań, którymi jednak teraz nie będę zaprzątał Wam głowy. Istotne jest to, że rozgrywka toczy się przez 12 rund, po których następuje punktacja. Do monet, które posiadamy doliczamy wówczas monety za realizację poszczególnych celów oraz niewykorzystane płytki premii, a na koniec odejmujemy monety , jeżeli nie wybudowaliśmy wszystkich części mostu.
O wrażeniach
Old London Bridge wpisuje się w nurt gier wydawanych przez Queen Games, które kierowane są głównie do rodzinnych i początkujących graczy.
Do gustu przypadł mi zastosowany tutaj splot mechanik i zasad. Nie są one zaskakujące czy świeże, ale sprawiają wrażenie dobrze i przemyślanie połączonych, dzięki czemu gra działa sprawie i płynnie, ale jednocześnie zmusza do podjęcia dwóch prostych acz niebanalnych decyzji.
Pierwsza z nich następuje w fazie licytacji. Zagrane karty (z wyjątkiem karty „0”) przepadają a zdobycie nowych, szczególnie tych o dużej sile, nie jest łatwe, więc decyzja czym licytujemy jest bardzo istotna i musi uwzględniać z jednej strony to jakie pola są w danej rundzie dostępne i jak bardzo chcemy konkretne z nich zająć, jak i to jak bardzo może zależeć na tym samym polu przeciwnikom oraz jakimi kartami oni jeszcze dysponują.
Druga decyzja jest w pewnym sensie konsekwencją pierwszej, bo ograniczeni jesteśmy do pól, które pozostały dostępne. Jej istota polega na oszacowaniu tego, która z omówionych wyżej konsekwencji naszych decyzji jest w danym momencie dla nas najistotniejsza. Czasami najważniejsza będzie dostępna akcja, czasem wzmocnienie liczby tarcz, a niekiedy też po prostu zachowanie elastycznej numeracji budynków.
To w zasadzie te dwie decyzje określają charakter gry i sprawiają że jest ona ciekawa, pozostając przy tym grą prostą i płynną w rozgrywce. W 3 i 4 osoby OLB również dobrze się skaluje. Rozgrywka dwusobowa ma natomiast oddzielny tryb, którego niestety nie sprawdzałem.
Jeżeli chodzi o zarzuty to miałem w zasadzie dwa, ale jeden rozmył się w trakcie kolejnych rozgrywek. Chodzi o punktowanie końcowe za poszczególne cele. W pierwszej partii zastosowaliśmy cele standardowe, nadrukowane na planszy. I to był błąd. Każdy z tych celów sprowadzał się do „bycia naj” w elementach związanych z poszczególnymi akcjami – tor katedry, tor bramy, wartość zachowanych kart czy liczba zbudowanych budynków. I to było po prostu nudne, a na dodatek wcale nie przynosiło jakiś dużych gratyfikacji pieniężnych (nie było game changer’em). Na szczęście gra zawiera kilkanaście kafli punktacji dodatkowych, które są o wiele ciekawsze, lepiej punktują i pozwalają na nakreślenie chociażby śladów jakiejś strategii prowadzenia rozgrywki.
Drugi zarzut to wykonanie, a w zasadzie jeden jego niezwykle frustrujący aspekt. Bo o ile jestem w stanie przeżyć to, że grafik są brzydkie, a karty zdają się być nieco cieńsze od standardowych, nie jestem w żaden sposób w stanie zrozumieć decyzji o braku możliwości przytwierdzenia rondla do planszy. Jasne, da się grać, ale obsługa rondla co rundę jest tak niewygodna, że od samego jego przesuwania można dostać białej gorączki. Naprawdę, takie ułatwienie w postaci jednego klipsa i dwóch dziurek wydaje mi się już standardem w dzisiejszych grach planszowych, stąd moje zdziwienie, że taki wydawca na QG (bo to nie raczej sprawa Piatnika) tego nie dopilnował.
Podsumowując, Old London Bridge to kolejny solidny tytuł od Queen Games / Piatnik z kategorii gier familijnych. Łatwy do wytłumaczenia i zrozumienia, płynny i niezbyt długi w rozgrywce, a jednocześnie pozwalający trochę pokombinować. Gameplay’owo w zasadzie nie mam grze nic do zarzucenia poza pewną odtwórczością rozwiązań, ale z drugiej strony wymyślić coś nowego, szczególnie w segmencie prostszych gier jest jednak trudno. Dodatkowo podobają mi się również nieszablonowe i kilkuaspektowe decyzje oraz spora liczba dostępnych celów Nie podoba mi się wykonanie utrudniające obsługę, ale myślę że do tego da się przyzwyczaić. U mnie pewnie OLB z kolekcji nie zostanie, co nie znaczy, że nie przypadł mi do gustu. Może zapytany o polecenie najlepszej gry rodzinnej wymieniłbym inne tytuły, ale zapytany co sądzę o Old London Bridge wypowiedziałbym się o nim z pewnością pozytywnie.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(5/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.