W maju przypadają nasze urodziny. Dzisiejsze kroniki zatem nie będą przeglądem miesiąca, lecz podzielimy się z wami tym, czym żyliśmy jako redakcja przez ostatni weekend świętując naszą 20-tkę. Chciałoby się napisać, że zagraliśmy w 20 gier, ale było ich więcej, a partii jeszcze więcej ;) Najlepiej ocenianą przez nas pozycją okazał się Trekking przez historię, Skymines oraz Wilki. Najsłabiej wypadł szybki fillerek pt. 5 Towers oraz …. Szczury z Wistar. A gdyby nie 10-tka Pingwina, który jest w niej zakochany, to do tej niechlubnej listy dołączyłaby również Pracownia snów.
Trekking przez historię
Dosyć prosta, ale za to niezwykle urokliwa gra, w której kolekcjonujemy różne historyczne wydarzenia. Każda dobrana karta musi być dołożona w rosnącym porządku chronologicznym. Jeśli nie spełnia tego warunku cała linia czasowa jest punktowana i resetowana. Oczywiście im więcej kart się w niej znajduje, tym więcej punktów zgarniamy. Dodatkowo zdobyte karty zapewniają różne żetony, które układane w odpowiednich konfiguracjach na planszetkach również punktują.
Trekking przez historię jest naprawdę zacnie wykonany (od grafiki, przez plastikowe żetony i planszę w formie maty) i… abstrakcyjny. Równie dobrze moglibyśmy zbierać karty z numerkami, ale dodanie do niej historycznej oprawy świetnie pasuje i nadaje smaczku. Opisy i fakty historyczne sprawiają, że gra się jeszcze przyjemniej!
Skymines
Kosmiczne tematy w grach planszowych jakoś niespecjalnie mnie pociągają, a gdy słyszę o inwestowaniu w akcje różnych firm, to uciekam na drugi koniec galaktyki. Nic więc dziwnego, że Skymines jakoś nigdy nie znalazły się na moim radarze. Przyjmując jednak zasadę, że we wszystko zagram przynajmniej raz, usiadłam do stołu i… cóż za zaskoczenie! Okazało się, że to świetna gra z ciekawym mechanizmem programowania ruchów i tworzenia talii na każdą turę. Połączenie area control i zarządzania ręką, w którym niby wszyscy mamy podobne możliwości, rozwijamy wspólnie te same punktujące elementy, a jednocześnie staramy się tak namieszać, by zyskać na tym więcej niż przeciwnicy. Mnóstwo akcji i opcji do wyboru sprawiają, że Skymines stają się angażującą łamigłówką. Chyba w końcu znalazłam grę o kosmicznych-ekonomicznych podbojach, którą chętnie dodam do swojej kolekcji.Wilki
Przepięknie wydana gra, w której sterujemy watahą wilków w walce o terytoria i zwierzynę. Budujemy swoją wilczą gromadę, jednocześnie próbując uszczknąć co nieco z ziemi niczyjej i terenów przeciwników. Trzeba jednak uważać, bo samotne wilki i niebronione jamy mogą stać się łatwym łupem. Teren, na którym możemy wykonać akcje zależny jest od widocznej strony dwustronnych kafelków terenu, które akurat mamy dostępne. Kluczową rolę pełni więc przyszłościowe planowanie. Wilki to gra mocno strategiczna, pozbawiona losowości. Wszystko zależy od nas samych, choć mam wrażenie, że spełnia się tu trochę powiedzenie: gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. Zagrałam z przyjemnością, ale bez gigantycznego zachwytu. Wydaje mi się, że gra zyskuje z kolejnymi partiami, gdy już w pełni wiemy co chcemy osiągnąć i łatwiej jest uniknąć błędów w strategii.Ewolucja
Kilka lat temu sprawiłam sobie egzemplarz tej gry, rozłożyłam ją raz i od tamtej pory pudełko kurzyło się na mojej półce. Między nami nie zaiskrzyło, ale Ewolucja miała bardzo dobre opinie, więc stwierdziłam, że pewnie czegoś nie zrozumiałam. Jednak w natłoku napływających nowości nie udało mi się już do niej wrócić. Dlatego z chęcią skorzystałam z okazji, aby ktoś inny wytłumaczył mi zasady i… znowu nie zaiskrzyło. Widzę plusy tej karcianki – można stworzyć naprawdę ciekawe gatunki, które są prawie nie do zjedzenia przez mięsożerców i rzucają się na pożywienie przed innymi, więc zawsze są wykarmione. Ale kilka dobrze uzupełniających się cech na kartach to za mało. Z czystym sumieniem przyjechałam do domu i odłożyłam mój egzemplarz na stosik do pozbycia się z kolekcji. Dla odmiany mnie się Ewolucja podoba. Wciąż tak samo. Choć przyznaję, że dużo zależy od losu. Jeśli ani razu nie dostanę na rękę karty z cechą „długa szyja” a pokarmu będzie niewiele, to niewiele mi przyjdzie z dobrze dobranych innych cech. Jeśli nie dostanę „współpracy” to boleśnie przekonam się jak szybko kończy się pożywienie przy wodopoju. Mimo to uwielbiam tworzyć swoje gatunki i uważam tę wersję Ewolucji za mniej krwiożerczą od jej karcianej wersji wydanej niegdyś przez G3. Jest tylko jedna łyżka dziegciu w tej beczce – trzeba dobrze znać grę, aby „bawić się” w tworzenie gatunku drapieżnego. To wielkie ryzyko. Może być przyczyną spektakularnego zwycięstwa jak i haniebnej porażki.Luna
Pan Feld stworzył kilka dobrych zaawansowanych planszówek, które jednak nie każdemu odpowiadają. Często są suche jak wiór i brzydkie. To w sumie dobre podsumowanie Luny. Podobno była tam jakaś historia, ale podczas uciekania przed złodziejem ją zgubiłam. Głównie staramy się sensownie przemieszczać nasze pionki na poszczególne wyspy, ponieważ każda daje nam jakiś żeton. Te z kolei są nam potrzebne do budowania świątyń, poruszania się na różne sposoby czy przekupstwa. Wprawdzie początek tłumaczenia zasad nie zachęca, bo w swojej turze możemy wykonać jedną z czternastu (!) dostępnych akcji, ale na szczęście są one na tyle logiczne, że po pierwszym przerażeniu przyszło zrozumienie, a potem już tylko wskakiwanie do wody i wracanie na wyspy. I tak w kółko. Zdecydowanie lepiej wyszły panu Feldowi Zamki Burgundii czy Trajan, ale Luna nie należy też do tych najgorszych. Najlepiej samemu spróbować, bo pewnie komuś przypadnie do gustu na tyle, aby dołączyć ją do swojej kolekcji.Coffee Rush
W tej grze zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Poczynając od mechaniki (typowej, ale dobrze działającej), przez tematykę (jakże mi bliską – gdyż moja córka pracuje jako barista w jednej z kultowych warszawskich kawiarni) po wykonanie, które roztopiło moje serce tak jak gorąca kawa roztapia gałkę lodów w filiżance. Przestawiając mepelka na planszy 4×4 zdobywamy surowce do wykonania zamówień: kawę, mleko, bitą śmietanę, wodę, karmel, czekoladę etc. A zamówień przybywa w tempie błyskawicznym, gdyż każde wykonane zamówienie generuje nowe zamówienia dla naszych oponentów. Z rundy na rundę zamówienia „spadają” coraz niżej, aż po czwartej spadną zupełnie i dostarczą nam punktów ujemnych. Wykonane zamówienia oczywiście punktują dodatnio, ale myk jest w tym, że możemy je „sprzedać” za rozwój naszej kawiarni. Co z kolei pomaga realizować kolejne zamówienia, bo dzięki temu zyskujemy więcej surowców i/lub możemy się sprawniej poruszać po planszy. Wisienką na torcie jest jednak to, że przygotowujemy różne warianty kawy/czekolady i innych napojów w prawdziwych miniaturowych filiżankach umieszczając w nich atrapy cudownie udające ziarna kawy, krople mleka tudzież kawałki karmelu. Ach, nie powiedziałam, że tych filiżanek jest tylko trzy a składników do napoju musi być dokładnie tyle ile trzeba. Zatem trzeba dobrze przemyśleć swoje posunięcia, bo już zrobienie dwóch kaw nie jest łatwe, a zrealizowanie za jednym zamachem trzech zamówień graniczy z cudem. To mój osobisty hit i odkrycie tegorocznego ZGRYWu.Szczury z Wistar
Moje największe rozczarowanie wyjazdu. Sprytne gryzonie zwiały z laboratorium i teraz walczą o przywództwo w stadzie. Stawiamy jednak na pokojowe rozwiązania, inteligencję, rozwój architektoniczny i tworzenie nowych, ułatwiających szczurze życie, wynalazków.Spodobała mi się mechanika rondla oraz ustalanie siły akcji za pomocą pomocników. Niestety mam wrażenie, że gra jest podatna na losowość (zwłaszcza w kartach) oraz efekt kuli śnieżnej. Zdarzało się, że komuś coś podpasowało i dostawał piękne kombo napędzające dalszą rozgrywkę, podczas gdy inny gracz mógł wykonać jeden, maleńki ruch.Przy rozgrywce czteroosobowej oczekiwanie na swoją turę wydawało mi się niemiłosiernie długie. Na pewno nie pomogło to, że wszyscy graliśmy po raz pierwszy, więc ruchy zajmowały więcej czasu. Być może po bliższym zapoznaniu się z grą i mniejszą liczbą graczy ocena podskoczyłaby oczko czy dwa w górę, ale na tę chwilę szczury mnie nie przekonały.
5 Towers
To najgorsza gra, w jaką zagrałam podczas tegorocznego zjazdu. I wcale nie dlatego, że byłam ostatnia. Licytacja daje ogromną przewagę pierwszemu i drugiemu graczowi, co powoduje, że przez wiele tur, a w skrajnym przypadku nawet przez całą rozgrywkę, możemy nie zebrać żadnej karty. Nie bez znaczenia jest także fakt, że nie lubię licytacji w grach ani tak dużej losowości, na którą nie mamy wpływu. Nie polecam. Fillerek, w który mogę zagrać z braku laku i tylko na czyjąś wyraźną prośbę. Jest mocno losowy, daje sporą przewagę pierwszemu graczowi i zupełnie mnie nie pociąga.Knarr
Ta niepozorna gra zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Nie ma w niej niczego innowacyjnego, ale zbieranie kart wikingów i profitów za każdym razem z całej kolumny danego koloru dawało mi sporo satysfakcji. Nie muszę jej mieć w kolekcji, ale gdy trafiła tam przypadkiem, to co jakiś czas wylądowałaby na stole. Jedna z gier, w którą bardzo chciałam zagrać ze względu na interesujący mnie temat. Okazało się, że wpada w kategorię lekka, łatwa i przyjemna – chętnie zagram ponownie. Ładnie prezentuje się na stole, a mechanika układania zdobytych kart wypraw, tak by dawały jak najwięcej bonusów przy każdym odpaleniu, niezwykle mi się spodobała. Lekka karcianka, w której z każdą kolejną zagraną kartą nasze kombosiki urastają w siłę. Uwielbiam takie klimaty. I te dylematy – rozbudować kombo czy je uszczuplić w zamian tworząc inne. W tej grze sztuką jest takie rozmieszczenie kart, aby kombosy same się „karmiły” a punkty zwycięstwa same wpadały z początkiem każdej rundy.
I jeszcze jedno – jeśli gra cię zainteresowała możesz spróbować swoich sił na BGA. Jest nawet dostępny samouczek i to w języku polskim.
Brzdęk! Katakumby
Brzdęk to jedna z tych serii, która jest na tyle znana i lubiana, że dorobiła się już kilku podstawek i dodatków. Natomiast ja aż do ostatniego weekendu nie miałam okazji w nią zagrać. W końcu się udało i muszę stwierdzić, że pozytywne opinie nie są przesadzone. Brakuje mi porównania do innych podstawek, ale wersja Katakumby mi się spodobała. Lubię deckbuildingi i całkiem nieźle sobie radzę w grach z tą mechaniką, więc to był pierwszy plus. Kolejnym jest zmieniająca się z każdą rozgrywką plansza. Nigdy nie wiemy, jak będzie ona wyglądała, ponieważ to gracze wychodząc poza kafelek dokładają nowy i sami decydują, w jaki sposób go obrócić. Wchodzenie w ciemno do podziemi ma sens, bo przecież skąd mamy wiedzieć, co czeka na nas w kolejnym pomieszczeniu? Gra nabiera dzięki temu więcej klimatu. Teraz muszę znaleźć czas na zagranie w pozostałe podstawki, aby wybrać tę najlepszą i na półce zwycięskie pudełko.Piramido
To całkiem przyjemna gra w układanie płytek, z których zliczamy odkryte symbole i staramy się je wykorzystać przy kolejnych poziomach naszej budowli. Chociaż Piramido jest przyzwoite, to na rynku znajduje się już tyle kafelkowych układanek, że trudno przebić się kolejnym tytułom przez ten tłum. Gdy będzie okazja, to mogę rozegrać kolejną partię, ale niestety przy takiej konkurencji nie wystarczy już być dobrą grą. Piramido dołącza więc do wielu innych planszówek, które są fajne, ale nie na tyle, abym rozważyła ich zakup.Pracownia Snów
Po porównaniach do Ostoi, która bardzo mi się spodobała, miałam nadzieję na poznanie kolejnej fajnej trójwymiarowej układanki. Niestety był to duży zawód. Może kolejne partie poprawiłyby moją ocenę tego tytułu, ale po pierwszej rozgrywce werdykt nie jest korzystny. Rzeczywiście ma wiele punktów wspólnych z niedawną premierą gry Rebela, bo w obu tworzymy trójwymiarowe układy na planszetkach, wypełniając w ten sposób zadania z kart, ale Pracownia snów jest przy Ostoi dosyć toporna, dłuży się i nie sprawia mi frajdy.
Dla mnie Pracownia snów jest szczytem ideału w swojej kategorii. Głębia decyzji, tryb familijny + tryb zaawansowany (właśnie ten graliśmy wprowadzając do naszego snu okruchy koszmaru), 4 fantastyczne dodatki oraz dwa mini-dodatki, które jeszcze bardziej komplikują grę wspinając się na poziom ekspercki. Ja w tej grze jestem zakochana. Niestety ma jeden minus – można się zawiesić podczas kalkulowania swoich ruchów, co przy czterech osobach może skutkować przestojami typu „to ja skoczę po fajki a potem zrobię kawę – zawołajcie mnie jak będzie moja kolej”. Dla dociekliwych na screenie obok mamy redakcyjny smaczek ;)
Ostoja
Jak już wyżej wspominałam, to tytuł, który bardzo mi się spodobał. Co turę wybieramy krążki losowo wykładane na polach i układamy je na naszej planszetce. Najlepiej, gdyby te same komponenty wypełniały warunki kilku kart i generalnie do tego staramy się doprowadzić. Do tego karty mają bardzo ładne grafiki, które z przyjemnością przejrzałam przed pierwszą rozgrywką. Jest to świetna pozycja rodzinna i już ma dosyć szerokie grono fanów, do którego i ja należę.Unmatched Dr. Sattler vs T-rex
Miałam już kiedyś okazję zagrać w jedną z części Unmatched. Chętnie usiadłam za sterami T-rexa i grało mi się całkiem dobrze, natomiast miałam wrażenie, że duży dinuś powinien być zdecydowanie mocniejszy. Wiele moich ataków było bez problemów bronionych przez przeciwnika, który był zwykłym człowiekiem. Niestety po wyczerpaniu mojej talii mogłam już tylko chodzić i się wykrwawiać, bo nie przewidziano nawet 1-punktowego ataku przy braku kart. Ta seria generalnie daje przewagę graczom, którzy znają swoje postaci. W tym przypadku szanse były wyrównane, bo nikt nie znał swojej talii. Okazało się, że dinuś musi przeć cały czas do przodu i atakować, bo bardzo szybko kończą mu się karty i potem nie może już niczego zrobić. Natomiast za największy plus uważam świetną i ogromną figurkę T-rexa. Ja tym razem grałam Dr Sattler i do pewnego stopnia zgadzam się z opinią Kasi. Wcześniej grałam T-rexem i chociaż wtedy wygrałam i ostatecznie skonsumowałam Dr Sattler i Dr. Malcolma na wieczorny posiłek, to miałam wtedy poczucie szło mi bardzo ciężko a wygrana była praktycznie kwestią przypadku – takiego a nie innego dociągu kart przez przeciwnika. Przeciwnika, którego życie ciągle się odradzało, a ja wciąż otrzymywałam rany, nie tylko od niego, ale też od samej siebie. Grając Dr Sattler miałam to samo odczucie – szłam przez grę z siłą i lekkością wodospadu, podczas gdy T-rex w pewnym momencie zaczął się bidny tak wykrwawiać, że jego śmierć była już tylko kwestią czasu. Jednak wydaje mi się, że nie musi to być kwestia złego balansu możliwości, a raczej trudności. T-rexem gra się trudniej, trzeba dobrze znać talie (obie) i wciąż mieć z tyłu głowy, że kluczowy jest czas – jeśli nie zadziałam szybko, to potem powoli się wykrwawię.Smoki z głębin
Brzydka okładka, ale jaka przyjemna rozgrywka! Nieco inna odsłona tetrisa, w której nie układamy płytek, ale odwzorowujemy kształty z kart przy pomocy głów i części tułowia naszych smoków. Nie możemy sąsiadować z własnymi bestiami, co wraz z postępem gry utrudnia znalezienie miejsca na planszy. Bardzo fajna propozycja dla dzieci i rodzin, w którą także chętnie zagram przy następnej okazji. A końcowy efekt na planszy wygląda naprawdę świetnie.Bamboo
Bamboo ani mnie nie zachwyciło, ani też nie rozczarowało. Taki średniak. Zapal kadzidło aby wykonać akcje, które dadzą ci kafelki potrzebne do ułożenia wzoru, który to wzór też musiałeś zdobyć poprzez wykonanie akcji. Do tego wszystkiego pamiętaj o przewagach w świątyni, które mogą ci dać pomocników (bonusy w trakcie kolejnych rund) oraz o tym, by twój dom pozostawał w harmoni (biada, jeśli twoja prawa strona będzie cięższa niż lewa). Ot, planowanie akcji, optymalizacja zasobów i tworzenie wzorów. Nic oszałamiającego, ale działa poprawnie.Blazon
Mega niszowy temat jakim jest tworzenie herbu. Tworzenie wzorów, wykonywanie misji, zdobywanie punktów. Fantastyczne wprowadzenie w świat heraldyki. I wszystko działa na medal. Jest tylko jeden szkopuł – dla kogoś, komu ten świat jest obcy wszystkie te elementy są absolutnie nieintuicyjne. Niemniej doceniam. Zagram, nie kupię. Ale gdyby już była w mojej kolekcji, to prawdopodobnie zostałaby tam na zawsze.Wędrujące wieże
Jedna z lepszych gier imprezowo-rodzinnych, w jakie grałam. Już w mojej recenzji podkreślałam, ile frajdy dają rozgrywki i nadal podtrzymuję tę opinię. Dużo zabawy i śmiechu przy zaginionych mepelkach i negatywna interakcja, która nie powoduje kłótni i rozwodów. Wprawdzie sześcioosobowa rozgrywka, którą mieliśmy podczas zjazdu to dla mnie już za duży tłum, ale sama gra nadal bawi mnie tak samo jak przy pierwszej rozgrywce. Wędrujące wieże rewelacyjnie mi „podeszły”. Łącząc w sobie mechanikę noszenia innych na karku rodem z Pędzących żółwi lub Przebiegłych wielbłądów z elementami memory oraz negatywną interakcją sprawia, że gra jest idealną imprezówką. Sześcioosobowa rozgrywka to ocean negatywnej interakcji. Ale dzięki mniejszej liczbie meepli łatwiej było ogarniać gdzie się schowały nasze pionki. Jestem bardzo ciekawa jak gra działa w mniejszym składzie i jeśli tylko nadarzy się okazja nie omieszkam spróbować.Nova Luna
Abstrakcyjna układanka, którą lubię mimo braku klimatu, sensownego tematu i dziwnej oprawy graficznej. Może nie jest najlepsza w swojej kategorii, ale zasady układania sąsiadujących ze sobą płytek tego samego koloru wymuszają nieco inny sposób myślenia przy planowaniu niż inne tego typu układanki. Gra na pewno nie zauroczy każdego, ale moim zdaniem jest w niej coś, co wyróżnia ją spośród wielu podobnych planszówek.Podziemne Imperium
To karcianka, do której wróciłam po długiej przerwie. Jest to pasjans, w którym nikt nikomu nie przeszkadza, każdy gra dla siebie i w zasadzie moglibyśmy w ogóle nie rozmawiać ze współgraczami, gdyby nie wspólne odkrywanie wydarzenia na początku rundy i dostosowywanie się do jego opisu. Grało mi się przyjemnie, chociaż z perspektywy czasu stwierdziłam, że grając tuż po premierze, gdy tytuł był dla mnie nowy, podobał mi się bardziej. Bardzo miły pasjansik, w którym każda kolejna karta odpala nie tylko siebie, ale też karty leżące nad nią. Czyli znowu mniejsze i większe kombosy do wykręcenia. Jedno mnie tylko uwierało – gra trwa tylko 10 rund, a to oznacza, że jak już się rozkręcę a moje kombo zaczynają żyć swoim życiem – gra się kończy ;)
Terraformacja Marsa: Gra Kościana
Brian Boru
Jednoczymy Irlandię poprzez podboje militarne, zdobycie poparcia kościoła oraz intratne kontrakty małżeńskie. Ta gra to ciekawe i nietypowe połączenie area control i zbierania lew. Wszystkie posunięcia determinowane są za pomocą zagranych kart. W zależności czy wygramy czy przegramy karciany pojedynek, mamy do dyspozycji inne akcje. Niejednokrotnie zależy nam na tym by specjalnie przegrać. Pomimo późnej pory i wcale nie takiej prostej rozgrywki grało mi się niezwykle płynnie, a czas upłynął zaskakująco szybko. Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. Chętnie wrócę do tej gry przy innej okazji, żeby sprawdzić, czy takie pozostanie po większej ilości partii.Boule (Petanque)
Jedyna na tym wyjeździe gra plenerowa. Gdyby przenieść ją na stół, to pewnie byłaby to pstrykanka (coś jak np. Crokinole). Na zewnątrz jednak będziemy rzucać i to dość ciężkimi kulami tak, aby filnalnie kula naszego zespołu znalazła się jak najbliżej myszki. Fajne – o ile wszyscy gracze mniej więcej tak samo dobrze (albo tak samo źle) celują. Na kolana mnie nie rzuciła, ale na pewno nie odmówię kolejnej rozgrywki, jeśli Marek ją przywiezie na kolejny ZGRYW ;)