Po długich latach w wydawniczej otchłani, oto jest – Port Royal wraca w wersji Big Box, zbiera wszystkie dodatki pod jednym dachem i ponownie rusza na otwarte morza stołów na całym świecie!
Jeśli podobnie jak ja źle znosicie morskie podróże, macie alergię na szkorbut i fatalnie wyglądacie z przepaską na oku, ale jednak chcecie skosztować życia na rozlatanej krypie, sunącej przez karaibskie fale – oto gra dla Was!
Zapraszam na pokład – szykuje się noc bez flauty!
O mojej miłości do Port Royal pisałem już we wczesnych stadiach mojej Games Fanaticowej gorączki – zainteresowanych porównaniem obecnej wersji z tą pierwotną zapraszam do mojej recenzji z 2021 roku.
Fabuła Port Royal to opowieść o zbieraniu drużyny korsarzy, zbrojeniu się na trudy morskiej grabieży, realizowaniu trudnych ekspedycji i wzmacnianiu swojej potęgi dzięki przekupowaniu odpowiednich portowych oficjeli. Zainteresowani? W takim razie żeglujmy!
Żagle w górę!
Każdą podróż zaczniemy od Odkryć – i odkrywać będziemy, jeszcze jak!
Centralna mechanika Port Royal – push your luck – jest tu zaimplementowana modelowo. Odkrywamy karty i próbujemy mieć szczęście tak długo, aż mieć go nie będziemy.
Metoda jest prosta jak konstrukcja drewnianej nogi. Z zakrytego, jedynego w grze stosu dobieramy i odkrywamy jedną kartę, kładąc ją na stole przed sobą. W talii znajdziemy statki, które możemy zrabować, piratów, których możemy użyć do obrony przed statkami, które na rabowanie są odporne, a do tego nastawiają się względem nas agresywnie. Znajdziemy tu też klechów, kapitanów, osadników i rzemieślników, którzy wspomogą nas podczas ekspedycji. Oprócz nich trafimy czasem na Admirała, Błazna, Gubernatora czy Señoritę, których umiejętności ułatwią nam wzbogacanie się i dalszy rozwój naszej pirackiej korporacji. A czasem, jak to w życiu bywa, natrafimy na przykry obowiązek opodatkowania naszych ruchomości.
Tej plejady nie uświadczymy jednak w całości podczas każdej naszej tury. Karty dobieramy bowiem tak długo, jak długo nie natrafimy na drugi statek w kolorze, który już wcześniej odkryliśmy. Jeśli mamy wystarczającą moc przekonywania – wyrażoną w ilości szabel na kartach w naszym tableau – możemy ten statek odeprzeć. Jeśli jednak trafimy na statek pod piracką banderą – nie pomogą nam nawet najlepiej zaostrzone szable.
Teraz uważajcie, bo to jest clue całej rozgrywki i emocji w Port Royal. Jeśli napotkamy na statek, którego nie możemy odeprzeć – nasza tura się kończy, a my dostajemy co najwyżej nagrodę pocieszenia – jedną monetę za każdego Błazna w naszym tableau.
Jeśli jednak zatrzymamy się z własnej woli i powiemy „basta” zanim pokonają nas wrogie statki – przejdziemy do drugiej fazy, w której będziemy mogli grabić, kupować i rekrutować. To, ile będziemy grabić zależeć będzie od liczby różnokolorowych statków, które odkryliśmy – te występują w pięciu kolorach i wielu egzemplarzach. Rozumiecie już, że istnieje silna pokusa, by odkrywać jak najwięcej i potem jak najwięcej zyskiwać.
Zajrzyjmy na chwilę do portu i sprawdźmy, o co tak naprawdę walczymy.
Portowe opowieści
Odkrywając od 0-3, 4 lub 5 różnokolorowych bander w pierwszej fazie zyskamy możliwość pozyskania odpowiednio 1, 2 lub 3 kart w fazie drugiej, zwanej Handlem i Rekrutacją.
To „pozyskanie” to np. zrabowanie statku i pozyskanie widocznych na jego karcie monet czy też kupno kart mieszkańców. Admirał i Błazen pomogą nam zdobyć dodatkowe monety, w zależności od tego, z iloma kartami zakończymy fazę Odkryć. Gubernator i Señorita zwiększą liczbę dobieranych podczas Handlu i Rekrutacji kart lub obniżą ich koszt. Handlarze z kolei zwiększą ilość monet pobieranych ze statków, które grabimy – a raczej z którymi „jednostronnie handlujemy”. Karty nieco mniej poważanych mieszkańców – księży, rzemieślników i tak dalej – pozwolą nam z kolei wypuścić się na korzystne ekspedycje, które znaleźć możemy w talii.
Z początku gry ryzyko jest duże – bo nie mamy wystarczającej siły, by odpierać jakiekolwiek statki. Rozkręcamy się więc powoli, zyskując kolejne szable czy kupując przysługi mieszkańców portowego miasta. Gdy jednak nasze tableau nieco się rozwinie, będziemy przygotowani na więcej zagrożeń i wykorzystywać będziemy więcej dawanych nam przez grę szans do szybkiego wzbogacenia.
Co ciekawe, z racji na „jednotaliowy” system widoczny w Port Royal, karty mają tu podwójną rolę: pełnią funkcję statków, postaci i ekspedycji, ale odwrócone rewersem stają się zwykłą walutą. To sprawia, że 3 złote guldeny, które trzymamy za pazuchą, mogą być dokładnie tymi kartami, na których „wyjście” czekamy w fazie Odkryć. W grze występuje pięć kart Ekspedycji – jak nietrudno sobie wyobrazić, przy talii 120 kart i pięciu graczach przy stole może się zdarzyć sytuacja, że niektóre z nich „zgubią się” w roli monet i nie wrócą do obiegu, dopóki ktoś ich nie wyda i nie zostaną ponownie wtasowane w dalszym etapie gry.
Pirackie abstrakcje
Opowieść o pirackich losach jest w Port Royal przedstawiona w postaci abstraktów – uproszczeń, które usprawniają przebieg gry, minimalizują liczbę potrzebnych komponentów i niezbędnego na kartach tekstu. Nadal jednak da się tu poczuć morską bryzę i korsarskie emocje – nawet, jeśli nasza wesoła banda piratów to po prostu cztery karty z szabelkami, a apetyczna, obładowana monetami fregata to pojedyncza karta z pomarańczową flagą. Napad na statek to nic innego jak odwrócenie tej karty i pobranie łupu ze stosu innych kart – ale grze w niczym to nie szkodzi.
Port Royal, w każdej wersji i każdym wariancie, żyje i karmi się emocjami towarzyszącymi odkrywaniu kolejnych kart. To prosty gest, który tutaj urasta do rangi wydarzenia. Chcemy odkrywać jak najwięcej, ale boimy się potężnych statków i niebezpiecznych galeonów pod czarną banderą. Chcemy zbalansować swój rozwój i ryzykowne ruchy, ale pokusa złotych monet i wartościowych wspólników nigdy nie znika z horyzontu. Szybkie wzbogacenie wydaje się zawsze na wyciągnięcie ręki, gdyby tylko kolejna karta nam podeszła… a po niej jeszcze jedna albo dwie… no najwyżej trzy.
Mnie to grzeje – jestem gorącym fanem push your luck i Port Royal gra na mojej hazardowej żyłce jak na karczmianej lutni. Mechanizm balansujący zyski i straty jest tu naprawdę wciągający, a szybko następujące po sobie tury dają to złudne poczucie, że „jak nie tym razem, to następnym”. Do czasu, gdy ktoś nie zaliczy kilku korzystnych kolejek z rzędu, podczas gdy nas zgubią meandry hazardu i nagle odkryjemy, że nie mamy ani pieniędzy, ani tableau, ani nawet dwóch marnych szabelek, by zapuścić się w następnej turze nieco dalej w morze. Cała rozgrywka może zamknąć się tu w 20 czy 30 minutach (walczymy do 12 punktów wpływu, widocznych na kartach postaci i ekspedycji), więc nawet koszmarny pech nie da nam się zbytnio we znaki. A kolejna partia na pewno rozwiąże dylemat, czy to faktycznie był pech, czy tylko nasza słaba optymalizacja ruchów.
Duża skrzynia pełna skarbów
W wersji wielopudełkowej (choć to nadal pudełko relatywnie niewielkich rozmiarów) Port Royal zawiera dwa rozszerzenia wprowadzające kontrakty (zadania i osiągnięcia, które spełniać możemy w zamian za punkty) i mini-kampanię w pięciu aktach, którą rozegramy jako jedną, połączoną fabularnie przygodę. Do wyboru mamy warianty kooperacyjne i rywalizacyjne, a nawet rozgrywkę solo, co jeszcze dodatkowo urozmaica rozgrywkę i nadaje jej nowego wymiaru.
Nowością jest tu modułMake Sail!, który możemy traktować jako osobną grę (to talia 60 kart) lub pewne jej elementy włączyć do podstawowej rozgrywki. Znajdziemy tu nową profesję – Kupców, dających nam punkty za zdobyte statki – a także karty Pasażerów, którzy są zupełnie bezużyteczni, ale dają nam punkty wpływu. Nowe statki w Make Sail! dają nam unikatową możliwość obdarowania przeciwników częścią swojego łupu. Ale czy naprawdę chcemy dzielić się zdobyczami z kimkolwiek, a tym bardziej z konkurencją?
Nowy dodatek, a także te już wcześniej wydane – Just One More Contract i The Adventure Begins – są na pewno miłym uzupełnieniem zestawu. Czy rewolucjonizują rozgrywkę? Nie, ale dodają jej pewnej głębi, nowych płaszczyzn do podejmowania decyzji, nowych pomysłów, dzięki którym nasze działania będą ciut bardziej strategiczne i zabiorą nas w nowych, niezbadanych wcześniej kierunkach. Najpewniej jednak nie będą zbyt często wyciągane z pudełka tak często, jak podstawowa gra. W Port Royal: Big Box ważniejsze jest jednak coś innego.
Gra doczekała się w końcu wznowienia, po dość długiej nieobecności na rodzimym rynku wydawniczym (poprzednio grę w Polsce opublikowało wydawnictwo Bard), co jest świetną wiadomością. To nie tylko jedna z ciekawszych (dla mnie) gier Alexandra Pfistera – świetnie kontrastująca z jego bogatym w wymagające gry ekonomiczne portfolio – ale też jedna z moich ulubionych gier w ogóle. Jest prosta, szybka, niewymagająca, kompaktowa i niesamowicie emocjonująca. Nie ma tu ogromu zasad i możliwości strategicznych, ale budowanie od zera pirackiego silniczka nigdy nie było tak przyjemne – podobnie jak hazardowa sinusoida, zabierająca nas to w górę, to w dół.
Dodatkowym atutem, przemawiającym za kupnem Big Boxa, jest oprawa graficzna. Przy okazji tej reedycji gra zrzuciła w końcu nieporadną szatę utkaną przez Klemensa Franza i chociaż nie wzniosła się jeszcze na wyżyny Wyprawy Do El Dorado czy Museum, to w końcu wygląda dobrze – nowocześnie, lekko i kolorowo. Postaci mają tu charakter i wizualną głębię, a statki bujają się po żywych, spienionych falach. Można się pewnie przyczepić do jakości kart, co w grze tak często wymagającej tasowania z czasem na pewno się zemści, ale nie można mieć wszystkiego. Gra jest świetnie wyceniona (w granicach 110-120 zł) i za tę kwotę gwarantuje mnóstwo godzin świetnej zabawy.
Polecam Port Royal: Big Box z całego serca – jako filler, jako party game dla osób, które w imprezowym graniu chcą pójść o malutki kroczek wyżej, jako krótką grę z silnym syndromem „w następnej partii na pewno się odkuję!”. To beczka prochu w małym pudełku – gra powodująca salwy śmiechu, wstrzymane oddechy i wiele komicznych sytuacji, gdy gracze przy stole nawzajem podpuszczają się, by wziąć jeszcze jedną kartę.
Przecież to na pewno nie będzie piracki galeon, prawda?
Zalety:
+ szybka i dynamiczna rozgrywka
+ odświeżona szata graficzna
+ moduły urozmaicające rozgrywkę i nadające jej rumieńców
+ grę można zabrać niemal wszędzie i rozegrać ją na niewielkiej przestrzeni
Wady:
– serce rwie się do płótnowanych kart
– duża losowość wpisana w DNA gry może frustrować, jeśli zbyt często odwróci się od nas fart
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(6.5/10):
Ogólna ocena
(7.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.