Europa Universalis: The Price of Power od Aegir Games.
Oto i ona! Kolejna gra komputerowa, która podczas swojej podróży wysiadła na chwilę na przystanku Planszówkowo.
Przeniesiona z monitorów na stoły Europa Universalis: The Price of Power nie bierze przy tym jeńców. Nie znajdziemy tu uproszczeń, ani dróg na skróty. Gra wiernie oddaje większość pomysłów i mechanizmów znanych z pierwowzoru, oferując graczom głęboką, strategiczną symulację. I to ostatnie słowo nie jest tu przypadkowe. Czy jest tu za dużo gry w grze? Czy może taka jest… cena władzy?
Zwaśnione narody
Europa Universalis: The Price of Power stoi gdzieś pomiędzy klimatem dudes on a map, strategią, a grą cywilizacyjną. Przed nami rozpościera się mapa Europy i fragmentów Nowego Świata. Poprowadzimy tu jeden z imperialnie nastawionych narodów przez trzy wieki historii, od wielkich odkryć, przez absolutyzm, aż po rewolucje. To nie lada zadanie – i gra wcale nie kryje się ze swoimi ambicjami.
Rozgrywana na przestrzeni szeregu rund, opierać się będzie na kilku następujących po sobie fazach. Po dobraniu nowych kart gracze będą wykonywać swoje akcje, aż wszyscy spasują. Potem nastąpi „obsługa komputera” – wykonamy ruchy NPC (innych narodów), pojawią się rebelie, okupowane miasta, społeczne niepokoje. Wszystko to będzie konsekwencją naszych działań: napadów na miasta czy ataków na państwa o odmiennych poglądach religijnych. Cokolwiek zrobimy na mapie – spowoduje reakcję. Krainy i narody nieobsługiwane przez graczy mogą nas atakować albo nam pomagać, jak to w prawdziwym świecie bywa.
Po fazie dochodów i odchodów – jak utrzymanie wojsk – runda zakończy się i, być może, rozpocznie kolejna.
Historyczne ambicje
Każdy z zawartych w grze scenariuszy rysuje nam sytuację historyczną i ustawienie początkowe. Kierunek naszej grze nadadzą też wybrane frakcje, pasujące do aktualnego scenariusza, a także prywatne i ogólnodostępne misje. Z każdym dołączającym do rozgrywki graczem pojawią się nowe frakcje i narody. Jasno zaznaczony będzie warunek ukończenia scenariusza, choć o zwycięstwie i tak zadecydują punkty. Te zdobywamy np. za osiąganie kamieni milowych naszej nacji – jak opracowywanie idei czy kolonizacja Afryki i Dalekiego Wschodu.
Każdy scenariusz możemy tu ukończyć każdą z biorących w niej udział frakcji. Regrywalność jest więc ogromna, co przy grze tej skali jest szczególnie istotne.
Wiele mechanizmów zapożyczonych jest wprost z gry – będą więc niemal intuicyjne dla tych, którzy w nią grali wcześniej. Rozgrywka z początku może przytłaczać. Szybko jednak wyłania się z niej napędzający wszystko silnik – realizacja misji. A nasze możliwości definiują trzymane w ręku karty. Akcje mają swój logiczny wkład w poszczególne ich elementy, choć przyznam, że jest tu „dużo rzeczy”. Karty, akcje podstawowe, akcje poszerzone, obowiązkowe, historyczne i bardzo tematyczne wydarzenia… Nawet z pozoru prosta akcja handlu wymaga sporych kalkulacji: prowincje dają punkty, ale ważna jest też liczba statków i to, które z nich poruszymy.
Nieintuicyjna, skomplikowana i odrobinę losowa jest też wojna. Przesuwanie armii na prowincje wymaga obliczenia, czy ta jest w stanie utrzymać naszych żołnierzy. Musimy więc przygotować odpowiednie warunki bytowe jeszcze zanim ruszymy z naszą kampanią, w przeciwnym razie stracimy żołnierzy. W walce rzucamy kośćmi, aktywując wyrzucone armie, o ile je posiadamy, dogrywamy też karty, które nieco pomagają niwelować losowość. Wszystko dla dobra naszego imperium, które chcemy scalić… i wzmocnić.
Pudełko konfliktów
Europa Universalis: The Price of Power to dla mnie dwa wilki. Jeden to ciężka, złożona, ale szalenie satysfakcjonująca strategia – gdy już ją pojąć. Ten wilk zachęca do utworzenia stałej, zaangażowanej grupy i regularnych powrotów nad stół. Nie da się siadać do gry rzadko, a znajomość frakcji i ich wzajemnych powiązań może tu przesądzić o zwycięstwie – co w pewnym sensie przybliża Europę do Twilight Imperium. Mimo deklarowanych 300 minut rozgrywki, to gra na cały dzień – albo prawie cały. Nie ma tu mowy o tym, żeby jeden gracz tłumaczył reszcie, jak grać. Takie tłumaczenie mogłoby zresztą trwać kilka godzin, bo mamy też drugiego wilka.
Ten gałgan odpowiedzialny jest za wszystko, co w Europa Universalis: The Price of Power nie działa, albo działa słabo. Nieprzystępna, źle napisana instrukcja pozbawiona jest czytelnych, zrozumiałych i dobrze zilustrowanych przykładów. Mała czcionka, brak podziału na krótkie akapity czy choćby lepszego podziału na rundy poszczególnych graczy. Przykłady ciężko się śledzi i jest ich za mało. Pełno jest natomiast użyć ikonek w środku zdania, zamiast opisywania ich słownie. Rozległa ikonografia jest tłumaczona dopiero na końcu instrukcji, zmuszając do częstych przeskoków.
Grę z pewnością można uczynić bardziej przystępną, bo nie jest AŻ TAK skomplikowana – ale drugi wilk ewidentnie ma dobre lobby.
Inserty może i ułatwiają przechowywanie, ale już wyjmowanie z nich elementów to ból. Dodatkowo wydłuża to i tak wyczerpujący setup, ale taka jest cena… no właśnie, czego? Władzy? Satysfakcji? Dobrej zabawy?
Europa nie dla każdego… i dobrze
Widać tu jasno przełożenie mechanizmów z komputera – i w odczuciach z gry i jej obsługi. Po pewnym czasie zaczyna jednak śmigać, a między rundami wcale nie trzeba tak długo myśleć o tym, co zrobić. I wtedy gra rozwija skrzydła i pozwala odkryć złoża dobroci.
Połączone naczynia mechanik pozwalają tu na cudowne akrobacje. Możemy posiadać swojego papieża, czy zbierać wpływy w Cesarstwie Rzymskim, nadrzędnym do wszystkich katolickich państw. Możemy wygrać militarnie, przeprowadzać akcje szpiegowskie, a także zawierać nad stołem sojusze i proponować rozejmy. Do zdobywania kolejnych prowincji potrzebujemy często sprzymierzeńców, a jak zapłacimy dodatkowo – możemy wyjść z innym graczem z pokoju i do woli konspirować.
Nasze imperium możemy usprawniać, opracowując idee – upgrade’y, które na stałe nas wzmocnią. Przede wszystkim jednak możemy tu napisać historię na nowo, po swojemu. Mamy tu moc odniesień do historii, prawdziwych przywódców i historyczne wydarzenia, które możemy przeżyć. I w przeciwieństwie do komputerowego pierwowzoru, możemy fizycznie pochylić się nad mapą świata i zmienić bieg historii, co tylko wzmacnia strategiczną immersję.
Mocną stroną Europa Universalis: The Price of Power jest dynamika rozgrywki, zmienność sytuacji i monumentalność naszych ruchów po mapie. Dużo tu rywalizacji i boleśnie negatywnej interakcji – co wiernie odwzorowuje polityczne uwarunkowania nie tylko tamtych czasów. Przygotowanie gry jest długie, a jej obsługa skomplikowana, ale głębia i strategiczne możliwości kuszą i wciągają w rozgrywkę.
I taką cenę jestem gotów zapłacić.
Zalety:
+ niesamowita głębia strategiczna
+ wiele dróg do dominacji i zwycięstwa
+ mocno zarysowany aspekt historyczny
+ możliwość napisania historii po swojemu
Wady:
– nieprzyjazna, źle skonstruowana instrukcja
– wysoki próg wejścia – wymagana znajomość instrukcji przez wszystkich graczy
– długi setup i czas gry wymaga inwestycji
– niewygodne organizery na komponenty
Złożoność gry
(9/10):
Oprawa wizualna
(6.5/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
Jako że planszowa Europa Universalis: The Price of Power wywodzi się z jej komputerowej poprzedniczki, warto też wspomnieć, że pierwowzorem tej ostatniej była… gra planszowa z 1993 roku: https://boardgamegeek.com/boardgame/4102/europa-universalis