Z odkrywaniem nowych gier zawsze wiążą się jakieś oczekiwania. Może to być nazwisko autora czy ilustratora. Nierzadko ważną rolę pełni sama okładka. A jeszcze niektórych przekonuje cena, bo spodziewają się, że nie da się zrobić słabej gry w cenie powyżej trzystu złotych. Z Bestiary of Sigillum nie miałem takich problemów, bo po samej grze nie spodziewałem się niczego. Okazało się, że jest to jedno z najprzyjemniejszych zaskoczeń w mych planszowych odkryciach.
Kolekcjonerski sznyt
Mój eurosceptyzm sprawia, że mam w sobie taki wstręt do gier z dużą liczbą różnych żetonów. I jak zobaczyłem te trzysta unikatowych żetonów to trochę się przeraziłem. Niemniej nie taka bestia straszna jak ją malują i po wypraskowaniu żetonów wszystko idealnie wchodzi do świetnie zaplanowanego pudełka. A co kryje się w tym „wszystko”? Zawartość jest naprawdę obfita, ale warto wymienić chociażby: 4 dwustronne plansze, 36 plansz postaci, 5 instrukcji/książeczek z kampaniami czy wspomniana tona żetonów. Na pudełku do Bestiary of Sigillum znajdziemy napis Collector’s Edition i jest to faktycznie wydanie z kategorii „odpimpowanych”.
Konfrontacja pełną gębą
Dwuosobowy pojedynek na hexach? Powiedzmy sobie szczerze, że nasz rodzimy tytuł wciąż stanowi niedościgniony wzór w tej kategorii, nawet jeśli czasem denerwują mnie poczynania wydawcy. Niemniej nie ma co Bestiary of Sigillum porównywać, bo tu aspekt pojedynkowości został rozłożony na zupełnie inne akcenty. W swojej grze do dyspozycji będziemy mieli trzech wojowników, którzy rywalizować będą z monstrami przeciwnika. Wygra gracz, który jako pierwszy doprowadzi do zera wartość wytrzymałości wrogich zamków. Doprowadzimy do tego eliminując bestie przeciwnika lub kontrolując odpowiednie obszary na mapie. Na odwrocie pudełka mamy ten koncept wyjaśniony w trzech punktach i trudno mu nie odmówić adekwatności.
Gdy rozpoczynamy naszą turę, każda z naszych postaci może wykonać dowolną liczbę akcji ze swojej planszetki. Każda postać posiada akcję podstawową oraz dwie wspierające. Pierwsza umożliwia nam na zaatakowanie lub poruszenie się. Dwie pozostałe zapewnią nam różne efekty w trakcie gry. Co istotne umiejętności podstawowe nie posiadają swojego czasu odnowienia, możemy co turę ruszyć się lub zaatakować. Natomiast zdolności wspierające będą do nas wracać w odpowiednim czasie. Do gry dołączono efektowną planszę „Pieczęci Czasu”, która służy nam za czasomierz zużycia naszych żetonów. Te wspierające umiejętności oznaczamy kładąc żeton na odpowiedniej wartości na planszy odpowiadającej ich czasowi odnowienia. Przesuwając naszą pieczęć żetony te będą wracać do nas po kilku turach. Oczywiście cały ten mechanizm jest bardziej efektowny niż bardzo praktyczny. W końcu musimy dołożyć drugą planszę tylko po to, żeby odliczać sobie nasz cooldown. Niemniej, prezentuje się to dobrze, a przy tym jest to bardzo przejrzyste, więc tym bardziej doceniam taką ideę. Żetony, postacie, ruchy. Czas omówić esencję tej gry, czyli walkę naszych wojowników.
Festiwal zależności
Tak jak wspomniałem punktować będziemy za zabijanie postaci przeciwnika oraz kontrolę mapy. Każda z naszych postaci posiada określoną liczbę punktów życia. Gdy ataki zadadzą odpowiednią liczbę obrażeń, postać taka wraca bazy, ale wartość zdrowia zamku obniża się o jeden punkt. Z drugiej strony, gra zniechęca do taktyki bunkrowania się w rogach mapy poprzez drugi sposób zadawania obrażeń twierdzy wroga poprzez kontrolę zamków. Na mapie znajdziemy dwa zamki (klasyczna mapa), które możemy kontrolować poprzez zajmowanie sąsiadujących z nimi pól. Gracz, który ma najwięcej postaci na tych polach będzie zadawał obrażenia przeciwnikowi – jedno za każdy kontrolowany zamek. I tak te nasze postacie będą przepychać się wzajemnie między sobą by zadawać jak najwięcej obrażeń przeciwnikowi. Cały ten rdzeń rozgrywki może wydawać się banalny, ale w tym momencie należy wspomnieć o tej tonie żetonów, którą otrzymujemy w tym pudełku.
Każda z postaci posiada zestaw unikatowych umiejętności , których decydować będą o ostatecznym zwycięstwie. Wystarczy spojrzeć na liczbę żetonów znajdujących się w pudełku by zrozumieć ile znajdziecie tu różnych pomysłów na postacie: zwiększanie obrażeń czy wytrzymałości postaci, zwiększanie możliwości czy spowalnianie; wampiryzm, latanie, trucie, stawianie blokad… Trudno to zliczyć, bo indywidualnych cech jest mnóstwo, a przecież to nie tylko żetony decydują o asymetryczności, ale wiele z umiejętności zawiera też sposób działania. Cele na: hexach sąsiadujących, w linii prostej, w dowolnym miejscu na planszy czy tylko „na siebie”. Same opisy tekstowe również są bardzo istotne, bo one również wpływają na efekt działania. Liczba możliwych wariantów jest kosmiczna, bo trzydzieści sześć postaci zapewnia nam sto osiem unikatowych zdolności. Kosmos…
Trudne początki
Moje początki z Bestiary of Sigillum rozpoczęły się od solowej kampanii i bardzo polecam takie rozwiązanie wszystkim tym, którzy po raz pierwszy, zwłaszcza bez pomocy współgracza, będą siadać do tego tytułu. Kampania kusznika Ballistariusa przeprowadza nas bardzo łagodnie przez ten świat zależności. Bo Bestiary nie jest grą łatwą w jej początkach. Liczba zależności jest tutaj naprawdę duża i efektywne wykorzystywanie umiejętności naszych postaci zmusza nas do niezwykłej optymalizacji również w kwestii wyborze naszych wojowników. To nie jest gra, gdzie weźmiemy trzy postacie i „coś się wyklepie”. Tutaj wybór postaci będzie niezwykle ważny, bo to właśnie synergia między postaciami będzie decydować o ich sile. Przykładowo Equita to mobilna postać, która zadawać będzie więcej obrażeń, gdy posiada na sobie żeton „Swiftness”. Sama z siebie jest w stanie wygenerować go raz na trzy rundy. Ale są postacie, które potrafią zapewnić ten żeton sojuszniczym postaciom. I nagle otrzymamy sytuację, w której Equita smagać będzie co turę. I właśnie dołączone do pudełka kampanie uczą nas takiego myślenia o tej grze. Przygody Ballistariusa oraz innych postaci (w pudełku znajdziemy trzy kampanie solowe) stawiają przed nami sytuację. A my musimy doprowadzić do wygranej w określonych warunkach. To takie łamigłówki w stylu „mat w dwóch ruchach”. Niemniej, świetnie wprowadzą nas w zależności tej gry, bo często znajdziemy tylko jedno poprawne rozwiązanie, które wymagać od nas będzie doskonałego rozeznania w umiejętnościach wszystkich postaci na planszy. Gdy dorwałem się do tego pierwszego dnia, spędziłem kilka godzin nad planszą układając kolejne łamigłówki zastanawiając się nad nowymi zależnościami. Uwielbiam takie zastanawianie się i analizę poszczególnych sytuacji a tego Bestiary of Sigillum dostarczyło mi w nadmiarze.
Dodatkowa posypka
Uważam, że przy takiej liczbie postaci Bestiary Of Sigillum zapewnia rozrywkę na kilkaset partii, ale twórca gry stwierdził, że to jeszcze za mało zmiennych. I tak w ramach dodatku Distant Lands otrzymamy jeszcze sześć odmiennych map, które również posiadają swoje indywidualne specyfikacje. Możemy grać na dedykowane bazy, których unikatowe umiejętności będą odpalać się w wraz z kruszeniem naszych murów. Wreszcie wprowadzić możemy talię wydarzeń modyfikującą pewne elementy na planszy. A jakby nam było mało to możemy zagrać pojedynkową kampanię przeprowadzającą nas przez te wszystkie plansze. Peter Vibe „zwariował” jeżeli chodzi o liczbę dodatkowych elementów jakie można wprowadzić do tak prostego rdzenia, ale to wszystko doskonale się ze sobą komponuje. Nie mamy tutaj do czynienia z przerostem treści, która tak bardzo potrafi zepsuć proste gry. To po prostu dodanie kolejnych warstw do doskonałego ciacha. Można, ale też pewnie każdy znajdzie swój ulubiony wariant rozgrywki.
Kraina estetyki
Gdy zobaczyłem wieczko pudełka spodziewałem się jakiegoś settingu graficznego spod stylu „random fantasy numer 72”, ale jakimż zaskoczeniem okazało się pieczołowitość w tworzeniu historii tego świata. Od fabularnego opisu na planszetkach przez cytaty przy umiejętnościach, aż po historie zawarte w solowych kampaniach. Po kolejnych spotkaniach z Iresidą, Magnusem, czy Messumem zaczniemy doceniać ich design, a to za sprawą świetnego połączenia mechanik z tematyką. Unikatowe zdolności postaci świetnie korespondują z ich designem. Jak ktoś ma skrzydła to poleci, jak ma trucizny to zatruje itp. To nie jest zbiór doklejonych obrazków do losowych mechanik. Podobnie jak w grze, tu wszystko się ze sobą zazębia. Bestiary of Sigillum to projekt bardzo przemyślany i dopieszczony.
Podsumowanie
Czy zatem Bestiary of Sigllum to gra dla każdego? Otóż w moim odczuciu jest to dość hermetyczny tytuł, któremu trzeba poświęcić trochę czasu by w pełni wykorzystać drzemiący w nim potencjał. Liczba zależności jest na tyle duża, że na pewno odstraszy to casualowych graczy. Nie jest to też gra do wyciągnięcia raz na rok, bo po prostu nie wykorzystamy tego, co jest tu schowane. Ale jeżeli znajdziemy kompana, który wsiąknie w tę grę razem z nami, czeka nas świetna dwuosobówka, która zapewni nam frajdę po: dziesięciu, dwudziestu, a nawet kilkuset partiach. Mam świadomość, że to jedna z tych gier, do których zawsze usiądę z wielką przyjemnością, nawet za kilkanaście lat. To taka gra, o której pewnie dowie się niewielkie grono, ale myślę, że każdy entuzjasta tego gatunku, będzie tą grą zachwycony.
Bestiary of Sigillum
Zalety:
+ świetna rozgrywka
+ olbrzymia zawartość
+ jakość wydania
+ styl graficzny
Wady:
– wymaga czasu, aby w pełni ją zrozumieć
– tryb czteroosobowy grywalny, ale nie rekomendowany
Dziękujemy firmie CrowD Games za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(6/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.