Październik miesiącem Essen Spiel. I choć na tradycyjnym jesiennym stole ZGRYWu 6.5 zagościły pozycje z Essen, to jednak nie były one motywem przewodnim. A motto tegorocznego jesiennego spotkania brzmiało: jak pięknie się różnimy!
Commisioned (2016)
Biblijny co-op, który – mimo naszych obaw – okazał się całkiem niezłym co-opem (niewiele jest gier opartych na Biblii, które są naprawdę dobre). Nie udaje Pandemii, ma kilka scenariuszy (inne są warunki zwycięstwa) a jedynym większym (choć klimatycznie uzasadnionym) naszym zastrzeżeniem było to, że rzut kostką determinował czy będziemy mogli ze sobą rozmawiać czy też nie.
W skrócie – wysyłamy naszych apostołów i misjonarzy aby zakładali kościoły chrześcijańskie po całym ówczesnym znanym świecie.
Graliśmy pierwszy scenariusz, który jak mniemam był scenariuszem łatwym, wprowadzającym. Wygraliśmy. Ale z trudem. Można by rzec – ostatnim rzutem na taśmę. Już zacieram ręce na myśl o kolejnych, tych trudniejszych. Bo chyba nie będzie tak łatwo.
Ja mam podobnie, tylko trochę odwrotnie. Słyszałem od lat, że Commissioned to jest ta jedna jedyna „dobra” gra chrześcijańska (nie uwzględniając pozycji stricte polityczno-historycznych (vide Here I Stand), gier które religię mają po eurowemu gdzieś tam w głębokim tle (vide wszystkie pozycje o budowaniu opactw i kościołów), no i chyba jeszcze sprzed pojawienia się Ierusalem). No i jest… ok. Faktycznie, widać tu wyglądającego zza rogu Pandemica, chociaż zamiast likwidować kosteczki w miastach staramy się zasypać nimi całą planszę.
Problem z porównaniami do Pandemica jest taki, że Pandemic jest grą pełną napięcia, w której katastrofa czai się niemal za każdą ciągniętą kartą. A Commissioned? Może odrobinę tego napięcia faktycznie było pod sam koniec. Grę niby można przegrać w środku partii, ale nawet się do tego nie zbliżyliśmy, a wszyscy graliśmy pierwszy raz. Można też przegrać nie zdążając zrealizować warunków zwycięstwa przed wyczerpaniem się talii – ale ponownie, nie przegraliśmy, mimo że byliśmy debiutantami i musieliśmy wykonywać sporo nieoptymalnych ruchów.
Więc tak, Commissioned to dobra gra – na tle tych wszystkich pozycji chrześcijańskich, które na poważnie biorą szerzenie wiedzy i ewangelizację, ale zupełnie nie przykładają się do bycia solidnymi planszówkami. Ale porównując na chłodno gameplay z konkurencją – tylko poprawna. Nieszczególnie ciągnie mnie do kolejnej partii.
Wrażenia, jak pisała Jenny, po pierwszym, podstawowym scenariuszu.
Najtrudniejsze doświadczenie wyjazdu. Bardzo chciałem, żeby to była dobra rzecz, bo temat jest mi bliski, ale to jest bardzo nierówna gra. Zbyt uproszczona w paru miejscach a w innych z kolei zbyt skomplikowana. Nie rozumiem, jak można wpaść na pomysł, że kupowanie kart w ciemno sprawdzi się w tej grze typu deckbuliding. Bardzo irytujące było też to, że dwóch rundach na trzy zagrywałeś karty tylko po to by inna osoba je nie wykorzystała, zazwyczaj i tak sobie sama radziła.
Biblios (2007)
Dziwna gra. Nietypowa mechanika. Najpierw dzielimy między siebie karty w dość sprytny sposób, by potem (w drugiej części gry) za ich pomocą móc (ale nie musieć) licytować te, które zostały odrzucone. Na koniec sprawdzamy kto ma przewagi w danym kolorze i ten tylko punktuje – a ile, to prawie do końca gry nie wiadomo, bo liczba punktów za poszczególne typy kart będzie się zmieniać w trakcie gry. A końcowe wyniki to np. 3 pkt, 7 pkt. 0 pkt ;)Nie jest to gra zła, ale żeby się przy niej dobrze bawić trzeba do niej podejść na luzie. I trochę ją poznać, aby wiedzieć kiedy i za ile warto licytować.
Wspomnienia Na sprzedaż były przy Biblios nie do wyrzucenia z głowy. W pierwszej rundzie draftujemy, w drugiej licytujemy się o przewagi tym, co wydraftowaliśmy. Draft jest dość losowy. Licytacja jest o tyle ciekawa, że tym, co wylicytujemy możemy licytować się w kolejnych kolejkach, a na końcu rozliczamy pięć przewag (kolorów) tak, że tylko zwycięzca dostaje jakiekolwiek punkty.
Kolory są jakieś źle dobrane i niespójne (być może to wpływ całkiem ładnych ilustracji, które dominowały kolorystykę karty maskując jej „mechaniczny” kolor), więc ciągle mi się myliły
W tego typu gry można grać na poważnie, licząc wszystkie karty (a nie wszystkie się da, w szczególności te, które będziemy licytować w drugiej rundzie są nam w większości nieznane) i zapamiętując, co do kogo poszło. Ja tak nie gram, nie bawi mnie to zupełnie. Pozostaje, jak wspomniała Jenny, podejścia na luzie – w którym coś tam się wydarzy i ktoś ostatecznie wygra. Sympatycznie, jako przerywnik do niezobowiązującego zagrania, ale aktywnie dążył do tego nie będę. Wolę Na sprzedaż.
Klasyczna gra karciana, która od wielu lat stoi na mojej półce. Po odświeżeniu po 10 latach niestety nie zachwyca już tak, jak kiedyś, gdyż teraz mamy znacznie większy wybór gier karcianych. W tym stylu For sale działa sprawniej i mam wrażenie, daje większą kontrolę.
Pioneer Rails (2023)
Typowa wykreślanka, na optymalizację przestrzenną, z pięknym wykonaniem i kilkoma pomysłami na urozmaicenie rozgrywki. Zagraliśmy w mniej czytelną mapę (zielona), ale druga, utrzymana w kolorach beżowych, pozwala lepiej kontrolować wizualnie rozgrywkę. Przed grą myślałem, że wybór kart w stylu pokera będzie miał większe znaczenie, ale jednak najważniejszy jest to tylko smaczek podkreślający tematykę.
Sama wykreślanka mi się podobała, dużo kombinowania, możliwości i zależności. Ale mapa i jej słaba czytelność (nie tylko to co na niej było wydrukowane, ale też zaznaczanie ołówkiem samej trasy totalnie nikło wśród druku) zabiła prawie cały fan z rozgrywki.
Evolution: Another World (2024)
Wreszcie jakiś tytuł z Essen :). To zdumiewające jak taka niewielka, słabo oceniana gra z 2010 roku (raptem 6.2/10 – mowa o Ewolucji: Pochodzenie gatunków) doczekała się tylu reimplementacji. W 2014 roku Ewolucja (wydana u nas przez Egmont w 2017 i oceniana na 7/10), Evolution: Climate z 2016 (ocena 7.5/10), Evolution New World (2023 rok i ocena 7//10) i jeszcze kilka innych (mniej udanych, albo dopiero planowanych jak np. Nature (2025)). I w końcu Evolution: Another World. Tak czy owak, coś musi być na rzeczy, skoro kolejne ewolucje powstają jak grzyby po deszczu.Gra jest bajeczna. Śliczna. I krwiożercza. O ile ktoś się zdecyduje pójść w gatunki drapieżne. A w tej wersji zdecydowanie się to opłaca dużo bardziej, niż w wersjach poprzednich. Bo w poprzednich gatunki mięsożerne nie mogły się żywić u wodopoju, a tu nie ma tego ograniczenia. No chyba, że czegoś nie doczytaliśmy w zasadach…. ;)
W każdym razie – krew się lała często i gęsto.
Kolejna wariacja na temat Ewolucji. Tym razem jednak przenosimy się do fantastycznego świata pełnego dziwnych stworzeń. Grafiki są naprawdę magiczne i świetnie prezentują się na dużym, choć trochę nieporęcznym formacie kart. Aż trochę szkoda, że pomimo dwóch cech przypadających na kartę, dostajemy tylko jedną ilustrację.Mechanicznie niewiele różni się od swoich poprzedniczek. Nadal tworzymy nowe gatunki nadając im specjalne cechy. Nadal głównym celem jest zdobycie pożywienia – choć w tym przypadku zamieniono je na energię potrzebną do transmutacji. Tym co odróżnia Evolution: Another World od poprzedniczek jest o wiele szybsza rozgrywka, bo spokojnie możemy zmieścić się w około 30 minutach gry. To bardziej rodzinna, uproszczona wersja, w której wystarczy transmutować trzy istoty by wygrać. Jak na rodzinny tytuł jest jednak dosyć krwiożercza. Stworzeń co prawda nie zabijamy, ale tworzenie atakujących gatunków wydaje się być niezbędne do wygranej.
Nefertiti (2008)
W grze wcielamy się z przedstawicieli wyższych warstw społecznych Starożytnego Egiptu. Będziemy wysyłać nasze sługi na targ aby zdobywały cenne podarki, które my potem zaprezentujemy faraonowi Echnatonowi (oby żył wiecznie!) – aby ten mógł je z kolei ofiarować swojej królowej, Nefertiti.Na tym klimat się kończy. To typowe, suche euro z mechaniką licytacji, worker placement i set collection. Wysyłamy robotników na targowiska, a w momencie ich zamknięcia (gdy spełnione zostaną określone warunki) dokonujemy zakupu upatrzonych drobiazgów. Lub zdobywamy pieniądze, które pojawiły się na tym targowisku po (obowiązkowej) transakcji zwycięskiego sługi. Najciekawsze elementy to:
– ograniczone fundusze (jak ich nie ma na danym targu, to ich nie weźmiemy)
– sługa (meepel), który zaoferuje najwięcej jest zobligowany do zakupu. Pozostali (mogą to być również meeple tego samego gracza, który wygrał licytację) mogą kupić lub wziąć kasę.
– wartość podarków jest zależna od tego, ilu graczy posiada w swoich zasobach taki sam podarek.
Las Vegas Royale (2019)
Świetna gra. Poza tym, że niektóre plansze trudno nam było zinterpretować, to gra okazała się rewelacyjna. Rzucamy kostkami, przyporządkowujemy je do określonych pól, kto ma więcej, ten wygrywa. No prawie jak w prawdziwym kasynie. Trudno napisać coś więcej po jednej rozgrywce, ale gra naprawdę mi się spodobała. Jako gra – dla jasności – imprezowa. Bo jeśli szukacie ciężkiego euro, to zdecydowanie nie ten adres.
Znany klasyk w nowej odsłonie, jakże brzydkiej odsłonie. Dodatkowe plansze nawet ciekawie wzbogacają grę ale jednocześnie ją wydłużając. Zatem zastanawiam się, czy nie wolę jednak oryginału, który był szybki i nieskomplikowany.
Tajuto (2019)
Po Tajuto spodziewałam się czegoś więcej. Bardzo zaskoczył mnie rozstrzał punktów medytacji (swoistej walucie w tej grze) i przez 2/3 rozgrywki zastanawiałam się, co poszło nie tak, że ja tych punktów jakoś nie mogę uzbierać. Z drugiej strony – pomysł jest zacny a jednocześnie stary jak świat. Zbieramy punkty medytacji, żeby za nie kupować kolejne kafelki – to od nas zależy, czy zaiwestujemy od razu w punkty zwycięstwa, czy w płytki, które usprawnią nam kolejne zakupy albo inne możliwe akcje.Kolejna piękna gra z ciekawym tematem. Niestety, losowość doboru poziomów pogody jest na tyle irytująca, że psuje całą rozgrywkę, więc nie chciałbym wracać do niej po raz kolejny. Niby można tam wyczuć wielkość poszczególnych elementów wiec niejako masz ciut kontroli ale różnice pomiędzy brakiem odpowiednio koloru a tym optymalnym jest dla mnie zbyt duża.
Cleopatra and the Society of the Architects: Delux Edition (2020)
Bruno Cathala & Ludovic Maublanc to duet, którego przedstawiać nie trzeba. Gra jest warta zauważenia. Jest to wersja poprawiona starszej siostry z 2006 roku. I nie chodzi tu wcale o aspekt wizualny (choć on też swoje robi) co o kilka smaczków mechanicznych ograniczających jej losowość. Nie oznacza to, że jej nie ma wcale, ale jednak można na nią w pewnym sensie wpłynąć. Trochę tak jak w dice manipulation, gdy wydajemy zasoby, aby zmienić wynik na kości. Tutaj najczęściej decydujemy się na przyjęcie kilku żetonów korupcji, aby np. uzyskać zniżkę przy budowie pałacu – na wypadek, gdyby rzemieślnicy lub wymagane surowce nijak nie chciały nam przyjść do ręki.Niestety muszę też wbić szpilę. Układanie wszystkich elementów w pudełku po zagraniu jest…. dramatem. Mimo, że dostajemy instrukcję jak to zrobić. Gdyby nie Ania, to chyba nie udałoby mi się tego złożyć do kupy.
Po pierwsze – wow – jak ta gra wygląda! Na stole prezentuje się zjawiskowo: obeliski, sfinksy, rzeźbiona brama i ściany, dwupoziomowa kondygnacja, na której sami będziemy tworzyć kolorową mozaikę – raj dla wszystkich wielbicieli plastiku. Minus? Zajmuje dosyć dużo miejsca na stole i na pierwszy rzut oka może wydawać się bardziej zabawką niż grą, tym bardziej że mechanicznie wcale nie jest skomplikowana. Zbieramy karty, żeby wymienić je na poszczególne elementu i przyczynić się do rozbudowy pałacu. Każdy z nich wymaga jakiegoś konkretnego zestawu. Jeśli mamy pecha w dociągu z pomocą przychodzą karty jokerów i akcje specjalne (np. obniżające ilość potrzebnych surowców czy ludzi). Użycie którejkolwiek z tych opcji kosztuje nas żetony korupcji zabierające punkty na koniec gry. Istnieją oczywiście sposoby, by tę korupcję mitygować, ale nie należy za mocno szaleć, bo można naprawdę dużo stracić.Pierwsza partia bardzo udana, choć zastanawiam się nad powtarzalnością. Elementy pałacu punktują w zależności od siebie, więc kolejność ich budowania w każdej rozgrywce będzie podobna. Wydaje mi się również, że mozaika będąca jedną z dwóch rzeczy pozwalających obniżyć korupcję, będzie od samego początku gry zawsze najbardziej oblegana.
Znaczkomania (2024)
Na początku byłam trochę zdegustowana fazą przygotowania podczas każdej rundy. Trzeba wyciągnąć odpowiednią liczbę właściwych znaczków, poprawnie je zorientować – czy mają być odkryte/zakryte, do tego dojdzie kilka kart, które trzeba przeczytać. Wydawało mi się to lekko upierdliwe. Jednak po rozegraniu całej gry niedogodności tej fazy nieco przybladły. Spodobał mi się sposób zdobywania znaczków. To, że wybraliśmy je w fazie pierwszej, nie oznacza, że do nas finalnie trafią. Korzystamy bowiem z mechaniki – ja dzielę, ty wybierasz. A układanie mozaiki z kafelków aby zapunktować możliwie wysoko było naprawdę super.Graliśmy w 5 osób i to głównie dlatego faza przygotowania była tak upierdliwa. Z drugiej strony – duża liczba graczy gwarantuje duże możliwości wyboru (o ile zadba się o to, by stać się pierwszym graczem). Złotego środka nie ma ;) ale gra jest na pewno warta zauważenia.
Doceniam niszowy temat i ciekawy pomysł na układankę przestrzenną. Świetne wykonanie i interesujący koncept punktowania trzech z czterech wybranych rzeczy. Niestety, system doboru i podbierania znaczników psuje całą rozgrywkę, przez co nie mam ochoty do niej wracać. Przykładem może być jedna wymiana, w której gracz zdobył minus jeden punkt, a przeciwnik 18. Wiadomo błąd początkującego, które umieścił dwa złote znaczki w jednej grupie ale jedno z wrażeń po pierwszej rozgrywce było to, że różnica punktowa na znacznikach są zbyt duże w porównaniu co można uzyskać w pierwszym czy drugim punktowaniu za cała kolekcję .
Dandelions (2022)
Temat jest świetny, a wykonanie przepiękne, ale im dłużej gram, tym bardziej mam wrażenie, że to gra gra mną, a nie ja w nią.
HIT ! (vel. Gluty)
Zwana również No Mercy ! – ujrzała światło dzienne w 2021 roku. To gra Rinera Knizii – w Polsce wydana przez Pink Frog pod tytułem Gluty. Rewelacyjna gra imprezowa. Push your luck. Im więcej ludzi, tym bardziej zabawowa a mniej rodzinna, bo nie ma opcji, żebyś nie stracił prawie wszystkich kart, które masz przed sobą ;)Typowa gra karciana z prostymi zasadami i szybkim tempem rozgrywki. Fajniejszy temat niż w polskim wydaniu. Brakuje mi jedynie jednej lub dwóch zasad, które przełamałyby rutynę tur, co często Knizia robi.