Co jednak najciekawsze, obie grupy mają swoje zachowania, które uwielbiam i przypadłości, których wręcz nienawidzę!
Początki i końce
Przewaga gier komputerowych (czy konsolowych) nad planszowymi uwidacznia się dość wyraźnie w momencie gdy chcemy rozpocząć lub zakończyć zabawę. W rozrywce elektronicznej uruchamiamy program i za kilka sekund się już bawimy. Podobnie jak chcemy zakończyć grę to ją wyłączamy i już, posprzątane. Planszówce, jak każdy wie, towarzyszy cały żmudny ceremoniał wyciągania elementów z wyprasek czy torebeczek, umieszczania ich na właściwych miejscach, dzielenia na kupki, odliczania, tasowania, rozdawania i niewiadomo co jeszcze. A po rozgrywce znowu trzeba wszystko posortować, uporządkować, złożyć, zamknąć w torebki albo rozłożyć w wyprasce. Nużąca konieczność znana każdemu.
Uwielbiam początki i końce z planszomaniakami. Każdy z nich wielokrotnie gry kupował, jeszcze więcej razy musiał te gry przynosić do pogrania, a co za tym idzie rozstawiał je i chował po skończonej partii. Każdy z nich dobrze wie jak to jest upierdliwe i jak przydaje się każda bezinteresowna pomoc. Stąd ZAWSZE planszomaniacy wyrywają się do pomocy. Rwą się do ustawiania elementów na planszy, tasowania kart, dzielą się obowiązkami. Podobnie na koniec gry. Nikt nie odchodzi od stołu dopóki wszystko nie zostanie posprzątane, ciągle padają pytania gdzie włożyć to, a gdzie tamto. Właściciel gry sam często nie zdąży się za cokolwiek złapać, a już wszystko jest na swoim miejscu w pudełku. Jest to wspaniałe.
Ze zwykłymi graczami początki i końce to horror. Większość graczy da się zagonić w okolice stołu z grą jak już wszystko jest ustawione na swoim miejscu. Wcześniej wręcz w przedziwny sposób teleportują się w jak najodleglejsze miejsca globu. Dosyć ciekawym (i z naukowego punktu widzenia intrygującym) zjawiskiem jest motyw z wymijaniem się graczy. Powiedzmy, że rozgrywka wymaga pięciu graczy i dopóki wszystko nie jest ustawione przy stole ta piątka się w całości nie pojawi. Będzie ich przez pewien czas czterech, a jak przyjdzie piąty to w tym samym momencie okaże się, że nie ma pierwszego, bo musiał załatwić jakąś sprawę. Pierwszy wreszcie przyjdzie, a tu brakuje drugiego, bo zachciało mu się siku. I tak w kółko Macieju.
Rozgrywka to meritum całego planszówkowego spotkania. Przeniesienie się myślami do opisywanej tematyki, odnalezienie się w dostarczonej przez grę roli i za pomocą ściśle określonych mechanizmów dążenie do celu. Wszystko w bezpośrednim kontakcie z innymi ludźmi, którzy śmieją się, rozmawiają, na bieżąco komentują swoje ruchy.
Uwielbiam rozgrywki ze zwykłymi graczami. Każdy tytuł, każda rozgrywka to dla nich przygoda i świeżość. Potrafią emocjonalnie zaangażować się w grę, a przede wszystkim dobrze bawić. Nie szukają na siłę błędów, nie wspominają innych podobnych tytułów gier (bo często ich nie znają albo nie czują podobieństw). To jest właśnie istota grania w planszówki, czerpanie z nich radości i spędzanie miło czasu. I to zupełnie luźne podchodzenie do doboru tytułów. To może zagramy w to? Oczywiście. A może w tamto? Pewnie. A może lepiej to spróbujemy dzisiaj? Znakomicie. Co więcej mówić. Jest to wspaniałe.
Z planszomaniakami bywa często wesoło, a rywalizacja stoi na bardzo wysokim poziomie. Niestety równie często ich wiedza, doświadczenie czy przywiązanie do szczegółów stoją na przeszkodzie do zbudowania miłej atmosfery. Planszomaniacy potrafią marudzić w czasie rozgrywki. Jeżeli natrafią na niedopracowane elementy gry nie zostawią na niej suchej nitki. Jeżeli nie będzie spełniać ich preferencji skomentują to głośno. Jeżeli w okolicy pojawi się inny planszomaniak to będą go ścigać wzrokiem, zmuszą do zbliżenia się w zasięg głosu i wylewnie opowiedzą co tej grze brakuje albo jak jest słaba i przeciętna. Planszomaniacy umieją psuć świętą atmosferę rozgrywki jak nikt inny. Doprowadzą do sytuacji, że przez głowę przelatują brutalne myśli: „Baranie, po co ty siadłeś do tej gry jak Ci nic nie pasuje?”. Zblazowanie, krytyka i wyszukiwanie potknięć to ich chleb powszedni. Jest to okropne.
Tłumaczenie zasad
Aby rozgrywka miała jakikolwiek sens wszyscy gracze muszą wiedzieć co można, a czego nie. W jaki sposób osiąga się konkretne cele, do czego służą poszczególne elementy gry. Od tego jest osoba przynosząca dany tytuł, żeby zapoznać wszystkich z regułami i rozstrzygnąć ewentualne wątpliwości.
Uwielbiam tłumaczenie planszomaniakom. O ile tylko nie zwycięży u nich dowcipkowanie i g
łupawka to bywa wręcz idealnie. Planszomaniacy z uwagą słuchają wszystkich zasad, bo dobrze wiedzą, że każde niezrozumienie będzie ich gorzko kosztować podczas rozgrywki. Stąd dopytują się, uściślają, tłumaczą sobie wzajemnie reguły. Posługują się przykładami, żeby zobrazować sytuację, których nie rozumieją. Nie tracą czasu na roztrząsanie elementarnych fragmentów. Co więcej potrafią wskazać miejsca, o których zapomniał sam tłumaczący. Jest to wspaniałe.
Czasami zdaję mi się, że jak tłumaczę zasady zwykłym graczom to jakbym znalazł się w lesie i próbował wyjaśnić reguły gry otaczającym mnie drzewom. Gracze mimochodem się wyłączają, a ich mózgi wrzucają na luz. Dość często gracze wstydzą się lub nie czują potrzeby wyjaśniania rzeczy, których nie zrozumieli. Wychodzą z założenia, że jakoś to będzie. Kończy się to najczęściej tym, że trzeba kolejny raz powtarzać reguły podczas pierwszych kolejek. Równie często bywa, że normalni gracze rozpoczynają w trakcie tłumaczenia rozmowy o dupie Maryni, nie zwracając najmniejszej uwagi na tłumaczącego. Człowiek czuje się jak program TV, któremu stopniowo ścisza się fonie za pomocą pilota. Jest to okropne.
Podejście do gier
Gra to specyficzny twór, który kryje w sobie bardzo często element rywalizacji i rozrywki. Stąd można do nich podchodzić na luzie albo wręcz przeciwnie bardzo poważnie i pedantycznie.
Uwielbiam swobodne podejście do gier zwykłych graczy. Kwestia zwycięstwa w grze nie jest dla nich najważniejsza, nie przesłania im całego świata. Wygrają, przegrają, będą ostatni. Co to ma za znaczenie. Nie zwracają większej uwagi na potknięcia tłumaczącego, są w tej kwestii niesamowicie wyrozumiali. Który z nich będzie przypominał ci, że kiedyś zrobiłeś jakiś błąd w grze? Żaden. Coś się źle rozdało, elementy gdzieś zostały źle rozłożone? Co to ma za znaczenie, wrzućmy tu, uporządkujmy tak i grajmy dalej. Nie ma żadnej sprawy, przecież to nie turniej o złote kalesony. Jest to wspaniałe.
Dla wielu planszomaniaków kwestia zwycięstwa to punkt honoru. Jeżeli nie idzie zgodnie z planem to zrobią wszystko, żeby ich podły nastrój poczuła reszta towarzystwa. Atmosfera w takich przypadkach potrafi być daleka od miłego spędzenia czasu przy planszy. Planszomaniacy bywają też upierdliwi do bólu. Pomyłka w rozdaniu? Wszystko od początku. Ktoś coś niechcący podejrzał? Wszystko natychmiast rozłożyć jeszcze raz. Bój się Boga jak przekręcisz coś w regułach. Po partii ostro to skomentują, a wypominać ci będą co najmniej do śmierci. Jako, że każda rozgrywka to walka o złote kalesony, będą siedzieć i myśleć, przedłużać turę w nieskończoność, aby tylko znaleźć ten najbardziej optymalny ruch. Niestety bywa, że kwestia rywalizacji przesłania im zdrowy rozsądek, a luzu kompletnie im brak. Jest to okropne.
Kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem
Piszę wszystko z punktu widzenia obserwatora, a nie świętego, który jest bez grzechu. Tak, aby skłonić do refeksji wszystkich uczestników gier. Chciałem w powyższym tekście zaznaczyć, że kluczowe jest, aby nie popadać w skrajności i nie niszczyć świętej atmosfery przy planszy, nie ważne czy jesteśmy zwykłym graczem czy planszomaniakiem. Jak to bywa z teoretyzowaniem, uogólnia ono cały temat i bawi się w stereotypy. Na całe szczęście w światku planszówkowym wciąż jest mnóstwo ludzi, którzy łączą cnoty planszomaniaków i zwykłych graczy, a demony scalające grzechy obu grup zdarzają się w śladowych ilościach. Oby tylko było tak zawsze.
Pancho! Super artykul, do tego w 100% prawdziwy…
Jezeli chodzi o sprzatanie po grze – tutaj nie chodzi o taka realna pomoc nawet, bo co mi z tego ze ktos inny zbierze zetony do woreczka, do tego np. zlego, pomiesza, i i tak bede musial po nim poprawic.
Naprawde bardzo brzydkie slowa mi przychodza do glowy, kiedy po skonczonej partii 'zwykli gracze’ po prostu odchodza… Wlasnie! nie pamietam sytuacji zeby po partii gracze siedzieli przy stole i dalej rozmawiali a wlasciciel pakowal swoja gre – raczej wtedy kazdy ma cos do zalatwienia – a to do ubikacji, a to oddzwonic do dziewczyny, a to podlac kwiatki u sasiada.
Natomiast w tlumaczeniu regul jestem wyjatkiem, bo nienawidze ich sluchac… Owszem – staram sie. Ale potem zwykle uwazam, ze to wszystko mozna bylo wytlumaczyc podczas pierwszej kolejki i nic by to nie zmienilo. ;)
Fajny artykuł… ale okazało się że jestem jakiś inny, ja lubię sprzątać po grze :-) Pakowanie do tych woreczków do odpowiednich przegródek sprawia mi radość… chyba jestem nie normalny :D
Ja, podobnie jak folko, nie mam nic przeciwko pakowaniu własnej gry po rozgrywce. Wtedy mam przynajmniej pewność, że wszystko jest spakowane tak jak lubię. I można w spokoju pomyśleć o grze zamiast pilnować innych żeby nie pomieszali elementów których mieszać nie należy :).
Co do podejścia do rozgrywki, to mam wrażenie że czasem jest zupełnie odwrotnie. To „zwykli gracze” wybuchają nienawiścią do przeciwnika, który zrobił im kuku podczas gry, maniacy częściej potrafią przejść nad tym do porządku dziennego.
Gratuluję, świetny felieton. Właśnie takich mi brakuje na GF (trzewik pisze fajnie, ale krótko). Brakuje mi tekstów,które można polecić innym podczas spotkania planszówkowego.
Ten taki jest:
„Już idziesz? Czytałeś felieton Pancha? To przeczytaj? Zrozumiesz” :)
Świetny tekst. Chcę takich więcej na GF.
A pakować swoje gry też lubię :p
Tekst bardzo dobry i ciekawy. Sam mam troche inne doswiadczenia:
1. Rozkladanie – zwykle wole to robic sam, bo jak gracze dostana za duzo elementow na raz to zaczynaja sie nimi bawic, czytac karty pomocy, dopytywac sie o jakies karty itp. zamiast SLUCHAC regul.
2. Skladanie – wole jak mi ktos pomaga. Przeciez to nie problem zapytac co gdzie wlozyc. Co wiecej – gracze niedzielni zawsze mi pomagaja. To niektorzy MANIACY od razu uciekaja od stolu. Zwlaszcza, gdy sa umowieni na kolejna rozgrywke – wtedy juz pod koniec olewaja wszystkich, szybko robia swoj ruch, a potem uciekaja do innego stolika. Ale czasem nawet jak nic nie maja do roboty to leca juz i szukaja kolejnej rozgrywki. Bardzo tego nie lubie.
3. Rozgrywka – podejscie do przebiegu partii jest w moim odczuciu zalezne tylko od konkretnej osoby. Sa niedzielni gracze, ktorym jest wszystko jedno i sie nie denerwuja… Sa maniacy, ktorzy beda jeczeli przez pol partii, ze ich krzywdza, a po partii beda wymyslali sto powodow, dla ktorych przegrali. Bez sensu. Niedzielnym za to zadarza sie czesto zbyt przesadne nie zwazanie na wynik – graja byle jak, bo zwyciestwo nie ma znaczenia. Szkoda mi wtedy czasu na partie… Nie wyjdzie? Ok. Ale sie chociaz staraj.
4. Tlumaczenie – Maniacy czesto dopytuja sie o jakies reguly nie dajac mi skonczyc. Wszystko opowiem, tylko po kolei… Ale to z niedzielnymi jest horror. A najgorsze jest to, ze graja na tyle rzadko, ze zapominaja reguly w tempie blyskawicznym. Po miesiacu od rozgrywki trzeba tlumaczyc od poczatku, bo totalnie NIC nie pamietaja. Jesli chcesz miec dobrych przeciwnikow musisz grac w te same gry w odstepie najwyzej 2-tygodniowym. A i tak trzeba odswiezyc zasady.
5. Radosc z rozgrywki – wszystko jest wzgledne. Zeby niedzielni sie wzculi musi byc dobry klimat i swietna oprawa graficzna. Inaczej sie znudza i abstrakcyjne kosteczki ich odrzuca. Maniacy pomarudza, ale beda z zapalem sledzili rozgrywke. Za to sa bezlitosni dla gier srednich. Niedzielnego latwiej ucieszyc. Sam coraz bardziej odkrywam w sobie zniechecenie do gier nijakich. Srednia to nie jest wystarczajaca jakosc – jest tyle gier wybitnych, ze szkoda czasu na sredniakow. Troche szkoda, ale taka jest kolej rzeczy…
6. Ogolnie zdecydowanie bardziej wazne jest dla mnie z kim, a nie w co gram. Mam ulubionych graczy zarowno wsrod maniakow, jak i wsrod niedzielnych i z nimi zawsze sie dobrze bawie. Choc sa tytuly, ktore nawet w doborym towarzystwie zanudza na smierc…
„Uwielbiam początki i końce z planszomaniakami. … Każdy z nich dobrze wie jak to jest upierdliwe i jak przydaje się każda bezinteresowna pomoc. Stąd ZAWSZE planszomaniacy wyrywają się do pomocy.”
eee? a ja prawie po kazdym spotkaniu na polibudzie mam ochote napisac jak bardzo nienawidze jak pod koniec gry wspolgracze olewaja wlasciciela i juz biegna do nastepnej gry. czesto nie czekaja nawet na podliczenie wynikow, tylko jest 'wy podliczcie i powiedzcie mi kto wygral, ja juz uciekam zaklepac sobie miejsce gdzie indziej zanim wy sie tam wepchniecie’. w dobrym ukladzie wysiedza przy stoliku do konca, ale od polowy gry sie przez cala sale namawiaja na cos nastepnego pokazujac ze bardziej ich obchodzi zeby byc pierwszym do stolika za godzine, niz to co robia teraz.
to nei jest tak ze mysle o jednej osobie, mam wrazenie ze taka kultura 'gry’ jest na naszych spotkaniach dosc powszechna. a Ty taki tekst piszesz… zupelnie jakbysmy z innych miast byli.
Z moich obserwacji na politechnice:
Często gracze umawiają się na forum na coś konkretnego, ale np od 17:00. Kilka osób czeka na jedną / resztę więc siadają do rozgrywki bo jest jeszcze ileś tam czasu. Kiedy są już wszyscy a część gra to jeszcze pół biedy kiedy wszyscy grają w to samo – skończą w tym samym czasie i razem usiądą do kolejnej gry. Ale czasem trzeba poczekać na tę jedną osobę. Byłem może z raz czy dwa w takiej sytuacji. Wtedy mi głupio bo jedna grupa czeka na mnie i głupio mi wobec moich aktualnych współgraczy bo wiem, że ich rozpraszam i inni gracze pytający się 'długo jeszcze?’ Wówczas jak kończę pytam się czy właściciel poradzi sobie ze składaniem elementów bo na mnie czekają – oczywiście 2/2 razy usłyszałem nie ma sprawy.
Z planszomaniakami jest ten 'problem’ że bardzo mocno Kochają gry. Piątki na politechnice są dla mnie jedną z niewielu szans na zagranie w większym gronie niż dwuosobowe (w tygodniu jak gramy to razem z Agnieszką) – stąd to zniecierpliwienie, rozbiegane oczy, trzęsące się ręce.. 'to co teraz, co teraz?’ ;)
Wszystko zależy z kim się gra. Moje wrażenia są chyba bardziej wypośrodkowane od tych Pancha, a być może mam za mało doświadczeń z niedzielnymi graczami.
A tak na sam koniec: Gratulacje Marku – Świetny tekst!
Fajny felieton.
Czytajac opis wad planszomaniakow poczul przekornie jakas do nich sympatie :D Z wyjatkiem jednej – tez nie cierpie jak ktos mocno narzeka podczas wiekszej czesci rozgrywki; sam, jak cos mi sie wybitnie nie podoba, siedze cicho i klne w duchu, ziewam w duchu, zasypiam w duchu, wnerwaim sie na maksa w duchu, ale siedze cicho, nie chce psuc innym zabawy. No najwyzej pokrece czasem delikatnie glowa :-)
Bardzo dobry text. Z przyjemnością przeczytałem.
Niestety, rzadziej mam do czynienia z planszomaniakami niż z graczami okazyjnymi. U tych ostatnich denerwuje mnie syndrom „Lubimy gry, które znamy”. Po co poznawać nowe tytuły, przyswajać sobie nowe zasady (Bóg niech broni, by czasem nie były zanadto skomplikowane), skoro możemy zagrać w Osadników?
U moich współgraczy brak jest tej chęci poznania gry, brak przeświadczenia, że często większa komplikacja gry pozwala na większe możliwości i bardzo zróżnicowaną rozgrywkę.
Nie, lepiej zagrajmy w Osadników :/
Co do sprzątania – moich nauczyłem, żeby mi pomagali. Ja natomiast przejmuję rolę „kierownika budowy”, żeby wszystko było poukładane dokładnie tam, gdzie tego sobie życzę :)
Odi
Dobry tekst – choć ja też wręcz uwielbiam pakować swoje zabaweczki :)
Zgadzam się też z uwagami dot. niedzielnych graczy nie przepadających za zbyt częstymi zmianami gier (mówił o tym celnie Trzewik w Kredensie) oraz ze zdaniem Don Simona, że lepiej jest samemu rozkładać grę tłumacząc zasady według metodologii Scotta N. – pokaż i nazwij co w pudełku, potem wyłóż jak co z sobą działa.
Ponieważ większość tu osób to planszomaniacy jako niedzielny gracz dorzucę swoje trzy grosze. Planszomaniak kupuje grę jest oczywiście niesamowicie podekscytowany musi ja natychmiast wypróbować organizuje spotkanie. Na to niedzielny gracz sobie myśli o fajnie spotkamy się pogadamy, pośmiejemy, wypijemy piwko, wiadomo, że będziemy grać ale to będzie raczej tłem dla spotkania. Planszomaniak cały w nerwach chce wytłumaczyć zasady, ja widząc 50 różnych pionków, kart, żetonów pytam „może zagramy w coś co znam, tutaj będzie chyba dużo tłumaczenia”. Planszomaniakowi żyła zaczyna pulsować na czole, ale zaczyna tłumaczyć. Nie muszę oczywiście dodawać, że jakiekolwiek pytania, żarty są surowo zabronione. Ja się denerwuje, planszomaniak tym bardziej. Tłumaczenie zasad jest dla obu stron horrorem i najgorszą rzeczą w całym spotkaniu. Później zaczyna się zabawa. Jednak wszystko zależy od gry. Przyznaję, że duże znaczenie ma dla mnie szata graficzna, złożoność rozgrywki i przede wszystkim czas gry. Poza tym grając w grę pierwszy i często też jedyny raz (planszomaniak ciągle przynosi coś nowego) trudno mi zapoznać się z grą na tyle aby obmyślić skuteczną taktykę. I tutaj często planszomaniak służy radą. Mimo, iż gramy przeciwko sobie czasem coś podpowie, poda alternatywę (oczywiście nie chodzi mi o pytanie w stylu „którą kartę powinnam teraz zagrać” ale raczej o przypomnienie zasad chociaż zazwyczaj z komentarzem „jak byś słuchała jak tłumaczyłem to byś wiedziała”). Musze też przyznać, że wolałabym grać w mniej tytułów ale częściej niż za każdym razem w coś innego. Jeśli chodzi o wspomniane wcześniej zapominanie zasad to rzeczywiście współczuję planszomaniakom, że co miesiąc muszą od nowa wszystko tłumaczyć ale pewnie wynika to z ogromu gier którymi zasypujecie swoich niedzielnych graczy. Dlatego też proszę Was o wyrozumiałość dla swoich niedzielnych graczy bo ich piorytetem rzeczywiście niezawsze jest wygrana a po prostu spędzenie miłego czasu w gronie znajomych.