Biuro rządzi się swoimi prawami. Szefowa miewa humory, kierownik, choć powinien ogarniać, nie ogarnia absolutnie nic, kawa jest lurowata, a sąsiad siedzący przy biurku obok irytujący. Z drugiej jednak strony nigdzie tak jak tutaj ta kawa nie smakuje, gdy wreszcie uda się oderwać się od sterty papierów i wyrwać do pokoju socjalnego na wspólne marudzenie na “górę” i ploteczki. Biuro to miejsce z potencjałem, w którym można by osadzić niejedną grę planszową. Z takiego też założenia wyszedł Reiner Knizia, projektując wykreślankę At the office. Na rodzimym rynku ukazała się ona pod identyczną nazwą nakładem wydawnictwa Trefl.
W grze At the office wcielamy się w osobę kierującą pracą 20-osobowego zespołu. Aby wygrać, musimy zrobić to tak, aby pracownicy na wyższych stanowiskach posiadali wyższy poziom umiejętności od swoich podwładnych. Dobrze byłoby też, aby poszczególne grupy pracowników były dość wysoko wykwalifikowane. Jeśli uda nam się ta sztuka, uzyskamy szereg bonusów, które w ostatecznym rozrachunku przyniosą nam tytuł Szefa Roku.
Biuro jak biuro – nijakie
Niewielkie pudełko gry At the office mieści gruby blok identycznych, dwustronnych arkuszy do wypełniania, pięć różnokolorowych kości i ołówki. Gra wykonana jest przyzwoicie, jednak jej oprawa graficzna nie przypadła mi do gustu. Lubię gry ładne lub chociaż w jakiś sposób oryginalne wizualnie – ta nie jest ani taka, ani taka. Dziwne wydaje mi się też to, że nie został przetłumaczony tytuł wykreślanki. Nie jest on nazwą własną, nie jest grą słów, nie występują też moim zdaniem żadne inne przesłanki, aby nie zmienić “At the office” na “W biurze” lub po prostu “Biuro”.
Jak grać?
Podczas rozgrywki w wykreślankę Trefla będziemy stopniowo uzupełniać arkusz przedstawiający nasz team. W każdej turze jednemu z pracowników przypiszemy wartość kości. Pierwszy swój ruch wykonuje aktywny gracz. To on przerzuca kości, po czym bierze na wyłączność jedną z nich (kolorową). Jeśli na innych kościach znajduje się tyle samo oczek, co na tej, którą wskazał aktywny gracz, także one stają się niedostępne dla innych. Z puli pozostałych kości gracze wskazują tę, którą chcą wykorzystać (więcej osób może wybrać tę samą kość) i przy jej pomocy uzupełniają swój arkusz. Gra toczy się do momentu, gdy każdy pracownik będzie miał przypisaną wartość. Następuje wówczas podliczenie punktów za zależności w biurze. Osoba, która zdobędzie ich najwięcej, wygrywa.
Zdobywanie skilli
Wartości przypisane poszczególnym członkom naszych zespołów reprezentują poziom ich umiejętności. Gracze przypisują wartości kości pracownikom na trzy sposoby:
- Wynik na wybranej, kolorowej kości dodają do tego z białej kości. Sumę należy przypisać dowolnemu pracownikowi z naszego zespołu, którego barwa odpowiada tej na kości.
- Liczbę oczek z białej kości można przypisać dowolnemu pracownikowi.
- Liczbę oczek z kolorowej kości przypisuje się członkowi zespołu o tej samej barwie.
Dobra organizacja biura to podstawa
Wystarczy rzut oka na arkusz, aby zorientować się w hierarchii pracowników należących do naszego teamu. Aby zespół działał sprawnie, należy zadbać m.in. o to, by jego “góra” była lepiej wykwalifikowana od “dołu”. Dzięki temu otrzymamy punkty bonusowe. Dostaje się je za:
- Optymalizację, czyli niekorzystanie z białej kości. Czterokrotne pominięcie na niej wyniku 1, 2 lub 3 przynosi kolejno 10, 20 lub 30 punktów.
- Sprawność w wykonywaniu obowiązków. W At the office mierzona jest ona tym, kto pierwszy przypisał wartość do wszystkich członków kolorowych podzespołów lub okularników. Każde takie osiągnięcie przynosi 20 punktów.
- Przekroczenie progów punktowych dla danego poziomu piramidy.
- Odpowiednie zwierzchnictwo. Aby je sprawdzić, porównujemy wartości umiejętności lidera z jego dwoma podwładnymi. Jeśli przewyższa w nich obu współpracowników, zamalowujemy obszar w jego prawym górnym rogu. Na koniec sprawdzamy, ilu z 15 kierowników udało nam się odpowiednio obsadzić i otrzymujemy za to od -60 do 60 punktów.
Wrażenia
At the office to wykreślanka, która robi takie wrażenie, jak wygląda. Jest przyzwoita, ale kolokwialnie mówiąc – szału nie ma. Niby wszystko się tutaj mechanicznie zgadza. Jest mechanizm wyboru kości, który premiuje aktywnego gracza. Mamy nawet pole do blokowania przeciwników, poprzez podbieranie im kości. Istnieje cień interakcji, który występuje także w ściganiu się o punkty za sprawność. Ostatecznie jednak każdy skupia się na swojej planszetce, ledwie pamiętając o innych.
Gra jest mało dynamiczna, mocno losowa, a wybory, których dokonujemy, nie spędzają nam snu z powiek. Zaletą At the office jest na pewno szybka, bo kilkunastominutowa rozgrywka i czytelność arkusza. Co jednak z tego, skoro gra jest po prostu nudna. Warto dodać też, że jest niezwykle sucha. Za grosz nie czuć w niej klimatu, a pracowników można by z powodzeniem zamienić na cokolwiek innego.
Podsumowując, niestety meeting w biurze Reinerem Knizią uważam za mało udany i nie zamierzam go powtarzać w przyszłości, spędzając chętniej czas m.in. z innymi, wartościowymi tytułami z długiej listy udanych projektów autorstwa najbardziej znanego matematyka wśród twórców gier planszowych.
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(5/10):
Ogólna ocena
(5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Ot, nie mogę powiedzieć, że gra jest zła, ale też nie znajduje w niej niczego takiego, co skłoniłoby mnie, żeby ją polecać, czyli totalny przeciętniak. Sporo istotnych wad wpływających na grywalność. Odczuwalne zalety powodują jednak, że osoby będące fanami gatunku – mogą znaleźć w niej coś dla siebie.
Zagrałem 2 czy 3 razy i niestety potwierdzam słowa autora recenzji – szału ni ma :(
Wszystko działa ale jakoś nie mam potrzeby grania dalej – i to pomimo mojej naprawdę dużej miłości do wykreślanek.
O… smuteczek i zaskoczenie. Grałam na Planszówkach w Spodku i to było bardzo miłe biurowe rendez vous… nawet zastanawiałam się, czy by sobie nie kupić. Jak to nie można oceniać gry po jednej partii ;)