El Dorado – to legendarna kraina w Ameryce Południowej, pełna złota, jak również temat bardzo znanej i lubianej gry planszowej. Wyprawa do El Dorado autorstwa Reinera Knizi została wydana w Polsce w 2019 r. dzięki wydawnictwu Nasza Księgarnia. I odnoszę wrażenie, że to jedna z tych gier, którą zna chyba każdy. Gra była w następnych latach wspierana dodatkami (Demony Dżungli oraz Mokradła i Smoki), a także promkami. Mimo wszystko uważam, że to liczne atuty tej prostej gry utrzymały ją przy życiu. Wciąż pojawia się na stołach, często w gronie rodzinnym albo jako planszówka wprowadzająca do gier bez prądu.
Po kilku latach mogło się nam jednak ograć ściganie się do El Dorado i przyszedł czas na nową odsłonę tej kultowej gry. Oto przed nami Wyprawa do El Dorado – Złote Świątynie! To samodzielna gra, którą możemy połączyć z pierwszą wersją. Zobaczmy w czym jest podobna i czym różni się od siostry! Zapraszam.
Zachować tożsamość
Oczywiście zawsze miło jest spotkać się w grze z czymś, co jest nam już dobrze znane. Złote Świątynie czerpią pełnymi garściami z Wyprawy do El Dorado. Mamy tu sprawdzony trzon rozgrywki jakim jest wyścig do określonego punktu, napędzany zagrywanymi kartami z naszej indywidualnie budowanej talii. Mamy ponownie talię startową i rynek kart do nabycia. Karty są oczywiście inne, ale ikonografia jest czytelna i większość kart intuicyjnie rozumiemy, jeśli znamy pierwszą grę podstawową. Mamy do czynienia z taką samą strukturą tury (zagranie kart, odłożenie, dobranie do 4), podobne są również zasady przemierzania terenu.
To, co zachowano w Złotych Świątyniach z Wyprawy do El Dorado, to te składniki, które świadczą o tożsamości gry. Grając w Złote Świątynie czujemy się jak podczas rozgrywek w Wyprawę. Tyle że w wersji bardziej intrygującej, wprowadzającej świeżość, wynikającą z nowych wyzwań. W dobie tylu nowości na rynku gier planszowych, obszernych instrukcji – bardzo relaksującym doświadczeniem jest zagranie w coś nowego, a jednocześnie już znanego. I takie też były moje rozgrywki w El Dorado. Przede wszystkim bardzo odprężające! Co zatem nowego na nas czeka w Złotych Świątyniach?
Zaskoczyć nowością
Największym novum w Złotych Świątyniach jest możliwość wyboru kierunku podróży! I nie chodzi tylko w wybór trasy. To dużo więcej! To decyzja, w który z trzech kierunków świata udać się najpierw. Tym razem naszym zadaniem będzie bowiem zebranie 3 klejnotów, umieszczonych w świątyniach na 3 skrajnych polach mapy i powrót do wyjścia (opuszczenie El Dorado). Nie jest to już zatem szaleńczy wyścig wszystkich graczy w tym samym kierunku. Jest to szaleńczy wyścig w dowolną stronę, z obowiązkiem zaliczenia każdego z trzech punktów kontrolnych. Dzięki temu na planszy jest nieco luźniej, ale wciąż w wąskich przesmykach możemy się nieco poblokować.
Złote Świątynie zawierają też nowy typ teremu – ruiny (oznaczone pochodniami). Ba! Zajmują one większość planszy. Więcej struktur terenu to więcej aspektów do przemyślenia. Szczególnie, że w grze mamy 3 kafle prowadzące do świątyń, które nieco się od siebie różnią. Mimo iż rządzą ruiny, to dostrzegamy, że jeden kafel zawiera jednak nieco więcej terenu dżungli, a inny więcej rzek albo wiosek. Możemy zatem przyjąć strategię dopasowywania talii do najbliższego kierunku podróży. Idąc po klejnot, do którego droga wiedzie przez dżunglę – nabywany więcej kart właściwych dla tego terenu. Gdy już pokonamy ten odcinek, możemy starać się pozbyć z talii kart właściwych dla dżungli, w miejsce kart pasujących do kolejnego fragmentu podroży. Podoba mi się ten nowy aspekt planowania. Jest trudniej, ciekawiej.
Nowością są również pola ze strażnikami. To coś na zasadzie pól interakcji. Gdy zatrzymamy się przy takim polu, poniesiemy jakieś negatywne konsekwencje, albo… pomożemy przeciwnikom, np. będą mogli dobrać dodatkową kartę lub odrzucić kartę z talii. A wiemy, że przy deck buildingu to nie lada gratka! Żetony realnie wpływają na decyzję o tym, czy na pewno warto przy nich przejść.
Wielka wyprawa
Dla graczy chcących przeżyć większą, a zarazem spójną fabularnie przygodę przygotowano wariant rozgrywki, w którym łączymy Złote Świątynie z Wyprawą do El Dorado i wyruszamy na… Wielką Wyprawę! Najpierw przemierzamy tereny z pierwszej części, by dotrzeć do El Dorado, a następnie tereny ze Złotych Świątyń (czyli wewnątrz El Dorado). Przyznam, że bałam się tego wariantu. Obawiałam się, że będzie to przerost formy nad treścią, a rozgrywka będzie się dłużyć. Na szczęście okazało się to przygodą z nowymi doświadczeniami z gry.
Rozgrywkę zaczynamy na terenach związanych z pierwszą wersją gry, a zatem pierwszą połowę podróży przemierzamy przez dżunglę. W talii startowej nie mamy jednak kart związanych z tym, co pojawi się dalej. A na horyzoncie już widzimy tereny ruin. Albo zdążymy sobie dobrze przygotować talię na nadchodzące tereny, albo nic tu po nas. Po drodze dobrze by było jeszcze zrzucić zbędne karty dżungli, bo po wejściu na tereny ze Złotych Świątyń będą często tylko zapychały rękę. Okoliczności te budzą w nas dylematy. Z jednej strony chcemy nabywać karty zielone, optymalizujące ruchy przez dżunglę. Ale w którym momencie gry zacząć budować talię na kolejny etap podróży? Może warto tak zaplanować trasę, aby wejść do obozu i usunąć z talii karty będące tylko balastem? Jak to optymalizować, skoro mamy dwie tak różne drogi?
We Wielkiej Wyprawie naszym zadaniem będzie zdobycie tylko 2 klejnotów i opuszczenie El Dorado przed innymi. Skrócenie mapy ze Złotych Świątyń o 1/3 to bardzo trafiony zabieg, który zapobiega poczuciu, że gra się dłużyć. Oczywiście, dla chętnych zawsze pozostaje możliwość wprowadzenia home rules i rozegrania gry na okrutnie wielkiej mapie, ale jeśli nie jesteśmy eldoradowymi szaleńcami, taka gra może być jednak nużąca.
Szczególnie polecam rozgrywkę 2-osobową. Wówczas po planszy poruszamy się dwoma poszukiwaczami i każdy z nich musi opuścić El Dorado, aby wygrać. Gra idzie wówczas bardzo sprawie. Dodatkowo podoba mi się możliwość ruszenia na przód jednym z poszukiwaczy tak, by dotarł na kafle z ruinami, pozostawiając drugiego poszukiwacza na terenach z dżunglą. Skutek jest taki, że gdy nam się „nie wylosuje” pod ruchy na ruinach, możemy użyć karty na ruch drugim poszukiwaczem. Dzięki temu tura jest efektywniejsza.
Podsumowanie
Wyprawa do El Dorado – Złote Świątynie to nowe oblicze czegoś, co już dobrze znamy. Gra utrzymuje to, co najlepsze z jej poprzedniczki, ale jednocześnie odczuwalnie odświeża rozgrywkę. Uczucie wyścigu jest podobne, ale mamy więcej decyzyjności. Nie tylko wybieramy trasę, ale również cel podróży. Być może gra oferuje nieco mniej blokowania (gdy poszukiwacze pójdą w innych kierunkach), ale dodaje interakcji w formie strażników. Poza tym nie uświadczymy negatywnej interakcji, co sprawia, że gra jest bezstresowa i na pewno sprawdzi się w gronie rodzinnym.
Rozgrywka wciąż przebiega dynamicznie. Po zagraniu kart od razu dobieramy nowe i w turze innych graczy już planujemy swój kolejny ruch. Często można się zaskoczyć, że po kilku sekundach znów jest nasza kolej!
W Złotych Świątyniach mamy większe różnice w czasie dotarcia graczy do celu (osiągnięcia zwycięstwa w grze). W Wyprawie do El Dorado rozgrywki częściej kończyły się remisem. Większe rozbieżności w ukończeniu gry wynikają z większej ilości utrudnień i decyzji w grze. Czasem nam się karty nie ułożą. Czasem wydłużmy podróż, by uniknąć strażnika. Grając z palisadami mamy większe trudności z przebyciem niektórych odcinków. Bardzo mi się to podoba, że różnice w efektywnym rozegraniu partyjki są bardziej widoczne.
Przyznaję, że również budowanie talii w Złotych Świątyniach bardziej przypadło mi do gustu. Uważam, że możliwości płynące z kart są większe, a silniczek szybciej się rozkręca. Złote Świątynie, podobnie jak Wyprawa do El Dorado to gra doskonale się skalująca. Najbardziej przypadły mi do gustu rozgrywki w 4-osobowym gronie. Wówczas dużo się działo, często dochodziło do mikroblokowania się na pewnych odcinkach trasy, a wnioski z szacowania kto wygrywa były mniej oczywiste niż w pierwszej wersji gry, gdzie ramię w ramię ścigamy się w jednym kierunku.
W mojej ocenie obie gry spełniają podkładane w nich oczekiwania, ale mając możliwość wyboru, chętniej usiądę do nowej, nieco trudniejszej wersji ;)
Plusy:
– piękna kolorystyka gry (Vincent Dutrait, wiadomo),
– doskonały stosunek jakości do ceny,
– niski próg wejścia,
– mechaniki dobrze powiązane z tematem
Minusy:
– bardziej odczujemy, że to wciąż ta sama gra co Wyprawa do El Dorado, niż zaskoczymy się nowymi elementami (chociaż czy to jest minus…? zależy od oczekiwań)
Grę Wyprawa do El Dorado - Złote Świątynie kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Nasza Księgarnia za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
Czas rozpocząć poszukiwania, kompani! Niech żyje przygoda! Czekaj, niech ja tylko… karty przetasuję…